Dragon Age: Straż Zasłony już od jakiegoś czasu dostępny jest na rynku. Jako fan serii, szczególnie Origins, wiązałem z tą grą wielkie nadzieje. Oto, co myślę po przejściu całej gry.
Dragon Age od czasów wczesnonastoletnich był ważną częścią mojej gamingowej tożsamości. Pamiętam, jak po raz pierwszy zanurzyłem się w Fereldenie i zapałałem szczerą nienawiścią do Logaina Mac Tira, uważając go za największego zdrajcę w historii gier wideo. Gdy po przeprowadzce przez długi czas nie miałem internetu, jedyną grą na moim komputerze był właśnie Dragon Age, którego łącznie przeszedłem ponad 20 razy, na każdym poziomie trudności, każdą klasą i każdą postacią startową. Oprócz świetnej, ale dość sztampowej historii o ratowaniu świata, imponowała mi taktyczna walka. Z każdym kolejnym przejściem próbowałem umiejętności, które wcześniej pomijałem, by odkrywać, że istnieją kombinacje, które wzmacniają efekty, a na wyższych poziomach stają się obowiązkowe.
Premiera Dragon Age 2 przypadła akurat na ten mój bezinternetowy okres, a jako nastolatek nie miałem za bardzo możliwości kupienia sobie gry, więc przez długi czas żyłem marzeniami i wyobrażeniami o tym, jak świetna musi to być produkcja. Dlatego też skonsternowały mnie opinie graczy, którym dwójka nie przypadła do gustu. Pamiętam, jak jednym z zarzutów było to, że nawet nie gramy tam Szarym Strażnikiem, mimo że nigdzie w serii nie było powiedziane, że będzie to frakcja, do której główny bohater zawsze będzie przynależeć. Zrozumiałem wtedy, że najbardziej zagorzali fani pierwowzoru, każde od niego odstępstwo będą traktować jako wadę. Sam w dwójce świetnie się bawiłem, jednak tylko na niższych poziomach trudności. Walka okazała się być żmudna, a na wyższych poziomach przeciwnicy mieli po prostu więcej życia.
W 2014 roku ukazała się Inkwizycja, która, pomimo że daleko odeszła od oryginału niemal w każdym aspekcie, to nadal była na tyle świetną produkcją, że udało się zyskać tytuł gry roku. W międzyczasie zagłębiłem się w świat Thedas poza grami. Przeczytałem wszystkie książki z tego uniwersum, a nawet ocieplił się mój stosunek do Loghaina na tyle, by w kolejnych przejściach oszczędzać go i pozwalać odpokutować za swoje winy.
Origins dostaliśmy w 2009 roku, a dwa lata później dwójkę. Po trzech latach doczekaliśmy się Inkwizycji, więc trzeba powiedzieć, że były to dość znośne okresy oczekiwania. Tymczasem na Straż Zasłony przyszło czekać nam całą dekadę. Postaram się odpowiedzieć z perspektywy fana serii, czy było warto.
Fabuła — jeden z najmocniejszych aspektów Veilguard
W najnowszej odsłonie Dragon Age wcielamy się w Rooka, zwerbowanego przez doskonale znanego fanom Varrika Tethrasa. Krasnolud jest na tropie swojego starego przyjaciela Solasa, którego zamierza powstrzymać przed rozerwaniem zasłony między ludzkim światem a pustką, co może okazać się opłakane w skutkach, gdyż demony mogą wtedy przedostać się do Thedas. Jak dowiedzieliśmy się na koniec Inkwizycji, Solas to tak naprawdę Fen'Harel, Straszliwy Wilk, jeden z pradawnych elfich bogów.
Solasa spotykamy już w samym prologu i udaje nam się podstępem przerwać jego rytuał, jednak w wyniku tego z więzienia ucieka dwóch innym elfickim bogom. Są to tyran Elgar'nan i spaczona plagą Ghilan'nain, a sam Solas staje się więźniem pustki. Wypuszczeni bogowie za główny cel wzięli sobie odbudowanie dawnej chwały i podporządkowanie sobie świata.
Mamy tutaj zatem motyw podobny do tych z poprzedniej części. Od razu znajdujemy się w środku akcji, gdzie w tle towarzyszy nam apokalipsa, a ceną każdej decyzji może być istnienie ludzi, krasnoludów, elfów i innych ras. Można zatem powiedzieć, że ogólny zarys fabularny nie jest żadnym odstępstwem od poprzednich części i powinien spodobać się fanom. Rzeczywiście, główny wątek jest jednym z najmocniejszych atutów Veilguard (choć tych za wiele sama gra nie ma), a mi w szczególności przypadł do gustu motyw onirycznych rozmów z Solasem, który z czasem staje się nieocenionym sojusznikiem.
Nadal mam jednak kilka problemów z fabułą. Po pierwsze, BioWare całkowicie zignorowali decyzje graczy z poprzednich części. Wcześniej można było je importować do świata, co moim zdaniem było genialnym posunięciem. Rozumiem jednak, że w pewnym momencie trzeba powiedzieć dość, gdyż gra rozrosłaby się do niewyobrażalnych rozmiarów, gdy trzeba byłoby uwzględnić każdy możliwy wybór. Po drugie na dobrą sprawę nie mamy wpływu na przebieg przygody w Veilguard. Dostajemy jedynie iluzję wyboru, a każda opcja prowadzi nas praktycznie do takiego samego finału. Brak konsekwencji dodatkowo zaniża wagę wyborów.
Towarzysze i ich historie
Jak to ma miejsce w każdej części Dragon Age, na samobójczą misję zabieramy ze sobą najbardziej ekscentryczną grupę w całym Thedas. W latarni, która jest naszą kryjówką w pustce możemy porozmawiać z każdym z nich, zacieśnić więzi, a także wykonać dla nich zadania. Jest to w większości całkowicie opcjonalne, choć warto zainteresować się historiami niektórych postaci, gdyż poprzez wybieranie ich do drużyny i wykonywanie z nimi misji, zwiększamy ich poziom. Ze swojej strony szczególnie polecam wątek poboczny Harding, gdyż jest to jedyna okazja, by zobaczyć piękne i przerażające głębokie ścieżki.
Poza główną fabułą, interakcje z żadną z towarzyszących nam postaci nie są obowiązkowe.... prawda? Otóż nie. Jedna z postaci ze względu na swoje przysposobienie nie przypadła mi do gustu, więc postanowiłem ją całkowicie zignorować. Jednak w pewnym momencie czekała na mnie przed pokojem, do którego musiałem wejść, by ruszyć dalej z fabułą. Pewnie myślicie, że było to ze względu na ważną rozmowę związaną z wątkiem głównym. Nic bardziej mylnego. Rozmowa dotyczyła rzekomo zbyt kobiecego ubioru innej postaci.
Zadania towarzyszy są dość ciekawe, choć sposób ich prowadzenia potrafi doprowadzić do szału. Często najpierw musimy porozmawiać z konkretną osobą w latarni, później wybrać się do miejsca docelowego, gdzie czeka nas kolejna rozmowa, następnie konieczne jest wrócenie do latarni na jeszcze jedną rozmowę i później znowu do miejsca docelowego, by w końcu wykonać zadanie. Odbieram to trochę jako próbę przeciągnięcia i tak już długiej rozgrywki.
Problemem moim zdaniem i to sporym są dialogi. O ile wątek główny i poszczególne historie mogą gracza zaciekawić, tak interakcje między graczem a towarzyszami są godne pożałowania i najczęściej zahaczają o tani dydaktyzm. Niemal każda rozmowa przebiega tak, jakby w pomieszczeniu z bohaterami był psycholog, który zachęcał ich do powiedzenia, co czują, dlaczego tak czują, a następnie przekonał ich, że mogą tak czuć i jest to w porządku tak czuć. A przypominam, że kierujemy bandą dziwaków, więc nieporozumienia powinny być na porządku dziennym. Nie wspominając już o niektórych scenach całkowicie na siłę, jak ta, w której jedna postać postanawia robić pompki za karę za "zmisgenderowanie" drugiej. A co jeżeli wam powiem, że w grze są aż dwie takie sceny?
W Baldur's Gate III nieporozumienia między postaciami kończą się sztyletem przy gardle, a złe rozwiązanie sytuacji może doprowadzić do permanentnej śmierci jednej z postaci. Tymczasem kłótnie w Dragon Age: Veilguard sprowadzają się co najwyżej do przeprosin i wspólnego starania się zrozumieć, dlaczego ktoś coś czuje.
Walka i rozwój postaci — mezalians Inkwizycji z Mass Effectem
Jeżeli wraz z premierą Dragon Age: Veilguard oczekiwaliście powrotu do korzeni, szczególnie w kontekście walki, to mam dla wszystkich złą wiadomość. System walki wygląda tu jak mezalians Inkwizycji z Mass Effectem. Owszem, mamy tutaj aktywną pauzę, lecz nie uświadczymy widoku taktycznego. Co więcej, zestaw umiejętności jest dość mocno ograniczony. Każdy z naszych towarzyszy ma do dyspozycji 6 talentów, z czego musimy wybrać najwyżej trzy. Sami również możemy wybrać jedynie trzy umiejętności, choć z nieco większej puli i możemy liczyć na dodatkowy tzw. ultimate.
Najprostszym sposobem pokonywania przeciwników są kombinacje. W tym celu używamy umiejętności, która nakłada dany efekt oraz drugiej, która ten efekt detonuje, co zapewnia duże dodatkowe obrażenia. Dlatego też dobrze jest przemyśleć, kogo bierzemy do drużyny, by mieć pewność, że jesteśmy w stanie stworzyć z tą postacią kombinację. Niestety, w przeciwieństwie do poprzednich części, tutaj nie możemy przełączać sterowania między towarzyszami.
Walka sama w sobie jest bardzo dynamiczna, a na ekranie potrafi dziać się bardzo wiele na raz. Dlatego też musimy unikać, teleportować się i używać umiejętności, gdyż podczas ich animacji jesteśmy nietykalni. Różnorodność potworów jest średnia. Nie jest tak, że cały czas walczymy z tymi samymi, ale też kilka dodatkowych typów przeciwników na pewno by nie zaszkodziło. Natomiast bossami są głównie smoki, co po jakimś czasie może się nudzić, gdyż wszystkie z nich mają dokładnie taki sam zestaw ataków, a walki z nimi potrafią być naprawdę długie.
Pomimo tego, że zestaw umiejętności jest ograniczony, a systemowi walki daleko do Origins, to muszę przyznać, że i tak można z niej czerpać przyjemność. Ja doskonale bawiłem się, rzucając błyskawicami w przeciwników. Gra magicznym sztyletem i orbem potrafi być naprawdę satysfakcjonująca. Dużo zabawy miałem też z dobraniem ekwipunku dodatkowo wzmacniającego efekty porażenia. Podoba mi się też pomysł skórek, które przykrywają wygląd naszego ekwipunku, dzięki czemu nie skończymy z czymś, co nam się wizualnie nie podoba, tylko dlatego, że ma interesujące nas statystyki.
Eksploracja jak z Genshin Impact
Eksploracja w Dragon Age: Straż Zasłony została przystosowana do dzisiejszych standardów wyznaczanych przez takie gry jak najnowsze asasyny. Po pierwsze jest ona bardzo niewymagająca i jesteśmy praktycznie na każdym kroku prowadzeni za rączkę przez klaustrofobiczne korytarze. Po drugie rozłożenie punktów szybkiej podróży jest takie, że wszędzie dotrzemy w mniej niż minutę. Warto zauważyć również, że niemal wszystkie skrzynki są zaznaczone na mapie, więc praktycznie nie ma ryzyka, że cokolwiek przeoczymy. Przypomina mi to poniekąd eksplorację w Genshin Impact, gdzie również ganiam od skrzynki do skrzynki, choć tam zagadki bywają bardziej wymagające niż w najnowszym Dragon Age.
Dla jednych będzie do kolejny zarzut, inni docenią prostotę eksploracji, gdy po ciężkim dniu w pracy włączą grę, wskoczą na kilka kamieni, otworzą kilka skrzynek. Dla mnie było to wręcz uzależniające, by otworzyć jeszcze jedną skrzynkę, a jak widziałem jakąś na mini mapie to od razu zastanawiałem się, jak najszybciej do niej dotrzeć.
Dragon Age: Straż Zasłony - gra konsekwentna w swojej niekonsekwencji
Z najnowszą częścią Dragon Age mam spory problem, gdyż pomimo wielu problemów, gra mi się w nią całkiem przyjemnie. Gra jest całkowicie niekonsekwentna i nierówna, a mimo to potrafi wciągnąć. Weźmy pod uwagę grafikę, na którą wiele osób narzekało jeszcze przed premierą. Postaci mają zbyt duże głowy, o niektóre potwory wyglądają karykaturalnie, do tego kolory są takie zbyt jaskrawe, jak na RPG, który powinien być mroczny. Z drugiej strony wystarczy spojrzeć na szerszy obraz, by dostrzec piękno świata przedstawionego. Niektóre lokacje zapierają dech w piersiach, ale by to docenić trzeba się zatrzymać i przyjrzeć.
Tak samo tragiczne dialogi i rozwój relacji jest widoczny na pierwszy rzut oka, a później znajdujesz notkę z opisem ciekawego spotkania towarzyszy i zastanawiasz się, dlaczego nie znalazło się to jako scena w grze, w której gracz mógłby uczestniczyć. Nie da się ukryć, że problem elfich bogów wydaje się być naglący i tak jest tez przedstawiany fabularnie. Tymczasem możemy uczestniczyć w rozmowie towarzyszy, którzy planują sobie natychmiastowy krótki wypad turystyczny do Fereldenu.
Grając w Veilguard nie da się oprzeć wrażeniu, że twórcy postawili tutaj głównie na eksplorację i walkę, a i tak obie te kwestie nie są idealne. Najgorsze jest to, że cierpi na tym wszystkim fabuła i rozwój postaci. Warto jednak zaznaczyć, że najnowszy Dragon Age jest kompletną przygodą od A do Z i nie tylko nie pozostawia otwartych wątków, lecz nawet zamyka te otworzone w pierwszych częściach. W grze dowiadujemy się czym są bogowie, Złote Miasto, skąd wzięła się plaga, dlaczego krasnoludy nie mogą władać magią i wiele innych.
- Kompletna przygoda od A do Z
- Odpowiedzi na wątki i pytania z poprzednich części
- Dynamiczna i przyjemna walka
- Niektóre lokacje są naprawdę piękne
- Wciągająca rozgrywka
- Graficznie nierówna
- Narracja zahacza miejscami o tani dydaktyzm
- Płytkie i nieciekawe relacje między postaciami
- Niektóre wątki wpychane na siłę. Wiecie jakie
- Brakuje wielu elementów RPG, a inne są powierzchowne
- Płytkie podejście do transpłciowości. Gra bardziej szkodzi niż pomaga społeczności
- Brak większego wpływu na przebieg wydarzeń
- Wybory z wcześniejszych części nie zostały uwzględnione
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu