Tomasz pisał wczoraj o wynikach sprzedaży smartfonów Xiaomi w pierwszej połowie 2015 roku. Niezłe. Co tam niezłe - bardzo dobre, poprawiono wyraźnieni...
Tomasz pisał wczoraj o wynikach sprzedaży smartfonów Xiaomi w pierwszej połowie 2015 roku. Niezłe. Co tam niezłe - bardzo dobre, poprawiono wyraźnienie rezultat z analogicznego okresu roku 2014. Mimo to da się wyczuć niedosyt. Startup będzie chyba musiał korygować swoje ambitne plany na ten rok. Ambitne, by nie napisać buńczuczne. Okazało się, że nie da się ciągle rosnąć w trzycyfrowym tempie.
W roku 2014 Xiaomi sprzedało około 61 mln smartfonów. Świetny wynik, producent znalazł się w czołówce graczy działających na tym rynku. Chińskie przedsiębiorstwo ma pięć lat, a może już konkurować z takimi gigantami, jak Samsung czy Apple. A HTC i Sony mogą się od tego "startupu" uczyć biznesu. W tym roku wyniki miały być podkręcone w stylu, do jakiego przyzwyczaiło Xiaomi, z przytupem - wspominano o 100 mln sprzedanych smartfonów. Producent planował w ciągu 5-10 lat zostać liderem rynku. Po wczorajszych wynikach entuzjazm mógł trochę opaść.
Jak już wspominałem, wynik Xiaomi jest dobry, nadal notowane są wzrosty sprzedaży (o 33% - świetny rezultat), można stawiać duże pieniądze na to, że poprawiony zostanie wynik z poprzedniego roku (mowa o 12 miesiącach). Nie twierdzę, że Xiaomi się skończyło, nie o to mi chodzi. Innym osobom komentującym ten temat i zauważającym spadek dynamiki też nie. Po prostu warto zauważyć, że 100 mln smartfonów zapowiadane na 2015 rok zaczyna być nierealnym planem. Firma, która czarowała przez kilka lat, w końcu zderzyła się z realiami rynku. Tymi samymi, z którymi zmagają się Samsung czy Lenovo.
Dobrodziejstwem i przekleństwem Xiaomi okazują się być Chiny. Firma na razie jest uzależniona od sprzedaży w Państwie Środka, to do Chińczyków trafia 90% sprzedawanych smartfonów. I było dobrze, dopóki popyt w Chinach szybko rósł. Pisałem już jednak, że to przeszłość - niedawno okazało się, że sprzedaż uległa skurczeniu. Dla wielu osób to musiał być szok: chiński rynek jednak ma sufit. Aby dalej rosnąć, Xiaomi musi albo zdecydowanie podbierać klientów innym producentom albo znaleźć nowe rynki zbytu.
W pierwszym przypadku sprawa jest o tyle trudna, że z jednej strony naciska popularne w Chinach Apple, a z drugiej tabun większych i mniejszych producentów chińskich. Coś Wam to przypomina? Tak, podobnie wyglądała kilka kwartałów temu sytuacja Samsunga, lidera sprzedaży w Chinach. Ustąpił miejsca Xiaomi, z teraz to młoda firma musi się zmagać z ostrą konkurencją: Lenovo, ZTE, Huawei, Meizu, Oppo i pewnie kilkadziesiąt innych firm też ma zamiar rozwijać się u siebie.
Ekspansja? Cóż, z tym też nie jest lekko - proces przebiega wolniej, niż wcześniej zakładano. Firma pojawiła się w Indiach, ale tam szybko zderzyła się z problemami: patenty, pozwy, interweniujące władze indyjskie, które chcą chronić rodzimych producentów. Niedawno Xiaomi weszło do Brazylii, a to bardzo perspektywiczny rynek. Ale nie jest pewne, czy Xioami zrobi tam furorę, bo na wyjeździe gra się przecież trudniej. O Europie czy USA firma może na razie zapomnieć. Może Afryka, w której skrzydła rozwija np. Facebook? Możliwości rozwoju są, ale lekko nie będzie.
Xiaomi w końcu zderzyło się z bolesną prawdą: na tym rynku nie da się rosnąć nieustannie w trzycyfrowym tempie. Możliwe, że nabiorą pokory, bo okazało się, że ten wyceniany na kilkadziesiąt miliardów biznes też działa w określonych warunkach i nie jest świętą krową. Może niektórzy oprzytomnieją. Jednocześnie podkreślę, że producent nie opiera swojego funkcjonowania wyłącznie o smartfony i ma sensowny plan na rozwój przedsiębiorstwa. Raczej nie padną za kilka lat. Ale królami świata też nie zostaną do końca dekady.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu