Smartwatche, opaski, smartfony - nosimy coraz więcej urządzeń mierzących kroki, odległości i kalorie. Co robimy z tymi danymi? Czy faktycznie dzięki nim zaczęliśmy żyć zdrowiej?
Czujniki ruchu, wysokościomierze, aplikacje fitness - nasze smartfony każdego dnia zbierają masę informacji na temat naszej aktywności fizycznej. Obrabiają je w ładne i przyjemne dla oka wykresy, a potem podsuwają nam pod nos wyrzucając przy okazji soczyste powiadomienie "Brawo, zrealizowałeś swój dzisiejszy cel!". Na zegarku wygląda to jeszcze bardziej okazale - każda aktywność jest nagradzana takim powiadomieniem, które ma nas motywować do kolejnych "zrywów". Tylko co z tego, skoro większość użytkowników po jakimś czasie przechodzi z tym do porządku dziennego?
Powiedzcie szczerze, korzystacie regularnie z Google Fit? Podglądacie zbierane przez telefon dane? A LG Health? Samsung S Health? Początkowo świat był zachwycony nowymi możliwościami. Oto bowiem nasz telefon zyskał nową rolę - do tej pory zarezerwowaną dla zegarków dla sportowców czy specjalnych krokomierzy. Sęk w tym, że ta nowość przyszła nam tak łatwo (dwa kliknięcia w sklepie z aplikacjami? Jedno?), że raczej jej nie doceniliśmy. A już pewnie mało kto został dzięki niej sportowcem.
Dwie trzecie mieszkańców USA cierpi na nadwagę lub otyłość. Trudno chyba wskazać drugie miejsce na świecie, gdzie aktywnych jest tak dużo nowoczesnych smartfonów. Idzie za tym oczywiście też większa dynamika sprzedaży, jeśli chodzi o wearables. Czy na przestrzeni ostatniego roku statystyki dotyczące aktywności fizycznej uległy poprawie? Nie twierdzę, że ludzie nie zmieniają swoich nawyków. Chcę przez to powiedzieć, że kolorowy słupek w Google Fit na pewno nie przyczynia się w znaczącym stopniu do zdrowszego stylu życia. Nie wierzę w to.
Aplikacje do biegania są fajne. Czy jednak biegamy po to, aby zainstalować aplikację? Trudno mi wskazać tutaj na jakikolwiek związek przyczynowo skutkowy. A Google Fit i inne "trackery", które bez przerwy działają w tle? Jaki mają wpływ na nasze życie? Oczywiście są wyjątki. Znam aplikacje, które zamiast kolorowych wykresów i statystyk serwują nam wyczerpujący raport, a następnie przygotowują zestaw wskazówek, porad oraz sugestii. To jednak nieliczne przypadki, których działanie mocno ogranicza współczesna technologia. Ciągle nie ma na rynku tak zaawansowanej sztucznej inteligencji, która byłaby w stanie wyciągać w 100 proc. trafne wnioski z zebranych danych.
Zwraca na to uwagę Hanson Lenyoun na łamach TechCruncha, który sugeruje, że zbieranie danych przez wearables i smartfony jest zaledwie małą cząstką złożonego procesu, jaki powinien zachodzić, by rozwiązać problem otyłości na świecie. I trudno się z nim nie zgodzić, bo czy osoba cierpiąca od najmłodszych lat jest w stanie wyciągnąć wartościowe wnioski z aktualnie prezentowanych przez aplikacje fitness raportów?
Ktoś powie, że przeceniam ich rolę. W takim razie jak możemy ją określić? Co tak naprawdę daje codzienne mierzenie kroków, kubków kawy czy szklanek wody? Może demonizuję, ale mam wrażenie, ze zachłysnęliśmy się w podejściu "prosto, łatwo i przyjemnie". W rezultacie wierzymy, że powiadomienie ze smartwatcha pokazujące 10 tys. kroków jest miarą zdrowego trybu życia. Oczywiście lepiej jest zrobić te kroki niż siedzieć w tym czasie w z padem przed konsolą - to nie ulega żadnej wątpliwości. Chcąc jednak zmienić swoje życie, schudnąć, być bardziej aktywnym potrzebujemy czegoś więcej. I niestety tym czymś, w moim odczuciu, nie jest technologia - na razie.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu