Recenzja

DC dzięki Aquamanowi odbija się od dna (oceanu) - czas na Flasha, do cholery!

Konrad Kozłowski
DC dzięki Aquamanowi odbija się od dna (oceanu) - czas na Flasha, do cholery!
29

Będę z Wami zupełnie szczerzy - do ostatniej chwili wahałem się, czy chcę spędzić w kinie te ponad 2,5 godziny na Aquamanie. I wiecie co? Kompletnie nie żałuję wizyty w kinie i już zacząłem się zastanawiać, jak będzie wyglądać druga część oraz pozostałe filmy w uniwersum DC.

Bo sprawa ma się tak, że uniwersum DC nadal przechodzi przez kryzys. Po całkiem niezłej Wonder Woman, którą można było śmiało nazwać światełkiem w tunelu dla całego uniwersum, otrzymaliśmy Ligę Sprawiedliwości, którą podobnie jak Batman V. Superman widziałem tylko raz i do tej pory nie mam ochoty na powtórkę. Ta sama historia powtórzyła się przy Legionie samobójców, co też dużo mówi o każdym z tych filmów. Aquaman może być pierwszym, który z ochotą zobaczę ponownie, gdy film wyjdzie na Blu-Ray. Ale wróćmy do początku.

Nie spotykamy Aquamana po raz pierwszy

Aquaman to znana już widzom postać, ponieważ mieliśmy okazję oglądać go w Lidze sprawiedliwości. Miał tam (skróconą) historię wstępną, po czym dołączył do ekipy Batmana i ruszył w drogę, by skopać tyłek Steppenwolfowi. Po wszystkim Arthur Curry (Jason Momoa) wraca do miejsca, gdzie się urodził i niejako nawrócony postanawia pomagać ludziom w potrzebie. Film nie pokazuje jego wszystkich sukcesów i porażek z okresu dorastania, lecz najważniejsze lub wręcz kluczowe dla postaci i całej historii momenty, z jego życia. Już mając kilka lat zauważył, że jest w stanie porozumiewać się ze stworzeniami żyjącymi pod wodą, a późniejsze szkolenie pozwoliło mu opanować większość umiejętności godnych osobnika, którym jest tylko w połowie.

Arthur jest bowiem dzieckiem zwykłego mężczyzny i królowej Atlantydy. Chłopak dorastał jednak tylko pod opieką ojca, ponieważ Atlanna (Nicole Kidman) musiała wrócić do zatopionego królestwa, gdzie została potępiona i wygnana. Pod wodą dochodzi do nieciekawych wydarzeń, gdy przyrodni brat Arthura Orm (Patrick Wilson) decyduje się na wszczęcie wojny z zamieszkującymi na lądzie ludźmi, w odpowiedzi na wyniszczanie i zanieczyszczanie podwodnego świata. Jego pobudki są też czysto osobiste - jest ambitny i chce rządzić światem, bądźmy zupełnie szczerzy. Nic oryginalnego. Na drodze może stanąć jedynie Aquaman, który na lądzie powoli staje się celebrytą i pozuje do selfiaków z fanami, ale o ratowaniu świata nawet nie chce słyszeć.

Nie widzieliście innych filmów? To nie ma znaczenia - historię Aquamana opowiedziano od początku

Fabuła filmu to typowy origin superbohatera i żadna w tym niespodzianka. Historia jest dosyć przewidywalna, ale zapominamy o tym w momentach, gdy możemy niemal zachłysnąć się oprawą wizualną filmu, bo Aquaman (film) wygląda fantastycznie. Nie udało mi się przymknąć oka na niektóre tandetne rozwiązania (wybaczcie, ale niektóre z karabinków wojowników, a w szczególności czarny charakter Black Manta przypomniał mi o czymś tak złym, jak Power Rangers z lat 90. - ten kostium z ogromnym hełmem wygląda wręcz komicznie i wywołuje u mnie najgorsze skojarzenia), ale efekty specjalne, których twórcy musieli użyć przy kreowaniu różnych gatunków postaci i podwodnych światów, są w większości na najwyższym poziomie. Zrobiły na mnie potężne wrażenie na zwykłej sali Multikina i trochę żałuję, że nie wybrałem się do IMAX-a. Na marginesie dodam, że po około 2/3 filmu doczekacie się podróży w głąb oceanu i zastosowana tam gra kolorów potrafi wprawić w osłupienie - taki obrazek powinien być głównym plakatem filmu i znaleźć się na okładkach wszystkich wydań DVD/Blu-Ray i cyfrowych.

Zobacz też: Najlepsze filmy o superbohaterach

Warner Bros. do spółki z DC udało się zgromadzić na planie niezłą obsadę i choć nie byłem przekonany do wyboru Nicole Kidman, to udowodniła, że potrafi nadać swojej postaci charakteru, choć widujemy ją dość rzadko. Patrick Wilson dostał dość płytką postać do odegrania, dlatego szansa na rozwinięcie i pogłębienie Orma (brata Arthura) pojawi się dopiero w ewentualnym sequelu - tutaj skupiony jest tylko na jednym, dlatego grymasi, krzyczy i warczy na wszystkich dookoła. Mera, w tej roli Amber Heard, ma kilka udanych linii, które potrafi sprzedać widzom, lecz Willem Defoe czy Dolph Lundgren po prostu zrobili swoje, nie mając za bardzo szansy zabłysnąć przed kamerą. Z przyjemnością donoszę, że najlepiej wypadł Jason Momoa, który ewidentnie czerpie frajdę z grania twardego gościa lubiącego cięte żarty, tatuaże, biżuterię i bijatyki. Poza brakiem włosów koloru blond, naprawdę sporo różni go od postaci z komiksów, ale to chyba nikogo nie dziwi.

To był bardzo przyjemny seans. Jestem zaskoczony!

Obawiałem się, że Aquaman będzie filmem prostolinijnym, ze średnią jakości CGI i bez większego pomysłu na siebie. Okazuje się jednak, że James Wan potrafił przekuć historię superbohatera, którego rzadko traktowano serio, w przepiękny wizualnie film. Nie wszystkie żarty mnie rozbawiły, ale inne przyjąłem z szerokim uśmiechem na twarzy - dla każdego, coś dobrego. Szkoda tylko, że z oprawy muzycznej pamiętam tylko kawałek zespołu Greta Van Fleet z początku filmu, bo mam wrażenie, że cała reszta nie potrafiła się przebić, by zapaść w pamięć. No to teraz czas na Flasha, co DC? Nieźle zapowiadający się Shazam potraktuję jako przygrywkę do jeszcze lepszego filmu.

 

Ocena filmu Aquaman: 7/10

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu