Auta elektryczne zawsze wywołują sporo emocji w komentarzach. Szczególnie gdy piszemy o tym, jak to Unia Europejska narzuca nam elektryfikację odgórnie. Trudno się temu dziwić, bo wszyscy widzimy jak sytuacja wygląda w Polsce jeśli chodzi o potrzebną infrastrukturę, a wcale nie jesteśmy ewenementem na skalę europejską.
Czy auta elektryczne naprawdę są takie złe? Nie, jeśli zadbamy o infrastrukturę
Auta elektryczne są... super?
Szczerze powiedziawszy nie rozumiem ciągłego utyskiwania na samochody elektryczne. Mają one swoje niepodważalne zalety, które docenić powinien każdy miłośnik motoryzacji. Chodzi oczywiście o wysoką sprawność elektrycznych silników, wysoki moment obrotowy dostępny w całym zakresie pracy, a także komfort podróżowania, związany z brakiem wibracji i hałasu pochodzących z komory silnika. Owszem, są pewnie tacy, którym brakuje zapachu spalin i tego strzelania z rury wydechowej, ale nie zaryzykowałbym stwierdzenia, że to większość. Zgodzę się również, że auta elektryczne mają swoje wady, do których pewnie większość z was zaliczy zasięg. Jak już to jednak wielokrotnie udowadniał na naszych łamach Tomek Niechaj w swoich testach, nawet w zimie nie jest wcale tak źle.
Polecamy na Geekweek: Czy zwykły rower opłaca się przerobić na elektryczny? Duże oszczędności
Statystyczny Europejczyk dziennie pokonuje 50-60 km, głównie pomiędzy pracą, a domem. Nawet najmniejsze auta elektryczne bez problemu są w stanie taki dystans pokonać bez konieczności ładowania. Większość może w takim trybie jeździć nawet kilka dni. I rozumiem, że w Europie nadal sporo podróżuje się również na dłuższe dystanse, ale przerwa zrobiona co 300-400 km z pewnością nikomu nie zaszkodzi. Do innych wad można obecnie zaliczyć też ceny samochodów elektrycznych, które ze względu na baterie są obecnie wyższe niż porównywalnych aut z silnikami spalinowymi. To jednak również się powoli zmienia, a jak producenci aut nadal będą podnosić ceny tak szybko jak w ostatnich 2 latach, to tylko kwestią czasu jest jak te koszty się wyrównają.
Ostatnim koronnym argumentem przeciwko autom elektrycznym jest kwestia ekologii. Każdy przeciwnik elektryfikacji w motoryzacji powie, że co to za ekologia gdy ładujemy się prądem z paliw kopalnych. Owszem, w Polsce to nadal prawda i nie zamierzam tego faktu negować. Wszyscy chyba jednak widzimy, że sytuacja się zmienia, za 10 lat będziemy znacznie więcej energii produkować ze słońca, wiatru, a być może nawet z atomu, więc ten bilans znacząco się poprawi. Dotyczyć to będzie również samej produkcji baterii, która jest nie tylko kosztowna, ale wymaga też tworzenia nowych kopalni odkrywkowych. Rynek ma jednak to do siebie, że jak coś jest drogie, to firmy szukają tańszych zamienników i nie zdziwiłbym się jeśli za 10 lat baterie nie będą już litowo-jonowe. Aby tak się jednak stało potrzebny jest popyt, który będzie napędzał innowacje.
Tym samym pozostaje nam tylko jedna poważna wada. A mianowicie, gdzie ładować swoje auto elektryczne?
Ładowarki to największy problem aut elektrycznych
Auta elektryczne trzeba ładować, tak samo jak auta spalinowe trzeba tankować. Nie jest to nic odkrywczego, jednak to właśnie tutaj są największe braki, które bardzo trudno będzie nadrobić. Przez ponad 100 lat rozwoju motoryzacji udało się zbudować świetną machinę dystrybucji paliwa, która ma pewnie swoje wady uwidaczniające się gdy kierowcy ciężarówek strajkują i nie dowożą paliwa na stacje, ale to są wyjątki. Liczba stacji benzynowych w Polsce jest na tyle duża, że problemów z codziennym tankowaniem ponad 30 milionów pojazdów praktycznie nie ma. Tego samego nie można powiedzieć o autach elektrycznych, mimo, że do ładowarek nie trzeba wcale dowozić prądu.
Według danych ACEA z 2021 roku, w Europie było zaledwie 307 tys. punktów ładowania aut elektrycznych. Co jeszcze gorsze, blisko połowa z nich znajduje się zaledwie w dwóch krajach - Holandii i Niemczech. I tak, Holandia, kraj zajmujący niecały 1% powierzchni całej Unii Europejskiej, ma niemal 30% wszystkich punktów ładowania - 90 tys. Dla porównania Polska, której powierzchnia stanowi niemal 8% całej UE miała w 2021 roku takich punktów niewiele ponad 3000. Dzisiaj sytuacja jest nieco lepsza, według najnowszych danych PSPA, w Polsce mamy obecnie 5266 punktów ładowania. Postęp jest zatem całkiem wyraźny, ale to nadal kropla w morzu.
Według badań, jeśli plan "Fit for 55" stworzony przez UE ma się powieść, to w 2030 roku powinniśmy mieć w Europie bagatela 6,8 mln punktów ładowania, co daje średnio 180 takich punktów na każde 100 km dróg. Nawet w Holandii mamy dopiero nieco ponad 60 ładowarek na każde 100 km, a o Polsce chyba lepiej nawet nie wspominać, choć można się zawsze pocieszać, że nie jesteśmy najgorsi (a jeśli brać dane z tego roku to mamy już ponad 1 punkt ładowania na każde 100 km dróg). Marne to jednak pocieszenie, bo jeśli spojrzeć na przewidywania Amerykanów przy 26-28 mln aut elektrycznych szacują oni, że potrzebnych jest przynajmniej 2,3 mln punktów ładowania, w tym niemal 200 tys. szybkich punktów DC (ponad 50 kW). PSPA przewiduje, że w 2030 roku po Polsce będzie jeździć ponad 900 tys. aut elektrycznych. Z szybkich obliczeń wynika, że powinniśmy mieć wtedy 76 tys. punktów ładowania, z czego ponad 6 tys. powinno oferować szybkie ładowanie. Nie jest to wcale niemożliwe, ale musimy znacząco przyśpieszyć inwestycje.
Jeśli zabraknie publicznie dostępnych punktów ładowania, to nawet na najlepsze auta elektryczne nie będzie popytu. Nie każdy będzie miał możliwość ładowania samochodu elektrycznego w swoim domu czy garażu. Ba niektóre wspólnoty i spółdzielnie mieszkaniowe chcą nawet zakazać parkowania samochodów elektrycznych w halach garażowych z obawy o pożar, który bardzo trudno ugasić. Konieczna jest zatem gęsta sieć ładowarek dostępnych publicznie, na wzór stacji benzynowych, która pozwoli nam uzupełnić energię zarówno na parkingu pod blokiem, na zakupach w centrum handlowym czy wreszcie w podróży. Wtedy elektryfikacja nie powinna być już tak straszna, ale do tego konieczne jest znaczące zwiększenie inwestycji w nowe punkty ładowania, czego sobie i wam życzę.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu