W całej tej dyskusji dotyczącej ACTA, SOPA i im podobnych dostrzec można ciekawy podział ról. Z jednej strony strona inicjująca i promująca tego typu ...
W całej tej dyskusji dotyczącej ACTA, SOPA i im podobnych dostrzec można ciekawy podział ról. Z jednej strony strona inicjująca i promująca tego typu rozwiązania wskazuje na problem piractwa i czyni z niego oś całego konfliktu. W oczach legislatorów piractwo to zło wcielone i prawo do walki z nim jest uzasadnieniem dla ograniczania innych praw i swobód użytkowania sieci. Po drugiej barykadzie tej debaty za to widać próby odżegnywania się od piractwa – broni się przede wszystkim wolności. Tymczasem dyskusja dotycząca piractwa to dyskusja dotycząca potrzeby wypracowania nowego kształtu praw autorskich, odpowiadającego zastanej wirtualnej rzeczywistości.
W tej debacie ciekawie brzmi głos Mikaela Heda, CEO Rovio. Ojciec wszystkich Wściekłych Ptaków dostrzega problem piractwa dotykający również jego biznesu, niemniej jednak uważa, że to zjawisko wcale nie musi być złe, a wręcz może przynosić korzyści. Odnosząc to do Rovio wygląda na to, że samo piractwo nie szkodzi marce, a jest wręcz jakąś formą darmowej reklamy. Przy tak ugruntowanej pozycji Angry Birds taka sytuacja nie dziwi. W Android Market jest sporo klonów tej gry, ale i tak to produkt Rovio podbija serca i palce posiadaczy Androidów i iOSów. Cóż, łatwo z takiej pozycji mówić o nieszkodliwości piractwa, a co z mniejszymi podmiotami, które dopiero walczą na rynku o zdobycie uznania? Czy piractwo może być dla nich formą reklamy?
Głos Mikaela Heda, który nie widzi szczególnego zagrożenia w kwestii piractwa, a nawet dostrzega ewentualne korzyści z niego płynące, nie jest pierwszy i zapewne nie ostatni. Problem tkwi w niedookreśleniu skutków nieskrępowanego przepływu danych, również tych objętych prawami autorskim. Z jednej strony wylicza się, że piractwo przynosi wielomiliardowe straty i pozbawia ludzi pracy. Przyjmuje się jednak przy tym założenie, że użytkownik, który nie miałby dostępu do nielegalnej kopi kupiłby oryginał. Z drugiej strony wskazuje się, że piractwo pomaga reklamować twórców, a piraci to najczęściej bardziej świadomi konsumenci, którzy po odsłuchaniu płyty w sieci, jeżeli im się spodoba, pójdą i kupią ją leganie. W tym kontekście ciekawie wygląda porównanie, o którym pisałem dwa dni temu na mikroblogu, wedle którego, mimo rozbuchanego piractwa w sieci w ciągu 10 lat od 2000 do 2010 roku przychody branży filmowej wzrosły o 35%. Oczywiście jedna i druga strona nieco koloryzują rzeczywistość.
Piractwo może nieść ze sobą zjawiska zarówno pozytywne, jak i negatywne. I jest problemem. Problemem, który należy rozwiązać. Ale nie da się tego zrobić bez współpracy. Jednostronne działania w tym przypadku nie przyniosą żadnej poprawy sytuacji. Potrzeba jest otwarta debata. Szkoda tylko, że większość organizacji i firm dzierżących prawa autorskie woli nie podejmować dyskusji z własnymi klientami, próbując rozwiązać ten problem na poziomie państwa. Moim zdaniem szanse na to mają niewielkie.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu