Recenzja

Super Smash Bros. Ultimate to gra, dla której warto kupić Nintendo Switch

Paweł Winiarski
Super Smash Bros. Ultimate to gra, dla której warto kupić Nintendo Switch
Reklama

Chyba sam nie spodziewałem się, że najnowsza odsłona Super Smash Bros. tak przypadnie mi do gustu i sprawi, że wszystkie inne gry na Switcha poszły na jakiś czas w odstawkę a ja wyrzucałem przeciwników z plansz jakby nie było jutra.

"Smaszbrosy" nie są klasyczną bijatyką, choć na pierwszy rzut oka na taką właśnie wyglądają. Owszem, trzeba się tłuc po głowach oporowo, jednak nie chodzi o całkowite zbicie paska zdrowia. Zamiast tego w dolnej części ekranu widzimy procenty. Co to takiego? Otóż im ten wskaźnik wyższy, tym większa szansa, że przy kolejnym mocnym ciosie jej posiadacz zostanie wystrzelony z areny z taką siłą, że nie będzie już mógł na nią wrócić. Więc tak, dobrze rozumiecie - trzeba tłuc oponentów i próbować wyrzucić ich z planszy starając się samemu na niej pozostać. A to nie jest łatwe...

Reklama

Gra oferuje aż 103 zróżnicowane, zakręcone, interaktywne miejscówki. Część z nich wydaje się dość klasyczna, inne nastomiast ciągle się ruszają - znikają platformy, gdzieś pod spodem jeżdżą samochody. Innym razem wszystko wybucha albo lądujemy w 8-bitowej grze. Plansze są niesamowite, pieczołowicie, genialnie wręcz przygotowane i nawet po kilku godzinach zabawy wciąż będą Was zaskakiwać. Nie wiem ile trzeba grać żeby nauczyć się ich wszystkich, ale jestem bardzo daleko od możliwości pochwalenia się tą sztuką.

Do tego ponad 70 postaci do wyboru - zarówno kultowych bohaterów z gier Nintendo, ale również tych od Capcomu - ba, jest nawet trener z gry Wii Fit. Serio. Przy tak dużym zestawieniu udało się jednak sprawić, że praktycznie każdą postacią gra się inaczej i sporo czasu zajmie Wam znalezienie ulubionego wojownika, który przy okazji nie okaże się bijatykową fajtłapą. O ile oczywiście dacie radę odblokować całe zestawienie - będziecie to musieli bowiem zrobić sami. Jak? Grając. Co jakiś czas pojawi się nowy przeciwnik, po którego pokonaniu zostanie od dodany do posiadanego zestawu fighterów. Jest też pewna droga na skróty, z której sam czasem korzystałem, ale też wymaga czasu spędzonego przy konsoli.

Super Smash Bros. Ultimate posiada ponadto długi (bo trwający około 30 godzin) tryb fabularny - World of Light. Mamy tu świetnie wykonaną animację opowiadającą o tym, jak bohaterowie zostali zniewoleni przez jakieś mroczne siły, a jedynym ocalałym jest fajtłapowaty Kirby. No i będzie musiał uratować znajomków, przywracając balans. Pozwiedzamy wiec mapę, stawiając czoła kolejnym przeciwnikom i ich klonom. Wydaje się nudne, ale singla zrobiono tu naprawdę fajnie. Dostajemy specjalne Duchy, które przez całą zabawę będziemy kolekcjonować. To takie ulepszenia bohatera, które włączamy na ekranie postaci. Dają nam przeróżne dodatkowe umiejętności - może to być odporność na jakieś konkretne obrażenia czy wzmocnienie któregoś z naszych ciosów. Co więcej, trzeba takie zestawy duchów dopasować do konkretnych przeciwników, co zdecydowanie zmienia sposób gry względem klasycznych starć znanych z pozostałych trybów.

Multiplayer wypada najlepiej na kanapie i po kilku starciach w sieci będę się do niego ograniczał. Nintendo niespecjalnie potrafi poradzić sobie z lagami i ma w Super Smash Bros. Ultimate. Gdybym nie płacił abonamentu sieciowego, może przymknąłbym na to oko - ale skoro płacę, takie działanie jednej z trzech najważniejszych sieciowych gier na Switchu jest nie do przyjęcia. Mam jednak nadzieję, że uda się to za jakiś czas naprawić. I tak, dobrze przeczytaliście - ostatecznie zapłaciłem za rok abonamentu żeby chociażby do recenzji móc sprawdzać tryby sieciowe. I tak, jak się spodziewałem - do darmowych gier w ramach usługi prawie w ogóle nie zaglądam. Okazało się jednak, że mój syn czasem tam wchodzi.

Reklama

Ale wracając do gry...

Przenoszenie do niej typowo bijatykowych nawyków raczej nie wychodzi na dobre. Co nie znaczy oczywiście, że próg wejścia jest wysoki - nic z tych rzeczy. Można nigdy nie grać w Smashe i świetnie się bawić już przy pierwszym starciu, bo podstawowe ciosy wyprowadza się banalnie prosto, bardziej skomplikowane ataki również - sztuką jest jednak ich prawidłowe zastosowanie przy jednoczesnym przykładaniu się do tego by samemu nie wylecieć z planszy.

Reklama

Werdykt

Takiej gry jeszcze na Nintendo Switch nie było i bardzo cieszę się, że firma nie zwlekała zbyt długo ze stworzeniem nowej odsłony na nową konsolę. Patrząc jednak jak wiele ląduje tu odgrzewanych (choć bardzo smacznych) kotletów, przed zapowiedziami obawiałem się odświeżenia starej wersji. Tymczasem dostałem nie tylko zupełnie nową odsłonę, ale przede wszystkim tytuł dopakowany chyba do granic możliwości i ciężko mi uwierzyć, że da się zrobić bardziej rozbudwanego "Smaszbrosa".

Ogromne zestawienie zawodników, zapierająca dech w piersiach liczba plansz. Do tego trwający około 30 godzin tryb fabularny, mnogość pozostałych trybów, zachęcający do grania system odblokowywania kolejnych postaci. Jakby tego było mało - świetna oprawa i wzorowa płynność rozgrywki. To jest Super Smash Bros., na którego wszyscy czekaliśmy i obok Zeldy oraz Super Mario Odyssey gra, dla której warto kupić konsolę Nintendo Switch.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama