Autorem artykułu jest Adam Kaliński. Jadąc pekińskim metrem (ma już 15 linii i wciąż powstają nowe) oraz obserwując chińskich współpasażerów oblicz...
Autorem artykułu jest Adam Kaliński.
Jadąc pekińskim metrem (ma już 15 linii i wciąż powstają nowe) oraz obserwując chińskich współpasażerów obliczyłem, że średnio na 6 siedzących osób (tyle mieści standardowa ławka) - cztery wpatrują się w ekran swego smartfonu albo tabletu, piąta przysypia, a szósta akurat szykuje się do wyjścia i właśnie chowa swego elektronicznego towarzysza podróży. Mało, kto czyta już zwykłą książkę czy gazetę.
Rzuca się w oczy duża intensywność, z jaką Chińczycy korzystają z mobilnych technologii, co jest chyba trochę odmienne od Polski. Właśnie w środkach publicznej komunikacji widać to najlepiej. Ludzie, przede wszystkim młodzi, albo bawią się jakąś grą, oglądają film, czytają e-booka, wiadomości i, często, niestety bardzo głośno przez telefon rozmawiają, bowiem w tutejszym metrze praktycznie wszędzie można złapać sygnał sieci.
Ta widoczna gołym okiem mobilna aktywność Chińczyków wynika – częściowo - z odległości, jakie codziennie pokonują w drodze do pracy, szkoły, itd. Dojazd metrem, - które i tak jest tu najszybszym środkiem komunikacji - z rozrastających się peryferii do centralnych dzielnic miasta (Pekin liczy już razem z sezonowymi robotnikami ok. 25 mln ludzi), - często zajmuje nawet do 2 godz. i to tylko w jedną stronę.
Dlatego mobilne gadżety pozwalają ludziom skrócić i uprzyjemnić sobie jakoś ten czas. Niektórzy – non stop ze słuchawkami na uszach podpiętymi do telefonu lub tabletu - poruszają się jak automaty - wsiadając i wysiadają z metra bez odrywania oczu od ekranu.
Na szczęście na wielu stacjach, peron oddziela od szyn szklana tafla z zamontowanymi, dodatkowymi drzwiami automatycznymi, które otwierają się dopiero po zatrzymaniu się składu podziemnej kolejki. Nie ma, więc ryzyka, że ktoś się zagapi i wpadnie pod pociąg metra, albo zostanie w ogromnym tłoku pod niego zepchnięty.
W metrze w wielkich miastach, jak wspomniany Pekin, ale także Szanghaj czy Kanton można często spotkać tzw. migrantów zarobkowych, którzy w metropoliach szukają pracy i ją tu, przeważnie, znajdują. Szacuje się, że jest ich w całych Chinach ok. 300 mln. Łatwo ich rozpoznać, bo przemieszczają się małymi grupkami np. z jednej budowy na drugą, a cały swój dobytek (pościel, garnki, miski, odzież roboczą, jakieś narzędzia itp.) taszczą na plecach w wielkich worach.
Nazywani są pariasami współczesnych Chin, ale rzecz jasna każdy z nich ma przy sobie telefon komórkowy, choć już nie tak „wypasiony” jak ludzie w miastach. Trzeba wiedzieć, że dla większości sezonowych robotników, właśnie komórka oraz Internet, to jedyna możliwość kontaktu z pozostawioną na wsi rodziną, którą, jeśli odwiedzają, to tylko raz w roku w czasie Święta Wiosny towarzyszącemu chińskiemu nowemu rokowi.
W Chinach widać wyraźnie, że smartfony z coraz większymi ekranami zdobywają przebojem tutejszy rynek. Po części wynika to z faktu, że Chińczycy konsumują, za ich pomocą coraz więcej multimedialnych treści. Ściągnięcie z chińskiego Internetu najnowszego filmu, popularnego serialu, czy książki to fraszka.
Choć państwo oficjalnie walczy z internetowym piractwem, to i tak jest ono tu powszechne i uważane, za „oczywistą oczywistość”. Wynika to po części z chińskiej kultury i tradycji. Kopiowanie wszelkich prac swego mistrza i nauczyciela, albo wykucie ich na pamięć, co do przecinka, zawsze uchodziło w Chinach za najwyższą cnotę. Jednak, coraz częściej mówi się tu, że ta zakorzeniona w mentalności ludzi cecha, nie sprzyja innowacyjności i poszukiwaniu własnych, autorskich rozwiązań.
Chiński Internet, choć z jednej strony cenzurowany pod kątem politycznym, z drugiej, jest „otwarty”, jak chyba żaden inny. Najpopularniejsze na świecie serwisy takie jak You Tube, czy portale społecznościowe typu Facebook albo Tweeter oficjalnie w Chinach nie działają, aczkolwiek bardziej internetowo biegli wiedzą, jak łatwo obejść cenzorskie filtry. Praktycznie wszystkie najpopularniejsze serwisy mają tu swe lokalne klony, a niektóre nawet angielskojęzyczne wersje, co świadczy o ich międzynarodowych ambicjach (You ku, Ren Ren, Weibo).
Jeśli ktoś myśli, że chodzi w tym wypadku wyłącznie o „politykę”, to jest w błędzie. Chodzi, bowiem też o wielkie pieniądze, którymi Chińczycy nie zamierzają się z nikim dzielić, a jeżeli już to robią, to opornie i dopiero, gdy nie mają innego wyjścia. Dotyczy to nie tylko branży IT. Dotąd Chiny mogły nęcić świat wyłącznie wielkością swego rynku i stojącą za tym ogromną populacją. Stają się jednak z roku na rok coraz zamożniejsze, dlatego gra o tutejszy rynek przeniosła się na jakościowo wyższy poziom.
Pamiętać jednak trzeba, że Chińczykom, do przeciętnego standardu życia, takiego, jak w państwach wysokorozwiniętych jeszcze sporo brakuje, choć mają już największą gospodarkę na świecie. Nadal ogromne, wręcz cywilizacyjne różnice, widać tutaj między, bogacącymi się ekspresowo miastami a wsią, czy prowincją. Powie ktoś, że przecież w Polsce występują podobne dysproporcje, - jednak nie, aż na taką skalę. Nawet nie trzeba daleko jechać, aby się o tym przekonać na własne oczy – wystarczy wybrać się podmiejskim autobusem na przedmieścia Pekinu, by zobaczyć, jak to się mówi, zupełnie inny świat.
Sami chińscy planiści przewidują jednak, że jak wszystko będzie szło jak dotąd i uda się utrzymać wzrost gospodarczy w granicach 7-8 proc. rocznie, to dogonienie zamożniejszego świata zajmie Państwu Środka niespełna 20 lat. Mniej optymistyczne przewidywania mówią o latach, co najmniej pięćdziesięciu. Jednak Chiny już wiele razy potrafiły świat mocno zaskoczyć, więc kto wie?
A jeśli chodzi o tzw. sprawy bieżące, to chiński rynek wyczekuje już na sprzedaż nowego Samsunga Galaxy S IV, który będzie do kupienia od najbliższej soboty. Jego atrapy od kilkunastu dni widać w tutejszych sklepach i u operatorów, ale tzw. kopie pojawiły się na różnych elektronicznych targowiskach jeszcze na długo przed światową premierą tego urządzenia.
Chińscy sprzedawcy mówią o cenie w granicach, od 5 tys. juanów, czyli, po przeliczeniu jakieś 2,5 tys. złotych (1 juan to ok. 50 polskich groszy). U dilerów niezależnych, gdzie zawsze można, a nawet trzeba się targować, cena będzie pewnie o jakieś 200-300 zł. niższa.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu