Gry

Kampania to jakiś smutny żart, ale tryby sieciowe są kapitalne. Recenzja Battlefield V

Paweł Winiarski
Kampania to jakiś smutny żart, ale tryby sieciowe są kapitalne. Recenzja Battlefield V
Reklama

Battlefield V przykuwa mnie do konsoli każdego wieczora od kilku dni. Tryby sieciowe w tej produkcji są kapitalne i trudno się od nich oderwać. Dawno nie grałem w tak dobrego Battlefielda - choć powiedzmy sobie szczerze, kampania dla pojedynczego gracza nie mogła wypaść gorzej.

Przeszedłem kampanię żebyście Wy nie musieli

Mam taką dziwną przypadłość. Zawsze przechodzę tryb kampanii w grach skupiających się przede wszystkim na rozgrywkach sieciowych. Wychodzę z założenia, że skoro taka opowieść się tam znalazła, jest nieodłącznym elementem produktu. A za produkt się płaci, więc klient ma prawo oczekiwać wysokiego poziomu w każdym aspekcie.

Reklama

Tryb przeznaczony dla jednego gracza składa się z trzech krótkich (godzina/godzina z hakiem) epizodów rzucających w trzy różne rejony starć. Najpierw wcielicie się w brytyjskiego złodzieja wyciągniętego z więzienia i wcielonego do specjalnego oddziału do zadań specjalnych. Nasz bohater to fajtłapa, co daje o sobie znać podczas samobójczej wręcz misji, na którą zostanie wysłany. Nie jestem jednak w stanie zrozumieć jak ktokolwiek mógł go puścić ciche misje bez tłumika. Do tego chłopak bez jakiegokolwiek przeszkolenia wojskowego będzie się musiał zmierzyć z garnizonami Niemców, siać ołowiem jak opętany, próbując uniknąć kulki w głowę. Tam problemy miałby sam John Rambo, a co dopiero taka łamaga. Zadania teoretycznie w dużej mierze nastawione na ciche likwidowanie wrogów szybko zamieniają się w ostrą wymianę ognia, a ostatecznie polegają na bieganiu z punktu do punktu pod ostrzałem - bez jakiegokolwiek wsparcia. Pierwszemu aktowi było dziwnie blisko do Far Cry 5, choć nie traktujcie tego jak komplement. Ale kiedy rabuś wraz ze swoim dowódcą odpierali atak skomasowanych sił wroga, w tym czołgów i samolotów, złapałem się za głowę - ja rozumiem, że na wojnach są bohaterowie, ale tam absurd gonił tu absurd.

Druga opowieść zapowiada się lepiej, młoda dziewczyna - norweski komandos - musi uratować złapanego przez Niemców rodaka. Infiltracja, ciche zabójstwa - bam, ponownie bez tłumika, za to z nieprzydatnymi nożami śmiercionośnymi jedynie z bliska kiedy wróg już nas widzi. Ckliwa rodzinna historia, jednak ponownie jednoosobowe komando kładące trupem setki wrogów brzmi jak kiepski żart. Całości nie ratują niestety bardzo przyjemne fragmenty z jazdą na nartach.

Najlepiej wypada trzecia opowieść. Czarnoskóry francuski żołnierz prowadzi swoich przyjaciół na pewną śmierć, jednak przyświeca mu szczytny cel. Chce, by kolonialni żołnierze znaczyli coś w historii II wojny światowej. Tu też czuć ducha Battlefield - są większe starcia, po naszej stronie cały oddział, jest gorąco, można poczuć piekło wojny. Niestety w pewnym momencie znikają skrypty i ponownie pojawia się nudne bieganie z celu do celu, często samotnie, pod ostrzałem dziesiątek wrogów.

W grudniu pojawi się czwarty epizod, mam nadzieję że dużo lepszy i bardziej przemyślany niż trzy pierwsze. Jednak jeśli planujecie zapoznawać się z trybem dla jednego gracza, dajcie sobie spokój i od razu wskoczcie do multi. Naprawdę, szkoda tych kilku godzin - to najgorsza FPS-owa kampania ostatnich lat.

Tryby sieciowe wciągają. Bardzo. Bardziej niż w poprzedniej odsłonie

Kwintesencją Battlefield są tryby sieciowe i to w zasadzie dla nich gracze kupują kolejne odsłony serii. W BFV pokuszono się o kilka nowości, do których początkowo nie byłem przekonany, jednak po paru godzinach stwierdzam, że wyszły zabawie na dobre.

Reklama

Znacząco ograniczono amunicję, przez co trzeba pilnować torby z magazynkami, wielokrotnie zostaniecie bowiem przyparci do muru posiadając raptem kilka pocisków. Wtedy wyjścia są trzy - szybki rajd po trupach poległych żołnierzy z nadzieją, że wypadła im amunicja. Druga opcja to dobiegnięcie do porozrzucanych po mapie skrzyń  - no i trzecia, oczekiwanie na wsparcie, czyli wojaka, który podrzuci nam kilka magazynków. Dla mnie pomysł jak najbardziej na plus, wymusza to na graczu lepsze dysponowanie zasobami i prowadzi do wielu ciekawych sytuacji, z których wychodzenia trzeba się po prostu nauczyć. Ograniczono również amunicję w pojazdach, dzięki czemu nie można już nimi jeździć bez końca. Prędzej czy później licznik pocisków wskaże smutne zero, co wymusi podjechanie do specjalnego punktu uzupełnień. Ten pomysł bardzo dobrze balansuje rozgrywkę sprawiając, że “pojazd też człowiek i pić musi”, skończyły się więc zapętlone rajdy po trupach.

Reklama

Kolejna sprawa to podnoszenie towarzyszy na polu bitwy. Tym razem nie jest ono zarezerwowane jedynie dla medyków, choć to właśnie ta klasa reanimuje najszybciej. Ma to zarówno logiczny sens - w końcu dlaczego inni żołnierze mieliby zostawiać rannych towarzyszy, z drugiej zmienia trochę balans rozgrywki. Innymi słowy - bilety za zabójstwa nabijają się wolniej, a czasem sprawny szturmowiec może podnieść całą ekipę, która padła gdzieś za osłoną. Szkoda tylko, że nie wprowadzono możliwości przeciągania rannych towarzyszy w inne miejsce - ale może ten mechanizm pojawi się w jakiejś aktualizacji.

Mamy również możliwość wznoszenia niewielkich osłon i nie - nie jest to budowanie jak w Fortnite. Czasami kilka worków z piaskiem może okazać się nieocenione gdy musimy bronić konkretnego punktu, a nie mamy szans na dostanie się za standardową osłonę. Nie można jednak budować umocnień w dowolnym miejscu, są to ściśle wyznaczone przez twórców fragmenty lokacji, dlatego warto je zapamiętać.

A jak się gra? Wyśmienicie. To pierwsza od lat produkcja, w której mam taką frajdę z bycia snajperem. Oznacza to jednocześnie, że każdy może przyłożyć lunetę do oka i sadzić headshoty jak szalony. Tak - dobrze rozumiecie, bycie snajperem jest dość proste. Dopiero na naprawdę dużych odległościach jakiekolwiek znaczenie ma tor lotu pocisku. Ma to swoje plusy i minusy - klasa nie jest zarezerwowana dla speców, ale na wielu mapach zbyt wielu graczy łapie za lunety i a) siedzą w jednym miejscu zamiast zajmować cele b) na otwartych lokacjach zbyt łatwo o śmierć z ręki snajpera.

Reklama

Generalnie bardzo łatwo o wirtualny zgon i szybka seria z podstawowego karabinu szturmowca od razu kładzie wroga z pełnym paskiem zdrowia. Battlefield V jest przez to szybszy od jedynki, daje więcej frajdy dynamiką rozgrywki, czasami jednak frustruje, bo kilka sekund po respawnie kładzie nas kilka pocisków z karabinu, które przeciwnik puścił zza osłony. W zamkniętych fragmentach mapy miałem czasem wrażenie, że gram w Call of Duty, a nie Battlefielda. Na szczęście potem wychodziłem na otwarte przestrzenie, widziałem na horyzoncie ogromne starcia dwóch grup walczących o cel, nadjeżdżający czołg niszczący wszystko na swojej drodze i przypomniałem sobie w co gram.

Poza klasycznym dla serii trybem, jakim bez wątpienia jest Podbój (8 map - sporo), polecam oczywiście sprawdzić również mniejsze potyczki, ale przede wszystkim zagrać w Wielkie Operacje - choć najpierw zarezerwować sobie na jedną grę trochę czasu. To taki miks różnych trybów, w dodatku z pewnym rysem fabularnym. Kapitalna sprawa - lepsza niż kampania fabularna gry.

Mówiąc o trybach sieciowych nie sposób nie wspomnieć o personalizacji. Wskakując do zakładki Kompania możemy pogrzebać w wyglądzie naszych wojaków. Tak, jest również zmiana płci, jednak nie tak nachalna jak można się było spodziewać po pierwszym zwiastunie. Mamy nakrycia głowy, mundury, jest malowanie twarzy oraz wizualne upiększenia poszczególnych broni. Dla mnie ok, choć i tak zabijam tak szybko, że nie widzę czy ktoś miał taki czy inny płaszcz.

W tym miejscu Was uspokoję - nie ma protez i jakiegoś dziwnego steampunkowego podejścia do II wojny światowej. DICE szczyci się tym, że gra mocno czerpie z historii i na pierwszy rzut oka to czuć. Nie jestem jednak specem od przeszłości i ciężko mi to zweryfikować. Grając czuję jednak, że jestem na frontach historycznej wojny, a nie w jakimś równoległym uniwersum, gdzie Niemcy jeżdżą na dinozaurach.

To najładniejszy Battlefield w historii

Wizualnie BFV potrafi wgnieść w fotel. Przepiękne refleksy światła, niesamowite krajobrazy. Tona wybuchów, walące się budynki podnoszące zalegający w okolicy śnieg. Uwielbiałem patrzeć na otulający okolicę pył po zawalonej budowli, choć najczęściej to właśnie przez niego padałem trupem. Pędziłem ciężarówką ku zachodzącemu słońcu próbując uniknąć ostrzału wrogich dział. Widziałem jak ginęli moi towarzysze gdy pędziłem na złamanie karku próbując jak najszybciej dotrzeć do przejmowanego właśnie punktu. Za świetna oprawą wizualną idzie kapitalny, niesamowity dźwięk - muzyka ponownie wgniata w fotel, podobnie jak wszelkie odgłosy wojny. Wielokrotnie podskakiwałem na fotelu gdy gdzieś na plecach usłyszałem donośny dźwięk wybuchu. Nauczyłem się nasłuchiwać wystrzałów, wiedziałem z której strony nadlatują pociski. Grałem na PS4 Pro z podpiętymi słuchawkami PlayStation Wireless Headset Platinum - nie jest to najlepsze rozwiązanie do audio, jednak trzeci wymiar dawał radę, Battlefield ponownie dostarcza jeśli chodzi o strefę audio. Szkoda tylko, że polski dubbing w trybach sieciowych wypadł tak sztucznie - na szczęście można szybko zmienić głosy na angielskie. Nie pokuszono się o pełną polonizację. W kampanii zabrakło polskich aktorów, mamy jedynie napisy. I bardzo dobrze.

Battlefield V to ogromne lokacje, tony wybuchów, na mapach dzieje się czasem niewyobrażalnie dużo. Jednocześnie gra działa świetnie, spadki animacji są sporadyczne, 60 klatek to standard poniżej którego gra raczej nie schodzi. Brawo, w PC-towej becie bywało z tym różnie i obawiałem się jak DICE poradzi sobie ze słabszymi maszynkami do grania.

Skoro o kwestiach technicznych mowa - gra dostępna jest na konsolach PlayStation 4, Xbox One oraz PC. W przypadku komputerów, poszczególne wymagania sprzętowe prezentują się następująco:

Minimalne wymagania sprzętowe Battlefield V

  • System: 64-bitowy Windows 7, Windows 8.1 lub Windows 10
  • Procesor (AMD): AMD FX-8350
  • Procesor (Intel): Core i5 6600K
  • Pamięć RAM: 8 GB
  • Karta graficzna (NVIDIA): NVIDIA GeForce® GTX 1050 / NVIDIA GeForce® GTX 660 2GB
  • Karta graficzna (AMD): AMD Radeon™ RX 560 / HD 7850 2GB
  • DirectX: karta graficzna zgodna z DirectX 11,0 lub równorzędna
  • Połączenie internetowe: łącze internetowe o przepustowości co najmniej 512 Kb/s
  • Miejsce na dysku twardym: 50 GB

Zalecane wymagania sprzętowe Battlefield V

  • SYSTEM: 64-bitowy Windows 10 lub nowszy
  • Procesor (AMD): AMD Ryzen 3 1300X
  • Procesor (Intel): Intel Core i7 4790 lub równorzędny
  • Pamięć RAM: 12 GB
  • Karta graficzna (NVIDIA): NVIDIA GeForce® GTX 1060 6 GB
  • Karta graficzna (AMD): AMD Radeon™ RX 580 8 GB
  • DirectX: Karta graficzna zgodna z DirectX 11.1 lub równorzędna
  • Połączenie internetowe: łącze internetowe o przepustowości co najmniej 512 Kb/s
  • Miejsce na dysku twardym: 50 GB

Nie ma róży bez kolców

Technicznie nie wszystko niestety dograło. Czasami zwłoki lecą nienaturalnie wysoko choć granat wybuchł za daleko by sprezentować ciału aż taki odrzut. Widziałem żołnierzy przenikających przez ściany, czasami zamiast ekranu gry widziałem czarną planszę. To drobiazgi nie wpływające na rozgrywkę, jednak da się je usunąć i mam nadzieję, że kolejne aktualizacje wprowadzą nie tylko nową zawartość, ale zażegnają również mniejsze i większe problemy techniczne trapiące Battlefield V.

Werdykt

Z jednej strony uruchamianie kampanii w Battlefieldach zawsze było ostatnim, co sprawdzali gracze - ba, znam takich, którzy nigdy tam nie zaglądali. Ale skoro DICE umieszcza opowieść w grze za kilka stówek, to jej element i nie powinno się go pomijać podczas recenzji. Kampania w Battlefield V jest słaba, momentami bardzo słaba i w takiej formie nie powinna znaleźć się w grze. Call of Duty źle na takim zabiegu nie wyszło, a przecież tak zwany singiel często wypadał tam bardzo dobrze. W przypadku BFV żałuję, że zmarnowałem na niego tych kilka godzin.

Tryby multi nie są idealne, ewidentnie czuć, że gra potrzebuje kilku miesięcy i kilku łatek. Jednak włączając Podbój czy Wielkie Operacje, odcinam się od świata rzeczywistego i ląduję na wirtualnym polu walki całym sobą. Starcia są intensywne, szybkie, momentami spektakularne. Na głowę walą się budynki, wszędzie latają pociski snajperów i choć zarówno współpraca, jak i planowanie ataku (obrony) kolejnych punktów jest tu niezwykle ważne, to dobre oko i sprawny palec na spuście pada lub myszki stanowią klucz do sukcesu.

W Battlefield V gra mi się bardzo przyjemnie, wszystkie inne sieciowe gry poszły na razie w odstawkę, łącznie z PC-towym PUBG, do którego wróciłem po 100-godzinnym romansie z Fortnite. I choć mam do gry kilka uwag, czasem klnę pod nosem podczas rozgrywki, to jeśli szukaliście dużego, wciągającego multi - takiego prawdziwego Battlefielda - nie będziecie piątką rozczarowani.

Ocena 8/10

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama