Czy Apple jeszcze pamięta o Książkach? To jedna z najbardziej zapomnianych aplikacji w jabłkowym ekosystemie.

Apple lubi nazywać się marką innowacyjną, jednak o ile ta innowacyjność w sprzętach jest jeszcze czasem widoczna, tak niektóre aplikacje wydają mi się zupełnie przez Tim Cooka i spółkę zapomniane. Mówię tutaj konkretnie o apkach takich jak Muzyka, Podcasty czy Książki, które niegdyś (mam na myśli lekko dekadę wstecz) były symbolem zaangażowania Apple w promocję kultury popularnej. Dziś po prostu są i niby działają, niby mogą pochwalić się sporą bazą użytkowników, ale Apple spoczęło na laurach w kwestii rozwoju aplikacji i dostosowywania ich do zmieniających się potrzeb. Najbardziej zakurzona wydaje się właśnie ta ostatnia aplikacja, która wprowadziła mnie w świat cyfrowego czytania. Ostatnio do niej wróciłem i mocno się zawiodłem.
Lata mijają, a zmian na plus nie widać
Pamiętam, że jeszcze na studiach aplikacja Książki była jedną z najcześciej odpalanych na moim iPadzie czy iPhonie. Dojazdy na uczelnie czy długie podróże pociągiem do rodzinnej miejscowości spędzałem – zamiast gapić się w social media – na czytaniu ebooków, a że były to moje pierwsze doświadczenia z elektronicznymi książkami, to nie miałem zbyt wielkich oczekiwań, ani też rozeznania w temacie konkurencyjnych platform.
Przymykałem oko na niewygodny interfejs użytkownika, na znikający postęp czytania czy na błędy w synchronizacji między urządzeniami, ale z czasem odkryłem serwisy takie Legimi, Woblink czy Książki Play, a poźniej przesiadłem się na czytnik z prawdziwego zdarzenia i kupiłem Kindle’a. Po jakimś czasie ponownie wróciłem do papieru, a ostatnio znów zachciało mi się czytania książek na iPhonie, w ramach detoksu od przeglądania mediów społecznościowych. Okazało się, że dawne iBooks przez te lata praktycznie w ogóle się nie poprawiło.
Co jest nie tak z aplikacją Książki od Apple?
Branża ebooków to dość specyficzna sprawa. Książki cyfrowe mogą nierzadko okazać się droższe niż ich papierowe odpowiedniki, bo są – w dużym uproszczeniu – jedynie informacją na serwerze, która nie musi robić miejsca nowym książkom, tak jak ma to miejsce w księgarniach, więc promocje i obniżki to tylko dobra wola sprzedawcy.
W aplikacji Książki próżno takich promocji szukać, a na dodatek te pozycje, które mnie interesowały, są średnio o 10 zł droższe, niż u konkurencji – niby to nie są jakieś wielkie pieniądze, ale skoro można taniej, to po co przepłacać? W apce jest co prawda dostępna sekcja ebooków do 25 zł, ale nawet nie próbujcie szukać tam pozycji w naszym rodzimym języku. To wstęp do kolejnej bolączki, jaką jest toporny interfejs użytkownika.
We wspomnianej zakładce nie ma na przykład możliwości filtrowania wyników pod względem gatunku czy języka. Gatunki znajdziecie dopiero w zakładce Księgarnia, ale i ona do najczytelniejszych nie należy. UI aplikacji Książki to ten sam case, co w przypadku Podcastów. Jest topornie i niewygodnie, a wszystko to wygląda tak, jakby zatrzymało się w czasie – bo i w istocie tak było, a ostatni większy update miał miejsce dwa lata temu.
Skoro jesteśmy przy „zatrzymaniu w czasie”, to w rankingach bestsellerów Apple Books widnieją trzy pozycje zwycięskie – Lalka, Mały Książę i… Porwana, autorstwa Blake’a Pierce’a. Wiecie co jest najzabawniejsze? Porwana jest tam niezmiennie od… 2018 roku! Wtedy właśnie ją kupiłem, bo skusiłem się trzecim miejscem w rankingu bestsellerów – książka po latach się stamtąd nie ruszyła. Jeśli nie jest to kwestia braku aktualizacji ze strony Apple, to świetnie pokazuje to, jaką popularnością w Apple Books cieszą się płatne książki.
Wrażenia z czytania w zasadzie nie zmieniły się od lat. Nie jest to niestety komplement. Aplikacja dalej ma problem z synchronizacją czytanych treści między smartfonem i laptopem – wciąż występują też błędy z poprawnym rejestrowaniem aktualnego postępu. W przeciągu ostatniego tygodnia kilkukrotnie cofało mnie raz o parę stron, raz do poprzedniego rozdziału – bez wyraźnego powodu. Na dodatek zwróciłem uwagę na sporą liczbę błędów, takich jak literówki czy błędy interpunkcyjne – wydaje mi się, że książka trafia do wszystkich platform już po korekcie, więc nie powinna być to wina Apple, ale pamiętam, że lata temu też mocno mnie to raziło i nie dostrzegałem aż tylu potknięć u konkurencji, więc być może coś jest na rzeczy.
Irytująca jest też stosunkowo niewielka liczba książek w języku polskim. Wiem, że Apple traktuje nas jak rynek trzeciej kategorii, ale konkurencja w postaci Legimi czy Woblink wręcz miażdży Apple Books pod tym względem. Nie wspominam już nawet o takich mankamentach jak brak wsparcia dla mobi, synchronizacji z usługami chmurowymi utrudniającym importowanie własnych książek czy zamknięcie ebooków w ekosystemie Apple, które są niejako wpisane w fundament tej usługi.
Aplikacja Książki to idealny przykład dziwnej polityki Apple względem oprogramowania dedykowanego urządzeniom z nadgryzionym jabłkiem. Z jednej strony gigant poświęca środki na rozwijanie niepopularnych usług, takich jak Apple Arcade czy News+, zapominając o tych apkach, które faktycznie mają potencjał.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu