Polska

Cenzura? Nie, to walka o wolność. Tę prawdziwą

Maciej Sikorski
Cenzura? Nie, to walka o wolność. Tę prawdziwą
173

Ostatnio dość często podnoszony jest temat cenzury w Internecie: mieszają się wątki wyroku Europejskiego Trybunały Sprawiedliwości, działań (obecnych i przyszłych) Google, prawa do oceniania w Sieci lekarzy czy prawników, tworzenia rankingów skupiających przedstawicieli tych profesji. Wiele osób krz...

Ostatnio dość często podnoszony jest temat cenzury w Internecie: mieszają się wątki wyroku Europejskiego Trybunały Sprawiedliwości, działań (obecnych i przyszłych) Google, prawa do oceniania w Sieci lekarzy czy prawników, tworzenia rankingów skupiających przedstawicieli tych profesji. Wiele osób krzyczy, że mamy do czynienia z zamachem na wolność, pojawiają się nawet porównania do państw/systemów autorytarnych. Takim ludziom mogę napisać tylko jedno: puknijcie się w głowę i przemyślcie wszystko jeszcze raz.

Niejednokrotnie pisałem już na AW, że nie jestem zwolennikiem totalnej wolności, bo stanowi ona prostą drogę do chaosu, a ten zagraża mojemu bezpieczeństwu i… wolności. Człowiek powinien ponosić konsekwencje swoich czynów i nie ma znaczenia, czy działał w Sieci czy w realu – te dwie płaszczyzny nie są odrębnymi bytami. Dlatego nie akceptuję tłumaczeń w stylu: to nie ja odpowiadam za pobojowisko na Zakrzówku, ja jedynie napisałem coś na Facebooku. Zwłaszcza, jeśli w grę wchodzi niszczenie ludzkiego życia.

Z zawiści i dla zysku

Dzisiaj rano usłyszałem w radio o działaniach Beskidzkiej Izby Lekarskiej, która zamierza walczyć z hejterami. Ci ostatni szkalują lekarzy i nierzadko negatywnie wpływają na ich życie zawodowe. To szkodzi personelowi medycznemu, szkodzi też pacjentom. Przecież na podstawie "wiedzy" zdobytej w Sieci ludzie mogą zwątpić w umiejętności lekarza i zwrócić się o pomoc do jakiegoś szarlatana. Doniesienia z ostatnich tygodni pokazują, że w naszym kraju nie brakuje wszelkiej maści uzdrawiaczy i szamanów, wielu z nich stanowi zagrożenie dla ludzkiego zdrowia i życia.

Coraz częściej nasi koledzy lekarze skarżą się, że w internecie pojawiają się niepochlebne i przede wszystkim fałszywe opinie na temat poszczególnych lekarzy. Jest coraz więcej portali, gdzie internauci nie tyle oceniają lekarzy, co chcą im dopiec - mówi dr Klaudiusz Komor, prezes Beskidzkiej Izby Lekarskiej, która postanowiła zabrać się za hejterów, czyli osoby krytykujące w bezwzględny sposób w internecie innych. Dr Maciej Skwarna, wiceprezes BIL dodaje, że poczucie anonimowości sprawia, iż pojawiają się wpisy bardzo wulgarne, dotkliwe dla lekarzy, zazwyczaj napisane bez rozpoznania sprawy. [źródło]

Cześć takich komentarzy jest oczywiście uzasadniona – przecież można trafić na lekarza, który nie nadaje się do tego zawodu. Sam bardzo źle wspominam pewnego okulistę i gdy słyszę jego nazwisko, to trzeszczę zębami. I nie byłoby problemu, gdyby w Internecie pojawiały się wyłącznie prawdziwe opinie, dobrze przemyślane i podparte jakimiś dowodami. Sęk w tym, że nie żyjemy w świecie idealnym – ludzie często po prostu kłamią, by komuś zaszkodzić. Nie oszukujmy się, przecież każdy wie, jak wygląda nasze społeczeństwo i z jakimi problemami się zmaga. Jednemu pacjentowi nie spodoba się nowy samochód stomatologa, drugiemu opalenizna laryngologa, jeszcze inny dla zasady uzna, że to złodzieje i trzeba im zaszkodzić. Na tym jednak sprawa się nie kończy.

Obok atakowania kogoś z zawiści/zazdrości można wskazać na proceder szkalowania za pieniądze czy w celu osiągnięcia określonych korzyści. Czy trudno wyobrazić sobie, iż jeden lekarz napisze o drugim, że to partacz, by przejąć jego pacjentów? Takie zabiegi mogą stosować nie tylko jednostki, ale nawet duże firmy, które będą chciały zdyskredytować konkurencję. W takich przypadkach do gry mogą już wkroczyć zawodowcy przeprowadzający w Sieci odpowiednia kampanię. Część z Was zapewne dobrze wie, jak to wygląda i zdaje sobie sprawę z tego, że zszargać komuś opinię w Sieci (ale też w realu) nie jest trudno.

Trzeba działać: informacja i edukacja

Jak Beskidzka Izba Lekarska zamierza radzić sobie z problemem? Po pierwsze, chce zapewnić lekarzom obsługę prawną, by mogli walczyć z hejterami. Po drugie, mają zostać zorganizowane szkolenia dla lekarzy. Dzięki nim dowiedzą się, jak można się bronić przed atakami i chyba zrozumieć sam problem, jakoś się z nim oswoić (znając życie, wezmą w nich udział ludzie, którzy sami anonimowo atakują kolegów po fachu i będą zgrywać ofiary - niestety nigdzie nie brakuje takich jednostek). Szkolenia tego typu są potrzebne i nie dotyczy to jedynie lekarzy – wiele osób doznaje szoku, gdy dowiaduje się, co na ich temat można znaleźć w internecie.

Niektórzy znajomi pytają mnie, czy nie przeszkadza mi, gdy pod tekstami pojawiają się obelgi i stwierdzają, że oni nie daliby rady. Odpowiadam, iż po jakimś czasie do wszystkiego można się przyzwyczaić. Inna sprawa, że hejt wymierzony we mnie nie wpływa zbytnio na moje życie zawodowe – ludzie nie przestaną czytać moich tekstów tylko dlatego, że ktoś nazwie mnie idiotą. W przypadku lekarza czy prawnika zagrożenie jest znacznie większe i internetowy hejt może się przekładać na jego pozycję w branży oraz zarobki.

Trzeci kierunek działań BIK to edukacja w mediach. To też się przyda. Ludziom trzeba jasno wytłumaczyć, by nie wierzyli we wszystko, co przeczytają w Sieci. Medium, w którym każdy może napisać wszystko nie jest wiarygodnym źródłem informacji. Pół biedy, gdy kupią ten czy inny smartfon kierując się podpowiedziami studenta opłacanego przez firmę X czy Y. Gorzej, gdy zrezygnują z wizyty u lekarza i wybiorą się do znachora (będącego jednocześnie autorem niepochlebnego komentarza).

Potrzebny jest bat

Wszelkie szkolenia i akcje edukacyjne to jedno. Jednocześnie potrzebny jest mechanizm, który ukróci bezkarność anonimowych hejterów. Z tym może już być gorzej. Wystarczy przywołać sprawę, o której głośno zrobiło się pod koniec marca. Pewien legnicki adwokat domagał się od właściciela portalu znanyprawnik.eu usunięcia niekorzystnej opinii na swój temat:

Wpis umieścił użytkownik o nicku „kika". Napisał: „Odradzam tego adwokata. Kompletnie nie zna się na tym, co robi. Niepoukładany i niekompetentny". Prawnik zwrócił się do właściciela portalu Łukasza Kozikowskiego o udostępnienie danych „kika" i usunięcie wpisu. Ten odmówił. Tłumaczy w rozmowie z „Rz", że może to zrobić tylko w skrajnym wypadku, np. gdyby wpis zawierał wulgaryzmy.[źródło]

Sprawa trafiła zatem do sądu i w trzech instancjach oddalano pozew. Ostatecznie do gry wkroczył Sąd Najwyższy, który stwierdził, że opinia narusza godność prawnika i może być szkodliwa, ale jednocześnie nie można żądać jej usunięcia, bo mowa o zawodzie zaufania publicznego. Tym samym lekarza czy prawnika można krytykować w Sieci. I prawo ma do tego zarówno pokrzywdzony pacjent/klient, który dysponuje dowodami świadczącymi o czyimś błędzie lub nawet nieudolności, jak i anonimowy krzykacz niszczący komuś życie dla hecy. Takiej wolności mówię stanowcze nie.

Wbrew temu, co niektórzy z Was mogą napisać pod niniejszym tekstem, nie jestem zwolennikiem cenzury w Sieci i inwigilowania obywateli. Nie wyrażam jednak zgody na to, by prawo chroniło nienawistników i nieuczciwą konkurencję. Lekarz czy prawnik poświęcili wiele pracy i czasu, a nierzadko też pieniędzy, by móc pełnić swój zawód i nie można akceptować sytuacji, w której ktoś bezkarnie niszczy im życie zawodowe. To dotyczy także innych profesji - bronić należy pomawianych mechaników samochodowych, stolarzy czy nauczycieli. Nie można zgadzać się na bandyterkę uprawianą przez hejterów, których wypada porównać do oszołomów wypisujących na murach CHWDP (najczęściej z błędem) i chroniących swoją tożsamość za kapturami.

Jak już pisałem, totalnej wolności nie zaakceptuję. Sprawia ona, że pierwszy lepszy frustrat może usiąść przed komputerem i niszczyć bezkarnie drugiego człowieka, bo ma do tego prawo. Krytyków takiego podejścia spytam wprost: co byście powiedzieli, gdyby ktoś Wam albo Waszym bliskim bezpodstawnie bruździł w Sieci i przeszkadzał w pracy, a przy tym robił to anonimowo i bezkarnie? Nadal będziecie przekonywać, że ma do tego święte prawo, bo to Internet i nie można w nim narzucać cenzury? Jeśli tak, to stwierdzę wprost, iż nie pomoże nawet zasugerowane we wstępie puknięcie się w głowę. W takim przypadku potrzebna jest już solidna terapia. Plus taki, że wrażeniami można się potem podzielić z innymi internautami na odpowiednim forum. Anonimowo rzecz jasna.

Źródło grafiki: YouTube

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Więcej na tematy:

hot