Gry

Bo angielskiego to ja się z gier nauczyłem. A Ty?

Jakub Szczęsny

Człowiek, bloger, maszyna do pisania. Społeczny as...

33

Kto czyta mnie regularnie, ten wie, że moja szkolna kariera była trochę jak tania telenowela. Niby było dobrze, ale ciągle coś się nie udawało. Nie jestem głupi, nie czuję się głupi i na głupiego nie wyglądam. Mam jednak straszliwą wadę, która powoduje, że jak bardzo czegoś nie lubię, to choćby mnie...

Kto czyta mnie regularnie, ten wie, że moja szkolna kariera była trochę jak tania telenowela. Niby było dobrze, ale ciągle coś się nie udawało. Nie jestem głupi, nie czuję się głupi i na głupiego nie wyglądam. Mam jednak straszliwą wadę, która powoduje, że jak bardzo czegoś nie lubię, to choćby mnie żelazkiem przypalano - nie ruszę. Dużo w tej kwestii zależało nie od samego przedmiotu, ale od nauczyciela. Jeżeli był nudny i powtarzalny jak Nutella, wolałem zyskać 45 minut do dobowej statystyki snu. Jak odkładał podręcznik i prawił ciekawie - czasami sobie z nim rozmawiałem. Kiedy szedłem do domu, plecak został triumfalnie wrzucony do szafy, zasiadałem do komputera. Gry nauczyły mnie nie tylko refleksu, ale i angielskiego. Tak właśnie.

WTF

Pierwszy dzień z nowym komputerem. Tata niedawno wrócił z Kanady, pod blokiem stał nowy-stary Opel, w pokoju siostry błyszczały panele, a na cuchnącym jeszcze salonem meblowym biurku lśnił bielutki zestaw komputerowy. 64 MB RAM-u w jednej kości, Duron 700 na płycie GA-7ZM, Riva TNT2, dysk 20GB. Windows Millenium Edition. Pokój obklejony oczywiście śmiesznie wyglądającymi dziś plakatami chłopców z boysbandów, na komodzie kilka ostatnich wydań Bravo, na łóżku leżą na pół złożone dzwony. Przełom XX i XXI wieku.

Roztrzepany facet ze sklepu komputerowego poskładał maszynerię, kable podpiął, włączył i pokazał. Jest, objawił się komputer. Jakiś taki smutny jednak, bo pusty. Siostra już tu kombinuje, skąd tu muzykę załatwić. Tata dojrzał Pinballa w systemowych grach. Mama z przyzwyczajenia przetarła myszkę szmatką, bo się brudzi. Ja nie myślałem o niczym innym, jak o grach.

Z pomocną dłonią wyszedł pracownik sklepu. Z torby wyciągnął kilka płyt z grami (oczywiście nagrane piraty, a co!), a ja z automatu przybrałem mimikę kota w butach ze Shreka. Tak błagalnym wzrokiem nie patrzyłem chyba nigdy na swoich rodziców. "Po dychu TAAATOOOO!". Jedną? Jedną. Padło na Unreal Tournament.

Ledwo się drzwi zatrzasnęły, a napęd CD-ROM buczał niemal jak odkurzacz. Ja z zachwytu oblizywałem wargi, przymierzałem się do myszki, ze zniecierpliwienia kreśliłem ósemki na ekranie instalatora. Udało się. Gra zainstalowana, intro i... o. Klikawszy na oślep stworzyłem nowy profil gracza, dalej, dalej, dalej, wybieram poziom, dalej, LOADING, bach.

Po tym już nastało regularne prucie flaków na ekranie. Kilka strzałów po nogach, uchylam się przed rakietami. Kątem oka spoglądam na zrespawnowanego przed chwilą "szoka". Szybko podbiegam, chwytam - cel i pal. Oponenta odrzuca na dobre 15 metrów do tyłu, próbuje się odgryźć. Korytarzyk ciasny, więc pluję kulami plazmy. Jedna, druga, trzecia, trafił. Przeciwnik robi salto w tył, pada na twarz, do licznika fragów doskakuje jeszcze jeden punkt i... "You suck!".

Unreal ambitny językowo nie był

Każdorazowe unicestwienie przeciwnika kończyło się serią bluzgów. Ostatni przeciwnik, Xan oprócz tego, że skurczybyk był zdecydowanie trudny do ubicia, to mocą słownictwa ustępował reszcie. O ile w całej grze "dziwki" sypały się gęsto jak w burdelu, tak Xan wolał raczej patetyczne tezy na temat swojej wyjątkowości. "I am the Alpha and Omega" zwykł mawiać wyszarpując ze mnie ostatnie punkty życia i doprowadzając mnie do szewskiej pasji.

Grą nie mniej brutalną był pierwszy Hitman, którego docenić mogę za naprawdę rozwinięty wątek fabularny i to, że... między innymi dzięki tej grze liznąłem naprawdę dużo języka. Z polonizacjami gier różnie wtedy bywało, a i prawda jest taka, że najczęściej ogrywało się piraty od kolegów, przeważnie w języku angielskim. Gra "w łysego" dawała mi przyjemność nie tylko dlatego, że fajnie było pruć kałacha do wszystkiego, co znajdowało się akurat w danej lokacji. Kwintesencją gry nie było dla mnie także i to, że sprytnie mogłem zapoznać szofera z Bozią, wrzucić go do kanału, w jego przebraniu podłożyć bombę i zlikwidować cel wraz z jego ochroną. Rozwinięta historia w grze, którą poznawałem krok po kroku pozwoliła mi także na to, by nieco pogłębić znany mi już język.

Trzecia część Grand Theft Auto także miała swój urok. Oprócz faktu, że tam bluzg bluzga bluzgiem poganiać lubił, to dialogi oraz stacje radiowe stały na naprawdę wysokim poziomie. Tam młody człowiek zetknął się z naprawdę żywym angielskim. Ale i nie tylko. Szlifował także i wymowę, zamerykańszczony akcent. Stąd o ile nauczyciele w podstawówce i gimnazjum operowali bardziej "angielskim angielskim", tak dopiero w liceum "dogadałem się" z profesorem, który miał typowo amerykańską wymowę.

Efekt jest tego taki, że rozmawiając z obcokrajowcem często jestem pytany o to, czy rzeczywiście jestem Polakiem. Moja wymowa nie jest zapewne perfekcyjna, ale nie zdradza ona moich słowiańskich korzeni. Nieco gorzej jest już ze słownictwem, które po prostu mi uleciało - nie dość, że dwa lata nauki języka na studiach były kompletną farsą (głównie z powodu zaniżania poziomu celem "wyciągnięcia za uszy" pozostałych), to w dodatku zajęcia były tak denne, aż długopisy płakały. Durne czytanki i równie durne ćwiczenia na "pomyśl, wyeliminuj, wstaw". Przy czym większość z nas pierwszą część wykonywania ćwiczenia pomijała, bo nie było nad czym myśleć.

Pamiętam nawet sytuację z drugiego roku, kiedy to przyszedł listopad, mnie zachciało się biegać i paskudnie skręciłem kostkę w prawej nodze. Na operację się nie zgodziłem, bo zależało mi na obecnościach, a zabieg wyeliminowałby mnie na jakieś 3-4 miesiące. Wpakowałem nogę w gips i na odchodne dostałem Tramal. Trzy dni wsuwałem te tabletki - po tym spuściłem je w klozecie. Uczelnia i Tramal było słabym połączeniem, chociaż noga nie rwała. Na zajęciach z angielskiego - standard - pogadajmy sobie do obrazków. Gdzie chcielibyśmy spędzić wakacje? Po Tramalu tylko w łóżku. Stąd ja, zapytany o to, gdzie chciałbym pojechać (na wakacje):

Where do you want to go, Jakub?

odpowiedziałem:

I wanna go home. (take off this uniform and leave the show...*)

Nie tylko gry

Lubię dobre kino - spośród klasycznych propozycji filmowych upodobałem sobie te z Jackiem Nicholsonem i Anthonym Hopkinsem. Dwóch facetów wręcz stworzonych do ról psychopatów, stąd w mojej osobistej hierarchii Milczenie Owiec, czy Lśnienie to filmy, które mogę katować całymi dniami, a i tak nie będę się nudził. Z filmów także wyniosłem wiele obecnych umiejętności językowych. Posadzić mnie przed zadaniem gramatycznym to aż proszenie się o wykonanie go "na czuja". Ale żebym wytłumaczył, dlaczego tak, a nie inaczej - nie dam rady. Po prostu czuję język. Nie znam definicji, regułek.

Siostra natomiast, odkąd pamiętam lubuje się w tekstach muzycznych. Pamiętam jej koślawe arie podczas szarpania włosów lokówką. Ona także nie ma problemów z angielskim - być może dlatego, że miała z nim naprawdę wiele do czynienia dzięki muzyce. Podobnie i ja nieco podszlifowałem swój warsztat językowy przy okazji słuchania wymagających utworów Pink Floyd. Słuchanie ich albumów raz, czy dwa to barbarzyństwo - to wiedzą zapewne fani zespołu.

Z nowymi pokoleniami jest nie inaczej

Młodzieniaszek gra w Minecrafta przez Internet. Konsola tak się grzeje, aż śmierdzi. Nie dość, że dziecko chłonie angielski z gier jak gąbka, to w dodatku przenosi niektóre zwroty do życia codziennego. Kiedy już odłoży pada do szuflady, weźmie piłkę i pomknie przed siebie - słychać zaczerpnięty z gier repertuar językowy. Wywróci się, wyrżnie, zaryje się w krecim kopcu - zamiast przekląć w ojczystej łacinie (czego nie pochwalam, żeby nie było) - zakrzyknie: "łotafak!". Pani w szkole nadziwić się nie może, bo gość używa czasów nieprzerabianych na zajęciach. Robi to instynktownie. Bardziej rozumie, niż po prostu "wie".

Wiedza jest ważna. Pewne regułki trzeba znać. Ale styczność z żywym językiem, nierzadko ukazanym w grach, muzyce, filmie jest ważna. Jeszcze lepiej jest, gdy człowiek może porozmawiać z obcokrajowcem z krwi i kości - a przy okazji rozmowy nauczyć się czegoś od drugiej strony. Ośmielić się i zrozumieć wkuwany język. Gry nie tylko ogłupiają i kradną czas. One także uczą. Z Wami jak było, dobrze wiecie. Angielski? Z gier, prawda?

Grafika: 1, 2, 3, 4

* - cytat z utworu "Stop", Pink Floyd - The Wall

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu