Gry

Diablo III Reaper of Souls - recenzja

Paweł Kozierkiewicz
Diablo III Reaper of Souls - recenzja
0

Z Diablo III miałem duży problem, ponieważ kilka zastosowanych rozwiązań skutecznie odrzucało mnie od tej produkcji. Wydanie Reaper of Souls pokazało, że nie byłem odosobniony w tych odczuciach. Na początek mała uwaga. Jeśli jesteście miłośnikami Diablo III, macie na swoim koncie rozegrane setk...

Z Diablo III miałem duży problem, ponieważ kilka zastosowanych rozwiązań skutecznie odrzucało mnie od tej produkcji. Wydanie Reaper of Souls pokazało, że nie byłem odosobniony w tych odczuciach.

Na początek mała uwaga. Jeśli jesteście miłośnikami Diablo III, macie na swoim koncie rozegrane setki godzin i miliony punktów prestiżu, to zapewne i tak już macie Reaper of Souls, a o niuansach związanych z mechaniką rozmawiacie w zamkniętych, hermetycznych gronach diablomaniaków. I super! Jestem pełen podziwu dla Was i tego jak macie opanowany każdy aspekt gry. W tym tekście nie ma szczegółowych analiz dotyczących zmian procentowej szansy na dropa, kiedy bijesz bossa [cośtam, cośtam, cośtam…]. Jest za to spojrzenie na grę oczami człowieka, który uwielbiał serię Diablo, ale na trzeciej części srogo się zawiódł.

Diablo skończyło się na Kill’em all

Tak naprawdę najbardziej lubię pierwszą odsłonę cyklu. Jest prosta, dynamiczna i skondensowana. Nie ma w niej rozległych połaci terenu zawierających po kilka dodatkowych lokacji. Jest Tristram i szesnaście poziomów w głąb piekieł, które prowadzą nas do konfrontacji z Diablo. Jest mroczny klimat, pentagramy i ta wspaniała muzyka… Poza tym Diablo jest pierwszą grą, w którą grałem w internecie. Tak na poważnie, licząc każdy impuls telefoniczny.

Druga część zdobyła mnie paladynem. Choć bardziej rozległa i nie tak klimatyczna, świetnie sprawdzała się w wieloosobowej zabawie, kiedy to wraz ze znajomymi czyściliśmy kolejne obszary z piekielnego plugastwa. Do białej gorączki doprowadzał mnie cały akt osadzony w dżungli i te małe biegające tałatajstwa, które strzelały z dmuchawek. Lord of Destruction wydany później okazał się genialnym dodatkiem, który bliższy był pod pewnymi względami protoplaście.

A potem nastąpiło długie czekanie na trzecią część. Z czasem zaczęliśmy poznawać więcej szczegółów dotyczących “trójki”, które - nie ukrywam - napawały mnie pewnymi obawami. Pół biedy ze zbyt kolorową i cukierkową grafiką. Bardziej martwił mnie dom aukcyjny i wyraźne nastawienie mechaniki rozgrywki pod handel przedmiotami. No i gdzie “rycerska” klasa poistaci. W Pierwszym Diablo był wojownik, w “dwójce” paladyn, a z całym szacunkiem dla barbarzyńcy, to jednak nie było dla mnie to czego oczekiwałem.

Mimo to, im bliżej premiery, tym bardziej się nakręcałem na tę produkcję. Kiedy wyszła, czym prędzej położyłem na niej swoje ręce. I niestety moje obawy się potwierdziły. Diablo III nie przypadło mi do gustu. Nie czułem gry “barbem”, zbojkotowałem dom aukcyjny, co skazało mnie na korzystanie ze średniej jakości sprzętu, bo w większości z potworów wypadały rzeczy nie dla mojej klasy postaci. Wymęczyłem kampanię, pograłem trochę online i odłożyłem pudełko z grą na półkę. Nie odczuwałem potrzeby powrotu.

Znajomi twierdzili, że niby gra się zmienia, ze staje się lepsza. Jednak mnie brakowało motywacji do tego, aby spróbować jeszcze raz. Rozdział pod tytułem Diablo III wydawał się dla mnie definitywnie zamknięty.

Do czasu, aż ogłoszono dodatek Reaper of Souls. Przede wszystkim nowa klasa krzyżowca. Później doszła informacja o zamknięciu domu aukcyjnego i wprowadzeniu Loot 2.0 - mechanizmu dostosowującego “dropy” do klasy postaci, którą się gra. Całość zaczynała nabierać sensu. W końcu. Postanowiłem dać Diablo III kolejną szansę.

Tarczą i mieczem

Krzyżowiec to czołg. Okuty w ciężką zbroję, z tarczą albo potężnym dwuręcznym orężem, bez wahania rzuca się w wir walki, w sam środek bitewnej zawieruchy. Nastawiony na blokowanie i dzielne przyjmowanie ciosów nie cofa się na krok. Sprawiedliwość wymierza za pomocą korbaczy i mieczy wsparty świętą mocą pozwalającą mu na przyzywanie widmowych wojowników, zadawanie większych obrażeń, czy tworząc wokół siebie obszar, który po chwili pochłania każdego przeciwnika. Nie uświadczycie tutaj zbyt wielu akcji dystansowych - krzyżowcem po prostu trzeba wpaść w młyn wrogów. Twórcom udało się bardzo dobrze zbalansować umiejętności aktywne i pasywne postaci i choć na początku nowa klasa wydaje się za bardzo “przepakowana”, wraz z wyższymi poziomami zaczyna się to wyrównywać i przestaje być banalnie. Jest trudniej, ale równie satysfakcjonująco.

Krzyżowiec jest klasą bohatera, która powinna przypaść do gustu wszystkim tym, którzy dobrze się bawili grając paladynem z drugiej odsłony cyklu.

W związku ze zwiększeniem limitu poziomów doświadczenia do 70, pozostałe klasy także otrzymały co nieco dobra w postaci dodatkowych umiejętności. Nikt nie powinien poczuć się nieusatysfakcjonowany.

Dłutem i kowadłem

Rzemieślnicy także nauczyli się wykonywać nowe przedmioty - Chytry Shen na przykład jest w stanie łączyć kryształy w jeszcze bardziej wymyślny sposób, a kowal wykorzysta nowe schematy do wytworzenia potężnych zbroi i oręża. Co ważne, szeregi rzemieślników zasiliła też wieszczka Myriam, która oprócz umiejętności przepowiadania przyszłości potrafi także w magiczny sposób “przeprogramowywać” nasze wyposażenie.

Za odpowiednią opłatą jest ona w stanie zmienić jeden dowolny parametr zbroi, czy broni na inny. Na przykład. Mamy świetny miecz, który ma niestety mały feler. Daje on +235 do inteligencji, co jest nam średnio przydatne, ponieważ bardziej potrzebujemy siły. Idziemy do Myriam, płacimy słono i modlimy się, aby podczas przemiany wylosował się nam odpowiedni parametr. Jeśli za pierwszym razem nic z tego nie wyjdzie, zawsze można spróbować ponownie. W końcu jednak otrzymamy broń o porządanych statystykach.

Myriam potrafi także zmienić wygląd przedmiotów. Niepasująca do ogółu postaci korona, tarcza, czy topór w kilka chwil będzie prezentować się tak jak chcemy. Mała rzecz a cieszy.

Sakwy bez dna

Nowy mechanizm Loot 2.0 okazał się dla mnie strzałem w dziesiątkę. Pamiętam jak męczyłem się z tona przedmiotów, które albo były koszmarnie słabe, albo w ogóle nie były przeznaczone dla mojej klasy postaci. Ten zabieg miał zachęcać graczy do korzystania z domu aukcyjnego, mnie za to zachęcił do porzucenia gry. Teraz jest znacznie lepiej.

Po pierwsze, ilość towaru lepszej jakości jaka wypada z poległych adwersarzy znacznie się zwiększyła. Po drugie, łatwiej natrafić na przedmioty legendarne. Po trzecie, zdecydowanie rzadziej trafiają się “dropy” dla innej klasy postaci. Najczęściej mamy do czynienia z przedmiotami o przeznaczeniu ogólnym, albo właśnie idealnym dla naszego bohatera. Nie oznacza to, że cokolwiek teraz wyskoczy ma lepsze parametry. Ale łatwiej w tym wybierać i przebierać. Tworzy to oczywiście dylematy, czy założyć naramienniki o lepszym wskaźniku ochrony, kosztem “+10 do ogólnego dobrego samopoczucia”. Jednak to sprawia frajdę, a nie powoduje frustrację.

Z pewnością kontrowersyjne jest przypisywanie przedmiotów do naszego konta, co powoduje, że wielu “itemków” nie jesteśmy w stanie sprzedać ani oddać. Alternatywą jest wspólne granie ze znajomymi, gdyż w trybie online można przez dwie godziny dokonywać wymiany pomiędzy uczestnikami wyprawy.

Jak przygoda, to przygoda!

Po ukończeniu V aktu uruchamia się nowy tryb zabawy zwany “Przygodowym”. Otrzymujemy wtedy swobodny dostęp do wszystkich lokacji, a naszym bohaterom zostają zlecone różne zadania. Jednorazowe wykonanie wszystkich skutkuje otrzymaniem pokaźnej liczby punktów doświadczenia oraz skrzyneczki zawierającej sporo przedmiotów. Zadania stawiane przed nami są generowane losowo, co dostarcza odpowiedniej ilości świeżych doznań, nawet jeśli eksplorujemy wciąż te same obszary. Poza tym, za każde wykonanie takiego questa dostajemy specjalne klucze, którego zebranie odpowiedniej liczby skutkuje otwarciem tajemnego portalu prowadzącego nas do szczeliny nefalemów - miejsca ostatecznej próby. Pomyślne ukończenie nagradzane jest nierzadko legendarnymi przedmiotami.

Tryb przygody tworzy bardzo dobrze zbalansowany moduł dla tych, którzy nie mają ochoty przechodzić po raz kolejny kampanii, a chcą dobrze bawić się całymi godzinami rozwijając swoją postać i poszukiwać dla niej coraz to potężniejszych artefaktów.

Maltael, Maltazar, Malkontent?

Napisałem już mnóstwo o nowościach pojawiających się w dodatku, a jeszcze nie wspomniałem nic o piątym akcie fabularnym. I w sumie nie wiem co miałbym o nim napisać. Historia jest moim zdaniem płaska i naciągana. Pan Piekieł został pokonany przez Nefalema i już miał nastąpić dawno wyczekiwany pokój kiedy to na scenę wkracza Maltael - upadły archanioł mający w planach zgładzenie całej ludzkości. Oczywiste jest to, ze ktoś musi go powstrzymać. Tym “ktosiem” jesteśmy my.

Ruszamy więc skopać zadki wszystkim, którzy popierają Maltaela, co sprowadza się do kilkugodzinnej dodatkowej zabawy polegającej na szatkowaniu kolejnych zastępów wroga.

Nie zrozumcie mnie źle. Sam V akt jest zrobiony bardzo dobrze. Twórcy wzięli sobie do serca zarzuty o zbytniej cukierkowatości oprawy graficznej Diablo III i w Reaper of Souls mamy do czynienia z mrocznym i przygnębiającym otoczeniem skrytym w mroku, deszczu i beznadziei. Po prostu sama historyjka jest prosta i niesatysfakcjonująca, ale to samo mogę napisać o fabule podstawki. No i samo zakończenie wywołało u mnie facehuggera, zwanego też po polsku facepalmem. Z drugiej strony, kto w Diablo gra dla historii?

Morduję potwory nawet we śnie

Powrót do Diablo III dzięki dodatkowi okazał się świetnym przeżyciem. Dostarczył (i dalej dostarcza) mi mnóstwa frajdy. Rozwiązania wprowadzone w Reaper of Souls w końcu zrobiły z trzeciej części cyklu grę, którą powinna być w dniu premiery. Przez ostatnie kilka dni grałem w Diablo III bez opamiętania. Tak bardzo, że nawet w trakcie snu wyżynałem swoim krzyżowcem piekielne hordy. Jeśli dwa lata temu sparzyliście się na Diablo III, to teraz z czystym sumieniem mogę zachęcić Was do kupienia dodatku daniu grze drugiej szansy. Blizzard spisał się na medal.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu