AirTag to lokalizator, którego zadaniem jest pomóc nam w szybkim odnalezieniu zgubionej rzeczy, do której został przymocowany. Jak pokazało życie, jest w stanie pomóc nawet wtedy, gdy wszystko jest na swoim miejscu.
AirTag, czyli lokalizator kompatybilny z ekosystemem urządzeń firmy Apple, pojawił się w sprzedaży niemal rok temu. Nie jest to jednak szczególnie popularne urządzenie - korzystają z niego, co do zasady, ci, którzy często coś gubią. Chociaż nigdy nie zdarzyło mi się zgubić kluczy, do których przymocowałem mój egzemplarz, pewnego dnia uratował mnie z niezbyt ciekawej sytuacji i pomógł zaoszczędzić mnóstwo czasu oraz nerwów. Oto jak do tego doszło.
Dlaczego nosiłem przy sobie AirTaga? Głównie z przyzwyczajenia. Ot pewnego dnia, gdy zacząłem z niego korzystać celem opisania jak działa, przypiąłem jeden egzemplarz do pęku kluczy. Tego najważniejszego, w którym znajdują się klucze do mieszkania i samochodu. Od momentu, w którym skończyłem materiał, zupełnie o nim zapomniałem. Po prostu wisiał sobie swobodnie przy kluczach, zastępując wątpliwej urody breloczek (AirTag to jeden z najszybciej rysujących się przedmiotów, z jakimi miałem do czynienia). Mijały kolejne miesiące, a ja nosiłem go przy sobie dzień w dzień. Zupełnie niepotrzebnie.
AirTag nie jest do niczego potrzebny? Tak mi się wydawało
O dziwo, przez ten cały czas nigdy nie przytrafiła mi się sytuacja, w której musiałem skorzystać ze smartfona czy komputera, by móc go odszukać. Być może dlatego, że ilekroć wracałem do mieszkania, zawsze odkładałem klucze na swoje miejsce. Pewnego dnia, kiedy wpadł mi w oko, zacząłem się zastanawiać, czy aby na pewno go potrzebuję? Może lepiej odłożyć go do szafy i poczekać na lepsze czasy? Co tak właściwie mogę lokalizować przy jego pomocy? Portfel? Nie noszę. Smartfon? Ma wbudowaną usługę lokalizacji. Psa? Gdyby jakimś cudem ktoś go porwał, zapewne zacząłby właśnie od wyrzucenia lokalizatora. Dodatkowo, gdyby się zgubił, odgłosy wydawane przez utracony lokalizator mogłyby go spłoszyć jeszcze bardziej. Nie potrzebuję AirTaga - pomyślałem, jednak nie odłożyłem do szafy. Nosiłem przy sobie nadal, aż nastał pewien mroźny, grudniowy dzień.
To właśnie tego dnia miałem przekonać się na własnej skórze, jak bardzo elektronika bywa zawodna. I to w najmniej spodziewanej sytuacji. Jeśli w tym momencie pomyśleliście sobie, że w końcu udało mi się zgubić klucze i mogłem wykorzystać możliwości AirTaga, a on nie zadziałał, uprzedzam: to zupełnie nie tak. AirTag (najprawdopodobniej) cały czas działał i miał się dobrze. Nie zawiódł również smartfon.
Tym, co zawiodło, był samochód. Kilkuletni, produkcji japońskiej marki pojazd, a konkretnie jeden z jego elementów wyposażenia. Niestety, jazda bez niego nie jest możliwa, dlatego gdyby nie AirTag, miałbym bardzo duży problem.
Dostęp bezkluczykowy nie znaczy bezproblemowy
Mogę się jedynie domyślić, że powyższy nagłówek, w dużym stopniu, wyjaśnia, o czym chciałbym napisać w dalszej części. Producent wyposażył mój samochód w bezkluczykowy system dostępu. Wystarczy, że elektroniczne urządzenie spoczywa w kieszeni, torbie czy plecaku, by bez problemu otworzyć samochód dotykając klamki, a następnie uruchomić silnik dedykowanym przyciskiem. Wspomniane urządzenie zasilane jest z baterii guzikowej, w przeciwieństwie do rozwiązań wtykanych w deskę rozdzielczą, bez możliwości doładowywania. Co do zasady, ubytek energii magazynowanej w baterii powinien być sygnalizowany przez samochód. Niestety, z nieznanych mi przyczyn żadnego komunikatu nie było. Były za to kłopoty. I to spore.
Wspomnianego dnia, jak niemal każdego od poniedziałku do piątku, pojechałem po dziecko do przedszkola. Jak zwykle w godzinach, kiedy ludzie zazwyczaj wracają z pracy, pod przedszkolem panował spory tłok i kolejka samochodów czekających na możliwość zatrzymania się, by wysiąść i bezpiecznie odebrać pociechę. Mnie również się to udało, jednak to na tyle dobrych wiadomości. Wróciłem do samochodu, dotknąłem klamki i nic się nie wydarzyło. Samochód nadal był zamknięty, a za mną kolejka chętnych do zajęcia mojego miejsca. Wtedy jeszcze nie zdawałem sobie sprawy z tego, co tak właściwie się wydarzyło.
Pomyślałem, że być może to niskie temperatury spowodowały, że klamka nie reaguje na dotyk. Spokojnie wyjąłem kluczyk z kieszeni, by otworzyć samochód przyciskiem. Również zero reakcji. Wtedy wszystko stało się jasne - padła bateria w kluczyku.
AirTag pomógł, ale zupełnie inaczej, niż Apple to sobie wyobrażało
Owszem, sytuacja miała miejsce w środku miasta, gdzie zdobycie nowej baterii zajęłoby mi kilka, może kilkanaście minut i poza gniewem wkurzonych rodziców, którzy z mojego powodu spóźnili się na ciepły obiad w domu nic wielkiego by się nie stało. Wyobraźmy sobie jednak, że akcja dzieje się w środku lasu, podczas wakacyjnego wypadu, a najbliższy sklep oddalony jest o kilkanaście kilometrów. O ile w moim przypadku AirTag pomógł błyskawicznie wyjść z niekomfortowej, ale dość łatwej do rozwiązania sytuacji, tak dla kogoś, komu identyczna przygoda zdarzyłaby się w środku lasu, mógłby być prawdziwym wybawieniem.
Wracając do mojego samochodu, udało mi się otworzyć drzwi przy pomocy klasycznego kluczyka, ukrytego w obudowie bezkontaktowego. Chociaż udało się dostać do środka, o ruszeniu z miejsca, niestety, nie było mowy. Choć zgodnie ze wskazówkami na wyświetlaczu przykładałem bezkontaktowy kluczyk tak blisko przycisku startera, jak to tylko możliwe, cały czas widziałem jeden i ten sam komunikat: No key detected - nie wykryto kluczyka.
Otworzyłem obudowę kluczyka, by przekonać się, że wewnątrz znajduje się najzwyklejsza, guzikowa bateria CR 2032. Już miałem rozpinać pociechę z fotelika, by udać się na spacer do najbliższego sklepu, kiedy zwróciłem uwagę na przytwierdzony do pęku klucza lokalizator. Czyżby miało się udać?
Dotarcie do wnętrza AirTaga, skrywającego tak potrzebną mi baterię CR 2032, to kwestia przekręcenia jego białego dekielka. Bateria z AirTaga wylądowała w kluczyku, a samochód odpalił jak gdyby nigdy nic się nie działo. A jednak! Lokalizator okazał się bardzo przydatny, choć zupełnie nie w taki sposób, jak chciałby tego producent.
Czego nauczyła mnie ta historia?
Jak wspomniałem wyżej, cała historia wydarzyła się w środku miasta, gdzie znalezienie rozwiązania było wyłącznie kwestią czasu, w dodatku niespecjalnie długiego. Ot kilkanaście minut poświęconych na spacer do sklepu i z powrotem. Nic wielkiego. Poza miastem, im dalej od ludzi, tym problem byłby większy.
Opisywana historia nauczyła mnie ograniczonego zaufania do rozwiązania zwanego bezkluczykowym dostępem do samochodu. Teraz wiem, że zawsze muszę być gotowy na ewentualność, w której nie zadziała. Czyżby zatem nie było to tak dopracowany sposób otwierania pojazdu, jak klasyczny kluczyk z otwieraniem zamka przy pomocy przycisku i uruchomieniem silnika dopiero po włożeniu go w przeznaczone do tego miejsce? To temat do dyskusji, dlatego liczę na Wasze opinie w komentarzach. Zwłaszcza, że problemy w przypadku wyczerpania baterii nie są jedynymi, jakie mogą spotkać użytkownika tego systemu. Wręcz przeciwnie, to dopiero wierzchołek góry lodowej, a prawdziwe zagrożenie nie jest widoczne na pierwszy rzut oka.
Nie od dziś słyszymy bowiem o kradzieży samochodów metodą na walizkę. To nic innego, jak przechwycenie sygnału z bezkontaktowego kluczyka i jego ponowna emisja w momencie, gdy do samochodu usiłuje wsiąść złodziej.
Nie jestem do końca przekonany, czy technologia bezkluczykowego dostępu do samochodu, na obecnym etapie rozwoju, jest lepsza od stosowanej wcześniej. Zdecydowanie wygodniejsza, to na pewno, jednak czy atuty przewyższają mankamenty? Mając na uwadze, że poprzednie rozwiązanie nigdy mnie nie zawiodło, mam pewne wątpliwości.
Kluczyk w smartfonie to dobry pomysł?
Co ciekawe, na rynku pojawiają się już kolejne metody zabezpieczenia samochodów, także te wykorzystujące smartfony. Kluczyki do samochodów niektórych marek można dodać do aplikacji portfel, dostępnej na telefonach Apple. Co jednak w sytuacji, gdy nie zabierzemy ze sobą fizycznego kluczyka do samochodu, a iPhone i Apple Watch rozładują się? Wtedy przypadkowo znaleziony AirTag nie pomoże. Zostanie szukanie powerbanku bądź kogoś, kto dysponuje ładowarką i pomoże nam uruchomić smartfon chociaż na czas uzyskania dostępu do samochodu.
Ta przygoda mogła się skończyć tylko w jeden sposób. Jeszcze tego samego dnia wymieniłem baterię w kluczykach używanych jako podstawowy i zapasowy, a datę zapisałem w kalendarzu, by za jakiś czas pamiętać o konieczności ich wymiany. To tylko kilka złotych, a może pomóc w uniknięciu kłopotów. Umieściłem również dodatkową baterię w samochodowym schowku, tak na wszelki wypadek.
Jeszcze słowo o lokalizatorach. Z dużej chmury mały deszcz?
Kiedy wiosną 2021 roku firmy Apple i Samsung prezentowały swoje lokalizatory, zapowiadało się na małą rewolucję w segmencie inteligentnych urządzeń. Producenci zdawali się chcieć, by wszystkie niewielkie przedmioty, z których korzystamy na co dzień, a które mogły się zgubić, ozdobiły tagi pozwalające na lokalizację przy pomocy smartfonów.
W teorii, to wygodne i naprawdę zmyślne rozwiązanie, kiedy dzięki smartfonom innych użytkowników można dowiedzieć się, gdzie znajdują się przedmioty, które wymknęły nam się z rąk. W praktyce, to rozwiązanie opatrzone przynajmniej kilkoma mankamentami, przez co klienci zachowali sporą powściągliwość.
Tuż po premierze lokalizatorów okazało się, że mogą służyć również nie tylko uczciwym użytkownikom, ale też posłużyć do śledzenia osób, które wcale by sobie tego nie życzyły. Z tego powodu wprowadzono szereg usprawnień, takich jak wydawanie dźwięków, kiedy z AirTagiem nie łączy się żadne z urządzeń należących do konkretnego użytkownika. Dodatkowo smartfony Apple nauczyły się informować, że w ich pobliżu znajduje się obcy AirTag, jednak dzieje się tak tylko wtedy, gdy dany użytkownik posiada zainstalowaną jedną z nowszych wersji oprogramowania.
Dość powiedzieć, że są na świecie takie państwa jak Korea Południowa, które wprost zakazują korzystania z usług lokalizacji. Wzrostowi popularności AirTagów nie sprzyja również ich stosunkowo wysoka cena. 159 złotych za jeden lokalizator, bo właśnie tyle życzy sobie Apple, to bardzo dużo
Kończąc opis swojej niedawnej przygody, zostawiam Was z refleksją dotyczącą zabezpieczeń samochodów, a także tego, czy lokalizatory współpracujące ze smartfonami są nam tak właściwie potrzebne. Korzystacie z AirTaga albo SmartTaga? Przydaje się? Porozmawiajmy w komentarzach.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu