Recenzje gier

Advance Wars na Switchu bawi jak przed laty. Fani taktyków, kupujcie!!

Kamil Świtalski
Advance Wars na Switchu bawi jak przed laty. Fani taktyków, kupujcie!!
2

Obecnie Intelligent Systems kojarzy się z właściwie jedną marką, Fire Emblem. Co jest ironiczne, gdyż nie tak dawno była ona zagrożona zapomnieniem. Tymczasem, stało się zupełnie odwrotnie i to inne serie spoczywają w cieniu tej marki. Advance Wars to ciepło wspominana gra strategiczna z Gameboya Advance’a. Teraz wraca w postaci remake’u zawierającego obydwie części.

Zapowiedź remake’u od początku budziła wiele emocji. Od radości na wieść o powrocie serii, przez złość skierowaną w stronę oprawy wizualnej, aby w końcu trafić na niepewność przyszłości, w związku z przesunięciem, a właściwie odwołaniem premiery, spowodowanej wybuchem wojny w Ukrainie. Niemniej, do premiery w końcu doszło i towarzyszące emocje są dokładnie takie same jak rok temu.

Seria Wars to rzecz z długą historią, której początki sięgają aż pierwszej konsoli Nintendo, lecz jej zachodnia przygoda, zaczęła się na początku lat 2000. z premierą Advance Wars na – zgadza się – na Gameboy’u Advance. Ta strategia turowa od początku przyciąga wzrok ogromnym urokiem oraz energicznym soundtrackiem. Z pozoru jest to nieskomplikowana gra, umieszczona na ciasnych planszach, działająca na prostym założeniu zasad kamień-papier-nożyce, które zresztą nie jest obce fanom wspomnianego Fire Emblema. I jest to strzał w dziesiątkę, gdyż tak prosta podstawa, nie zestarzała się ani trochę, umożliwiając szybkie wsiąknięcie w pozostałe niuanse rozgrywki.

Cel większości z misji jest dość prosty, pokonać wszystkich przeciwników lub zdobyć wrogie centrum dowodzenia. Szczerze mówiąc, patrząc z dystansu, ma się nieodparte wrażenie, że to są po prostu szachy, ale z rozbudowaną grafiką. Piechota to wszak pionki, chociaż są najsłabszą jednostką, nie można sobie wyobrazić bez nich pola walki, a czasami, zwycięstwa. Artyleria, niczym król, ma ograniczone ruchy, ale siłę rażenia, której trudno dorównać. Hej! Jest nawet goniec! Ogromny zasięg APC, może być fundamentem do zapewnienia zwycięstwa.

Dodatkowo, rozgrywka sprawia trochę uczucie łamigłówki, która nie wybacza błędów i sowicie wynagradza sprytne użycie zasobów. Autorzy remake’u – znani z serii Shantae, WaywardForward – postawili na odtworzenie oryginału. Czyli po wykonaniu ruchu, nie można go już cofnąć, trzeba przyjąć konsekwencje nieprzemyślenia kroku lub odpowiednio wcześnie przewidzieć turę przeciwnika. Nie ma również możliwości zapisania walki w dowolnym momencie. Całe szczęście, że są one krótkie. Gdy do tego wszystkiego zostanie dołożony aspekt ekonomii – trzeba pamiętać o uzupełnianiu amunicji, o zdobywaniu nowych miast, generowaniu waluty do zakupu kolejnych jednostek – i mgły wojny, okazuje się, że z kamienia-papieru-nożyc można wycisnąć naprawdę wiele treści. Ekran zwyciężenia można skwitować, w pełni zasłużonym, uśmiechem dobrze wykonanej roboty.

Podczas gdy walka wciąga tak jak dawniej…

Nowy element wersji na Nintendo Switcha to przepiękna animacja wprowadzająca. Ujmuje charaktery dowódców dokładnie tak jak sobie można to było wyobrażać patrząc na pikselkowe sprite’y, jest doskonale kolorowa i ostra. Od początku stawia wysokie oczekiwania względem zawartości. Po zakończeniu ukazuje się menu z doskonałym rysunkiem w tle, popędzającym do szybkiego rozpoczęcia zabawy. To co się pojawia, może przytłoczyć.

Oryginał, z racji wymogów urządzenia, był po prostu w 2D. Dobra, nie tak po prostu, limity Gaemboy’a zostały wypełnione po brzegi. Grafika była kolorowa, rozbudowana, pełna charakteru. Nic więc dziwnego, że tych dwadzieścia lat temu, szło się łatwo zauroczyć. Przy dzisiejszych możliwościach, obecny styl jest po prostu zwyczajny i rzec można, że pozbawiony duszy. W najlepszym razie jest przyzwoicie. Kolory wciąż grają, różnorodność modeli pojazdów, wciąż jest. Mapa gry wygląda jak makieta postawiona na stole, jednostki są pokazane niemalże jak zabawki, co może się nawet podobać. Zadbano o drobne szczegóły w animacji, lecz nie w innych aspektach, jak cienie czy odbicia. To wciąż jest wygląd… No tego czym jest ta gra pod maską, tworem napisanym w Unity. Normalnie nie ma w tym niczego złego, lecz nie przy cenie tej gry. Za dwa tygodnie (12.05) ma premierę The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom i chociaż można wiele powiedzieć i wiele powiedziano na temat tego, dlaczego nie należy się kierować ceną… Te gry kosztują niemalże tyle samo. Dlatego aż się robi smutno widząc śliczne przerywniki, towarzyszące użyciu specjalnych komend dowódców. Trudno się pozbyć tego uczucia nierówności.

Na pocieszenie, w menu czekają wciągające dodatki.

Grą można się cieszyć jak za dawnych czasów, włączając tryb versus i podając sobie konsolę, gdy przyjdzie tura towarzysza. Lub połączyć się każdy na swojej i wspominając Link Cable, cieszyć się połączeniem bezprzewodowym. Jest również nowość w postaci trybu online. Mapy można wykupić za zdobywaną podczas gry walutę, zdobywaną dużo łatwiej i w większej ilości niż można z początku się obawiać. Jest na tyle dobrze, że trzeba sobie tylko ustalić priorytet. Co przykuwa uwagę bardziej, skoczny soundtrack, galeria rysunków czy nowe mapy? W wyborze może pomóc tryb tworzenia własnych map, które również mogą być użyte w walkach online.

Jeżeli zaś chodzi o fabułę, cóż, nie ma tutaj za wiele do powiedzenia. Jest i tyle. Istnieje bardziej jako wymówka do otwierania kolejnych etapów i przedstawiania nowych postaci, które są jej najmocniejszą stroną. Warto jednak pochylić się bardziej nad tym elementem, lecz podchodząc do niego z innej perspektywy.

Wielu, a przynajmniej ci najgłośniejsi, źle oceniali decyzję Nintendo o przesunięciu premiery. Jednak w tym wypadku, wygląda na to, że autor najlepiej wiedział jaką decyzję podjąć. Advance Wars to gra o dzieciach toczących boje. Jest ona superkolorowa. Ma miejsce na makiecie, na jakimś stole. Jednostki wojskowe są uroczo malutkie, a charaktery postaci energiczne i również, po prostu słodkie. Jako człowiek żyjący poza światem gry, trudno jest jej nie odbierać pod wpływem sytuacji na świecie i tak w ogóle, po ludzku jako dorosły człowiek. Powaga wojny jest trywializowana, zdobywanie miast chwalone i zdanie „isn’t war fun?” wzbudza dziwne uczucie. To jest czysto subiektywna ocena – lecz myślę, że ważna do zaznaczenia. Gdyż jeżeli jest szansa, że ktoś z was może pomyśleć podobnie, warto wiedzieć, że zabiera to odrobinę lekkości z zabawy.

-

Recenzencka kopia gry została dostarczona przez polskiego wydawcę

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu