VOD

Apple pokazuje naturę jak z obrazka, ale zamiast przygody serwuje nudę

Patryk Koncewicz
Apple pokazuje naturę jak z obrazka, ale zamiast przygody serwuje nudę
Reklama

Miało być dziko, emocjonująco i z misją – wyszedł słaby dokument, który ani nie wciąga, ani nie zachwyca – no, może poza kilkoma ładnymi kadrami.

W bibliotece Apple TV+ znajduje się kilkanaście produkcji przyrodniczych i większość z nich stoi na dość wysokim poziomie. Firma z Cupertino pulsuje przede wszystkim pięknymi ujęciami i artystycznym sznytem w ukazywaniu niezwykłości natury, ale dotychczas brakowało tam filmu lub serialu, który miałby w sobie nutkę przygody – wiecie, coś na wzór dokumentów Beara Gryllsa. The Wild Ones zapowiadało się właśnie na taką produkcję. Apple zaangażowało byłego komandosa, cenionego operatora i specjalistę od fotopułapek, by wspólnymi siłami odnaleźli i uchwycili na kamerach zagrożone gatunki zwierząt. Czy ten cel został spełniony? Tak, ale przygodę przeżyli tylko sami twórcy – widz przy The Wild Ones potężnie się wynudzi.

Reklama

Gdzie ta przygoda? Nowy dokument Apple tonie w schematach i przewidywalności

O The Wild Ones pisałem po raz pierwszy na początku czerwca i wtedy na papierze zapowiadało się to jak kawał solidnej produkcji przyrodniczej. Odległe miejsca, dzika natura, nowoczesne technologie przechwytywania obrazu, rzadkie gatunki zwierząt i trójka charyzmatycznych prowadzących. Niestety mój optymizm zaczął ulatniać się już po obejrzeniu pierwszego odcinka, a im dalej w las – dosłownie – tym The Wild Ones stawało się cięższe do zniesienia.

Źródło: Apple

The Wild Ones miało być czymś pomiędzy serialem przygodowo-przyrodniczym a typowym dokumentem i ja jak najbardziej tę konwencję akceptowałem, ale nowa produkcja Apple nie realizuje założeń ani jednego, ani drugiego gatunku. Przed premierą mocno podkreślano obecność Aldo Kane’a, czyli byłego komandosa Royal Marines, który tej wyprawie miał nadać męskiego ducha przetrwania w dziczy. Od początku czuć jednak, że Kane w tej roli nie czuje się pewnie, a okazjonalne rozbicie obozu, wskoczenie do wody czy zejście na uprzęży z góry trudno nazwać realizacją wizji przedstawianej w przedpremierowych zwiastunach.

Generalnie dobór ekipy prowadzących możemy uznać za jedną z największych bolączek The Wild Ones. Trio wygląda bardziej jak grupa influencerów na sponsorowanym wyjeździe, a nie jak prawdziwi poszukiwacze przygód. Ich reakcje wydają się sztuczne, nadmierna, wręcz dziecięca ekscytacja przytłacza, a same dialogi opierają się – niemal w każdym odcinku – na tym samym schemacie. Jest więc wprowadzenie w temat, small talk o niczym, narzekanie na to, jak trudno jest znaleźć zagrożone gatunki i jak ważne jest to, by je chronić – po sześciu odcinkach nie wzbudzili we mnie krztyny sympatii.

Źródło: Apple

Wspomniana schematyczność to kolejna kula u nogi. Struktura każdego odcinka jest identyczna: droga do miejsca poszukiwań, rozkładanie sprzętu, porażka pierwszej fazy poszukiwań, konsultacja z lokalnymi specjalistami i „zaskakujące” uchwycenie zwierzaków na fotopułapce w ostatnich minutach filmu. Brakuje tu jakiegoś elementu zaskoczenia, zaintrygowania widza czy mechanizmu utrzymywania uwagi – jeśli więc oglądać The Wild Ones, to tylko dla widoczków.

Tego Apple odmówić nie można – ujęcia w The Wild Ones są piękne.

Vianet Djenguet i cała ekipa filmowa zasługują na pochwały. Zarówno ujęcia z drona, jak i bliskie spojrzenia na dzikie zwierzęta mogą zachwycać, szczególnie w przypadku tak malowniczych krajobrazów jak gęste lasy Malezji, rozległa pustynia Gobi czy surowe stoki Kaukazu. Momentami można poczuć się trochę tak, jakby oglądało się kultowe wygaszacze ekranu na Apple TV, ale niestety tych urokliwych momentów jest stosunkowo niewiele.

Źródło: Apple

Zamiast tego otrzymujemy na siłę przegadany dokument o trzech średnio dobranych facetach w lesie, którzy nie są ani rasowymi przyrodnikami, ani szczególnie interesującymi survivalowcami. Szkoda, bo zapowiadało się naprawdę nieźle.

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama