Internet

Aleś Pan wdepnął, Panie Musk. Czy właściciel Twittera ogarnie tę inwestycję?

Krzysztof Kurdyła

...

7

Zakup Twittera za 44 mld dolarów to bez wątpienia kandydat na najgłupszą inwestycję czasów internetowej gospodarki. Specyficzny serwis, nie mający pomysłu na skalowanie przychodów, balansujący na granicy rentowności i mający problemy z moderacją będzie trudną przygodą dla Muska.

Twitter

Zakup Twittera przez Muska jest dla mnie sprawą nieco osobistą. O ile inne serwisy typu „social media” mnie wręcz odrzucają, konta na FB prawie nie używam, Instagramów, TikToków w ogóle, to Twittera używam bardzo intensywnie, wybitnie odpowiada mi zarówno dynamika dyskusji tam panująca, jak i większa kontrola nad tym co spływa na moja „ścianę”.

Z tego też względu zakup Twittera za taką cenę mocno mnie zaniepokoił. Dla tego typu serwisu, balansującego pomiędzy zyskiem a stratą, stary zarząd był po prostu bezpieczniejszy. Może nie miał sensownej wizji rozwoju, ale wydawało się, że serwis będzie działać pod ich rządami w miarę stabilnie, choćby ze względu na siłę marki.

Zakup za 44 mld dolarów, dodajmy że pożyczonych pieniędzy, wymusza na kupującym działania, mające doprowadzić do tego, żeby firma przynosiła zwrot na tyle wysoki, żeby chociaż obsłużyć koszty własne i długu. Przy tak ogromnej kwocie nie ma na to żadnych realnych widoków.

Zachowanie Muska wskazuje, że kupno tego serwisu był efektem absurdalnego kaprysu, a jego finansowe realia dotarły CEO Tesli zbyt późno, gdy z transakcji nie dało się już wycofać. Świadczy o tym zarówno próba zerwania umowy wstępnej, a teraz absurdalne zachowanie nowego właściciela ze sztandarową sprawą opłaty abonamentowej za znaczek weryfikacji tożsamości.

Co może zrobić Musk?

Zacznijmy od tego, że pobieranie kasy za znaczek jest kompletnie absurdalne. Znane osoby nim dysponujące są dla twittera wartością dodaną, to one przynoszą wielu kolejnych użytkowników. Zapewne pozwalają też moderacji mieć prostszą pracę przy akcjach z podszywaniem się pod cudze tożsamości, co jest plagą tego serwisu, nawet jeśli niektóre żarty są naprawdę przednie.

Jak aktywny użytkownik mogę ze swojej strony podpowiedzieć, co mogłoby według mnie przekonać część użytkowników do zakupu usługi Twitter Premium. Na wstępie trzeba powiedzieć, że podstawą zmian jest to, żeby nie wkurzyć aktualnych użytkowników. To ostatnie jest balansowaniem na krawędzi i może skończyć się odejściami, albo wygaszeniem aktywności w serwisie.

Nie powinno zmienić się nic, co już dziś jest podstawą tego serwisu. Nie płacący użytkownicy powinni zachować status quo, absolutnie nie powinno być nic grzebane przy algorytmach wyświetlania treści. Premium powinno opierać się zaoferowaniu użytkownikowi „wartości dodanej”, na stworzeniu nowych funkcji edycyjnych i zarobkowych, potrzebnych szczególnie bardziej ambitnym użytkownikom. Ważne jednak będzie to, aby zrobiono to w taki sposób, żeby zachować unikalny charakter twittera z jego 280-znakowymi ćwierkami i wynikającej z nich dynamiką dyskuji.

Podstawowa rzecz to przycisk „Edytuj”, za którym wzdycha większość użytkowników. Oczywiście żeby nie zniszczyć charakteru twittera powinien działa tylko przez kilka minut. Na pewno dużo osób czeka na prostszy edytor długich wątków, który pozwoliłby napisać nitkę ciągiem, a potem inteligentnie podzielił ją na twitty.

Przydałoby się dodanie funkcji, którą nazwałbym „document in twitt”. Zamiast powszechnie wrzucanych zrzutów ekranu z dłuższymi oświadczeniami, można byłoby tworzyć załącznik tekstowy, pozwalający tam twórcy tekst napisać, wkleić, a czytającemu skopiować. Znów, żeby nie popsuć charakteru TT powinien być limit kilku takich załączników np. w miesiącu.

Finansowanie, tu widać największy potencjał. Stworzenie mechanizmu podobnego do YouTube, pozwalające na zarabianie na zagnieżdżonych filmach, nitkach, czy to przez system reklam, mikro-płatności, mikro-nagród dla autorów, wydaje się być w dzisiejszych czasach wręcz oczywistym pomysłem.

Najtrudniejszym zadaniem dla Muska będzie pogodzić konieczność moderacji treści ze swoimi poglądami na „absolutną wolność słowa”. W social mediach takie podejście skończy się zamianą serwisu w ściek i pole bitwy użytkowników i trolli o skrajnych politycznie, światopoglądowo czy religijnie poglądach. Jeśli do tego dopuści, serwis szybko umrze, nie przyciągnie ani twórców, ani reklamodawców.

Uważam, że może się też sprawdzić powrót do pomysłu integracji kupionego i zabitego przez Twittera serwisu Vine, choć jego miejsce widzę raczej w grupie usług darmowych. I rzecz ostatnia, trzeba usługę Twitter Premium realistycznie wycenić. Musk rządając 8 dolarów za miesiąc ewidentnie przecenia wartość social mediów dla większości ludzi, nawet jeśli wszystkie opisane powyżej usługi trafiłyby do serwisu...

Damage control

Nie jestem jednak wielkim optymistą, wszelkie działania jakie podejmie Muska będą tylko „damage control” ograniczającym straty. Nawet jeśli serwis z pominięciem długu stanie się stale rentowny, nie widzę żadnych szans na sensowną spłatę 44 mld dolarów. Twitter jest znany, popularny, ale jest jednocześnie w specyficzny sposób hermetyczny.

Musk musi się przygotować, że przez lata będzie za swój wybryk płacił z własnej kieszeni i mocno popsuje zaufanie inwestorów do jego nowych inwestycji. Ale kto wie, może coś takiego było mu na tym etapie potrzebne? Dla Steva Jobsa lekcją życia było wyrzucenie z Apple, może problemy z twitterem trochę wybujało ego Muska trochę „przytną”?

Howard Hughes 2.0?

Elon Musk jaki jest, każdy widzi. Mieszanka pasji, wariactwa, niesamowitego uporu i specyficznego stylu bycia dała zaskakującą dla biznesu mieszankę wybuchową. Mieszankę, która przełamała marazm w przynajmniej dwu trudnych dziedzinach.

W motoryzacji udało mu się wprowadzić na salony samochody elektryczne, w biznesie kosmicznym znokautował wręcz konkurencję i śmiem twierdzić, pchnął w tym zakresie naszą cywilizację kilka poziomów wyżej.

Jednocześnie wszyscy widzą, że ma duże problemy z samokontrolą, jest impulsywny, a z biegiem czasu wydaje mu się, że ma rozwiązanie na każdy pojawiający się problem. Pamiętacie sprawę dzieci uwięzionych w zalanej jaskini?

Osobiście pod tym względem przypomina mi casus Howarda Hughesa, amerykańskiego miliardera, pilota, inżyniera, którego ekscentryzm i dziwactwa, pogłębiały się wraz z wiekiem. Hughes skończył niezbyt dobrze, oby Musk zdołał swoje demony opanować.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu