Motoryzacja

1600 km bez tankowania! Wycieczka Passatem 2.0 TDI nad morze i w góry: Warszawa-Gdynia-Zakopane-Warszawa

Tomasz Niechaj
1600 km bez tankowania! Wycieczka Passatem 2.0 TDI nad morze i w góry: Warszawa-Gdynia-Zakopane-Warszawa
143

Nad polskim morzem i w polskich górach na jednej wycieczce? Zobaczyć Dar Pomorza w Gdyni, poznać jak wyglądały pierwsze duże osady na ziemiach polskich w Biskupinie, odwiedzić najstarszą stolicę Polski – Gniezno – wstąpić na Jasną Górę w Częstochowie, skosztować tradycyjnej, góralskiej kuchni w Zakopanym, stanąć pod murami Zamku Królewskiego na Wawelu w Krakowie, by ostatecznie wrócić do Warszawy – i to wszystko w dwa dni! Dwa dni w trakcie których pokonałem ponad 1600 km! Ale żeby było jeszcze trudniej, postanowiłem spróbować to zrobić bez tankowania. Do próby wybrałem samochód Volkswagen Passat 2.0 TDI. Zapraszam do relacji z mojej wyprawy.

Lubię wyzwania. Jakiś czas temu podczas rozmowy ze znajomymi padł temat maksymalnej długości przejazdu samochodem bez tankowania. Wspomniałem wówczas z rozrzewnieniem wypady na targi CEBIT (piątka dla osób, które pamiętają ich złote czasy!), sprzed kilkunastu już lat: 850 km w jedną stronę, przejazd „na jeden raz”, najlepiej w noc poprzedzającą rozpoczęcie targów. Posiadałem wówczas nieodżałowanego (jak dla mnie) Passata B5 z legendarnym silnikiem 1.9 TDI AFN (druga piątka dla tych, którzy kojarzą ten kod), który po przebyciu drogi spod Krakowa do Hanoweru żwawym tempem autostradowym wciąż miał około 1/4 baku paliwa. Jedno tankowanie w trakcie CEBIT, codzienne podróże na trasie targi-hotel-targi i powrót do domu, a paliwa wciąż jeszcze było na około 100-200 km. Wówczas nie doceniałem tak bardzo wygody jaką jest możliwość rzadkiego tankowania.

Zdanie zmieniłem gdy zdecydowałem się… znowu na Passata. Tym razem z 2.8 l V6 i napędem 4Motion. Auto było oczywiście szybsze i dawało znacznie więcej frajdy (bo w końcu to był ten „prawdziwy napęd na cztery koła”), ale trochę denerwowało mnie to, że nie dało się zrobić – szybkim tempem – trasy Warszawa-Kraków-Warszawa bez międzytankowania. Coś, co nie stanowiło absolutnie żadnego problemu we wcześniejszym aucie z silnikiem 1.9 TDI przy porównywalnym tempie. Naprawdę doceniłem wówczas fakt, że tym starszym Passatem widzieli mnie na stacji raz w miesiącu gdy ograniczałem się wyłącznie do codziennych dojazdów do pracy. To był naprawdę duży komfort, kiedy nie musiałem przez tak długi czas myśleć czy muszę już dziś tankować czy nie.

Wracając jednak do rozmowy z moimi znajomymi: jeden z nich powiedział, że wycieczka na trasie: Warszawa – polskie morze – Zakopane – Warszawa jest nie do zrobienia bez tankowania, bo to 1500 km. Z mojej strony padło – a jakże! – „ja nie dam rady?! Trzymaj mi tu piwo”. Pamiętałem bowiem, że są auta, które mają zbiorniki paliwa powyżej 60 litrów i potrafią spalić około 4 l/100 km. Po szybkim zweryfikowaniu trasy wg Map Google dosyć szybko przekonałem się, że chyba porywam się z motyką na słońce, bo przecież będę uczestniczył w normalnym ruchu i nie uda mi się ominąć korków, które z pewnością pojawią się na trasie. No ale ten pomysł nie dawał mi spokoju i zacząłem wszystko planować. Najpierw trasa.

Trasa przejazdu: miało być 1500 km, zrobiło się 1604…

Przejazd z Warszawy do Gdyni, później do Zakopanego i powrót do Warszawy najszybszą drogą (m.in. korzystanie z autostrady A1) po pierwsze byłby kosztowne z powodu opłat, a po drugie wiązałoby się z koniecznością przejechania 1630 km. Wydało mi się to nieosiągalne, trzeba było jakoś skrócić dystans. Jednocześnie uznałem, że warto połączyć przyjemne z pożytecznym i zdecydowałem się uwzględnić w całej wyprawie kilka miejsc, w których nigdy nie byłem lub np. byłem tam za młodu. Nie chciałem bowiem, by był to banalny przejazd z punktu A do B. Stąd też na liście przystanków pojawiły się: zamki krzyżackie, Akwarium Gdyńskie, osady w Biskupinie, Muzeum Początków Państwa Polskiego w Gnieźnie, Częstochowa, jak najszybciej przez Sosnowiec, góralska kuchnia w Zakopanem, Wawel, Radom (tutaj już zabrakło czasu na zwiedzanie…), no i powrót do Warszawy. Sumarycznie zrobiło się z tego: 1604 km, wg planu oczywiście. I to brzmiało już jak wyzwanie.

Samochód który miał pokonać 1604 km bez tankowania

Zabrzmi to jak bycie mało oryginalnym, ale moje oczy zwróciłem w stronę Passata z silnikiem diesla. Biorąc pod uwagę moje doświadczenia nie mogło być inaczej… Wiedziałem już bowiem, że jednostki diesla w Volkswagenach są ponadprzeciętnie oszczędne. Co prawda początkowo myślałem o wersji 1.6 TDI, ale niestety takowy nie był dostępny w parku prasowym. Nie dziwię się, rzadko takie widuję na drogach. Większość osób decyduje się na 2.0 TDI o mocy 150 lub 190 KM. Ślepy los padł na wersję sedan ze wspomnianym 2.0 TDI SCR 190 KM z pakietem R-Line. Pojemność baku: 66 litrów. Średnie zużycie paliwa deklarowane przez Volkswagena: 4,1-4,2 l/100 km w trasie (wg cyklu NEDC!), a to oznacza że w najbardziej optymistycznym scenariuszu paliwa starczy na dokładnie 1609 km. To już nie brzmiało jak wyzwanie: to już brzmiało jak: „kup kanister i jedziesz całą drogę z kilkoma litrami paliwa w zapasie”.

Odebrałem samochód w środę i postanowiłem, jeszcze przed wyjazdem, który zaplanowałem na weekend, sprawdzić kilka rzeczy: np. jak przyspieszać żeby zużyć mało paliwa, albo czy opłaca się żeglować zamiast zwalniać „na biegu”. W pierwszym przypadku do żadnego sensownego wniosku nie doszedłem, w drugim okazuje się, że żeglowanie ma jednak sens, choć nie zawsze.

Uzbrojony w taką wiedzę przygotowałem się na trudy wyprawy: prowiant, zapas gotówki, przewody do ładowania telefonów, ultrabook, kamery… Oczywiście o kanistrze zapomniałem… Wcześnie rano w sobotę załadowałem plecaki do samochodu i udałem się na stację, gdzie zamontowałem się z kamerami i rozpocząłem całą wyprawę, której zapis macie poniżej w formie wideo:

Niestety tak wczesny start odbił się także na przygotowaniu: właściwego mikrofonu na stacji nie miałem, a za oświetlenie podczas nagrywania nocą robił smartfon… Przepraszam więc za dalekie od oczekiwań: jakość dźwięku w niektórych fragmentach, a także ziarniste wideo.

Zderzenie oczekiwań z rzeczywistością

Oczekiwałem, że Passatem 2.0 TDI przejadę raczej bez problemu 1500 km. Prawdę mówiąc, tuż przed rozpoczęciem wyprawy orientowałem się w kwestii liczby kilometrów do przejechania po tym jak zniknie licznik zasięgu. Nigdy tego bowiem nie sprawdzałem, bo i po co. Zakładałem, że paliwo skończy mi się gdzieś w okolicach Radomia (około 100 km przed Warszawą) i że tam będę musiał zakończyć całą wyprawę, co w moim odczuciu i tak byłoby sukcesem, ale wiadomo: ambicja nakazywała by w jakimś stopniu powtórzyć podobny test jaki wykonał dawno temu Clarkson. Kanister planowałem kupić w Krakowie, ale gdy realnie do niego dojechałem, to okazało się, że nie będę go raczej potrzebował. W Radomiu byłem już tego pewien. Pokonując ostatnie 100 km trasy zadawałem sobie tylko pytanie: czy dojadę do Warszawy ze świecącą się rezerwą czy nie.


Ostatecznie pokonałem 1605 km i pozostało mi 180 km zasięgu, a rezerwa się nie zapaliła! Niestety na dalszą wyprawę tego dnia nie miałem już siły, a kontynuowanie jazdy następnego dnia wydało mi się bezcelowe. Teraz wiem, że była to zła decyzja, ale cóż zrobić… Oznacza to jednak, że Passatem 2.0 TDI można przejechać około 1800 km, co jest naprawdę świetnym rezultatem!

Co okazało się kluczowe w osiągnięciu takiego wyniku?

Jak każdy silnik, tak i 2.0 TDI w Passacie, jest najbardziej oszczędny podczas spokojnej i płynnej jazdy. Było to więc kluczowe dla osiągnięcia tego rezultatu. Istotne jest oczywiście przewidywanie sytuacji na drodze i dopasowywanie tempa jazdy do innych uczestników drogi w taki sposób, by utrzymać możliwie najwyższą płynność jazdy. W osiągnięciu tego wyniku istotny okazał się także sposób działania skrzyni biegów DSG: możliwość żeglowania w trybie ekonomicznym, a także ekstremalnie szybka zmiana gęsto ułożonych przełożeń – w końcu to „dwusprzęgłówka”. Siódmy bieg włączał się już przy około 88-90 km/h. Nie bez znaczenia jest także obecność systemu start-stop, który wyłącza silnik podczas postoju. Było to zbawienne podczas korków które dały mi mocno w kość pod Zakopanem. Silnik diesla podczas postoju zużywa bowiem mało paliwa – około 0,6l/h – ale to i tak więcej niż 0 podczas gdy jest wyłączony. No i opory toczenia: dopracowana aerodynamika jest bardzo istotna.

Co uprzyjemniło mi podróż?

Po pierwsze: adaptacyjny tempomat, a także asystent pasa ruchu wraz z asystentem jazdy w korku, które to systemy naprawdę skutecznie dbały o moje bezpieczeństwo. Podczas tak długiej jazdy naprawdę nietrudno o dekoncentrację i elektroniczny układ, który czuwa nad tym, bym nie zjechał z zajmowanego pasa ruchu interweniował bardzo skutecznie i w odpowiednich momentach. Na szczęście Front Assist nie został przeze mnie wykorzystany…

Mocno doceniłem także wirtualny zestaw wskaźników, który można w znacznym stopniu indywidualizować. Dzięki temu mogłem sprawić, że na ekranie wyświetlał mi się cały czas pozostały zasięg, średnie zużycie paliwa od restartu, a także chwilowe zużycie paliwa. Jednocześnie na centralnym wyświetlaczu mogłem mieć statystyki całej wyprawy lub np. nawigację.

Najwięcej pochwał należą się jednak fotelom ergonomicznym. Jak się domyślacie: kilkanaście godzin jazdy w jednej pozycji nie jest łatwym zadaniem, a ja też najmłodszy nie jestem. Ale tutaj komfortowe fotele z Passata zdały egzamin na szóstkę! Zero bólu pleców.

Wspomnę jeszcze o naprawdę dobrych przednich reflektorach (które w Passacie mogą być w pełni adaptacyjne), a także o komfortowym zestrojeniu zawieszenia. Może nie jest to jazda „ponad powierzchnią drogi”, jaką znam z luksusowych limuzyn za 3-krotność ceny Passata, ale w tym segmencie jest naprawdę dobrze. Jednocześnie zachowana została precyzja i stabilność prowadzenia.

Jestem dumny z osiągniętego rezultatu!

Tak, zdecydowanie jestem dumny z rezultatu jaki osiągnąłem: przejechać 1605 km i nawet nie „napocząć” rezerwy pozostawiając 180 km zasięgu to wynik, który zdecydowanie przekroczył moje oczekiwania i wszelkie przypuszczenia jakie miałem odbierając Passata 2.0 TDI do testu. Zresztą sam wynik średniego zużycia paliwa: 3,9 l/100 km na całej trasie mówi sam za siebie. A przecież mowa o jeździe drogami szybkiego ruchu, międzymiastowymi, w mieście, w tym także w gęstym korku. Nie było to więc bezsensowne nabijanie kilometrów np. po torze wyścigowym z prędkością 40 km/h żeby tylko sprawdzić ile kilometrów uda się przejechać. Wybrałem się po prostu w wycieczkę po Polsce, która zakładała że będę jechał oszczędnie tempem stosownym do sytuacji na drodze i przepisów ruchu drogowego.

Do tego wszystkiego trzeba pamiętać, że mówimy o przestronnym, bardzo wysoko wyposażonym i naprawdę żwawym samochodzie (poniżej 8 s do „setki”), a tym samym gabarytowo całkiem dużym i stosunkowo ciężkim aucie. Nie jest to więc pojazd, który został stworzony do bicia rekordów w zużyciu paliwa. To po prostu reprezentacyjny sedan klasy średniej, który jest po prostu ponadprzeciętnie oszczędny.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu