Jeśli lubicie anime i szukacie totalnego odmóżdżacza przesyconego absurdalnymi głupotami - mam coś dla Was. Świeżutki Baki opatrzony “Netflix Original” spełnia te wymagania wręcz koncertowo.
Dawno nie widziałem tak absurdalnie głupiego anime. Baki na Netflix - recenzja
Baki to opowieść o 17-letnim adepcie sztuk walki, który bierze udział w podziemnym turnieju starając się udowodnić, że jest lepszy od dotychczasowego mistrza - swojego ojca. Poza okładaniem pięściami i kolanami przeciwników jest też wyluzowanym uczniem japońskiej szkoły średniej - na pozór zwykłym dzieciakiem, który zmaga się z przyziemnymi problemami, takimi jak na przykład nastoletnia miłość (o ile zwykłym dzieciakiem można nazwać natolatka, który wygląda jak finalista Mr. Olympia). Części z Was ten tytuł może wydać się znajomy - możliwe, że czytaliście mangę Grappler Baki lub widzieliście którąś z wcześniejszych animacji - jak na przykład trwający 45 minut krótki film Gurappurâ Baki z 1994 roku.
W dostępnej na Netflix animacji temat samego turnieju wydaje się zepchnięty na dalszy plan. Dostajemy natomiast opowieść o 5 mistrzach sztuk walki, którymi okazują się być skazańcy zamknięci w kilku więzieniach. Różnica ich umiejętności, zdolności, siły i sprawności względem zwykłych ludzi jest wręcz kosmiczna. Wszyscy postanawiają uciec i udać się do Tokio by stawić czoła...17-letniemu Bakiemu. Oczywiście zwiastuje do małą tokijską katastrofę, na szczęście na drodze przestępcom staje organizator podziemnego turnieju, w którym udział bierze tytułowy bohater i wysuwa pewną propozycję. Zbiera kilku swoich zawodników i stawia ich przeciwko przybyszom oferując możliwość rozegrania pojedynków poza areną, ale zachowaniem pewnym właściwych dla sportów walki zasad. Piszę “pewnych”, bowiem zawodników nie będą ograniczać zasady fair play.
Festiwal absurdu
Każdy z wojowników występujących w anime specjalizuje się w innym stylu walki, każdy szkolił swoje umiejętności w inny sposób. Łączy ich jednak jedno - wszyscy są mistrzami w swoim fachu, mają wyjątkowe DNA, niesamowitą siłę, sprawność i skuteczność. Jednemu z uciekinierów próbował na przykład stanąć na drodze oddział elitarnej tokijskiej policji, w dodatku odziany w najnowocześniejsze ochraniacze i hełmy. No cóż, wojownik rozprawił się z nimi w kilka sekund. Po drugiej stronie turnieju nie jest inaczej - fighterzy niespecjalnie przejmują się odciętymi kończynami czy przyjęciem całego magazynku nabojów na tak zwaną klatę. Można więc powiedzieć, że każde z pokazanych w serialu starć to walka potworów, a najlepsze w nich jest to, że do ostatniej chwili nie wiadomo kto zwycięży. A jeśli nawet wydaje nam się, że wiemy - twórcy oferują mały twist.
Anime podzielono na kilka przeplatających się segmentów. Mamy więc brutalne, ale takie naprawdę brutalne walki, podczas których leją się hektolitry kreskówkowej krwi. Mamy też blok wspomnień, którego zadanie jest nakreślenie fabuły wokół poszczególnych wojowników i wyjaśnienie skąd na przykład wzięła się ich biegłość w walce. Do tego dochodzą lekkie fragmenty z Bakim w szkole oraz wątek miłosny. Wspomniane wcześniej walki też potrafią być przerywane słowotokiem któregoś z zawodników - jest to o tyle zabawne, że wojownicy plotą wtedy takie bzdury, przez które momentami zrywałem boki ze śmiechu. Wszystko jest tu tak kosmicznie przerysowane, że trudno traktować cokolwiek poważnie. I to zdaje się być najsilniejszą stroną anime - ta zabawna próba zachowania powagi przy jednoczesnym opowiadaniu głupot i pokazywaniu totalnie oderwanych od rzeczywistości scen. Twórcy robią to jednak na tyle zgrabnie, że anime nie traci spójności.
Podoba mi się w Baki kreska i animacja. Główni bohaterowie są tak absurdalnie “dopakowani”, że nie zdziwiłbym się gdyby któryś z mięśni wystrzelił podczas najdelikatniejszej napinki. Świetnej dynamiki nadaje animacja, pełna wybuchów, zwolnień, przyspieszeń i śladów po ruchu. Niezłe udźwiękowienie sprawia natomiast, że widz czuje moc każdego silniejszego ataku. Zaznaczę jednak, że trzeba takie anime lubić.
Przeczytaj nasze zestawienie najlepszych anime na Netflix.
Panie Netflix, ładnie to tak urywać serial w połowie?
Przeglądając listę odcinków Baki, naliczycie ich 13. Przed premierą czytałem, że ma ich być 24, na IMDB znalazłem natomiast rozpiskę 20 odcinków. Ile by ich ostatecznie nie było, pierwszy sezon dostępny w serwisie Netflix jest po prostu fabularnie ucięty. Rozumiem że kolejne epizody pojawią się w drugim sezonie, natomiast po seansie 13 dostępnych odcinków praktycznie w ogóle nie poruszono tematu tytułowego bohatera, skupiając się całkowicie na postaciach pobocznych. Nie wiem czy to własna decyzja serwisu, czy coś nie “pykło” w temacie licencji na komplet odcinków, ale tak zwyczajnie się nie robi. Skoro anime nie zostało jasno i wyraźnie podzielone na sezony, nie powinno się go dzielić samodzielnie. Nie wiem jak Wy, ale ja przy takim urwaniu fabuły, za jakiś czas zapomnę co oglądałem i nie jestem pewien, czy w takim układzie będę chciał tę serię skończyć. Szczególnie, że odcinki są krótkie, szybko się je ogląda i chętnie zobaczyłbym całość w przeciągu jednego-dwóch dni.
Nie jestem zaskoczony tym co zobaczyłem i mówiąc szczerze, dokładnie takiej animacji się spodziewałem. Mówię tu jednak o podejściu osoby, która miała choć minimalne pojęcie co włącza - przypadkowe puszczenie anime Baki może natomiast skończyć się wielkim facepalmem i totalnym niezrozumieniem przekazu tego “serialu”. Ten gatunek mangi i anime rządzi się swoimi prawami, niektóre produkcje dodatkowo pompują absurd aż do granic. O ile jednak kapitalny One-Punch Man był komedią od początku do końca, Baki w dość infantylny sposób stara się zachować powagę, co podkreśla chociażby sama kreska. Finał jest taki, że jeśli wiecie czego się spodziewać, zabawa podczas seansu jest przednia. Musicie jednak zaakceptować, że nie wyniesiecie z tego anime żadnych wartości, znajdując tu jedynie płytką rozrywkę. Baki nie jest tak dobry, jak wspomniany już One-Punch Man, ale bawiłem się przy nim bardzo dobrze. Nie jest to więc anime dla każdego, ale jeśli chcecie obejrzeć fajną animowaną bijatykę, śmiało atakujcie Baki.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu