Znachor Netfliksa to łzy, śmiech i piękne scenerie – jeśli opowiadać od nowa kultową historię, to właśnie w ten sposób.
Mawiają, że klasyka jest święta, że niektóre historie są tak kultowe, że próba ich ponownego opowiedzenia zakrawa o bluźnierstwo. Gdy po raz pierwszy usłyszałem o tym, że Netflix bierze się za przywrócenie do życia „Znachora”, to faktycznie pomyślałem, że nie może wyjść z tego nic dobrego. Głównie dlatego, że Znachor kojarzy mi się z niedzielnym obiadem u dziadków na wsi – z czymś, co zatrzymało się w czasie i na zawsze już tam pozostanie, bo po co zmieniać coś, co od ponad 40 lat skutecznie przyciąga widzów przed ekrany? Na szczęście okazało się, że Netflix Znachora wcale zmieniać nie chce. To bowiem historia opowiedziana nie na nowo, a od nowa – dostosowana do wymagań współczesnego odbiorcy.
Kultowa historia w odświeżonym wydaniu
Netfliksowy Znachor w reżyserii Michała Gazdy to trzecia już próba ekranizacji powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza o tym samym tytule. Pierwsza z nich sięga 1937 roku, druga zaś – ta bardziej ikoniczna – pochodzi z 1982 i to właśnie ją tak dokładnie pamiętam z dzieciństwa, bo Telewizja Polska serwowała film Jerzego Hoffmana niemalże w każde święto. Historia jest Wam zapewne wszystkim znana – Rafał Wilczur, szanowany i dobrze usytuowany profesor warszawskiej przychodni, w wyniku pobicia częściowo traci pamięć, zostając uznanym za zmarłego. W mieście żywa pozostaje jedynie jego legenda, a sam Wilczur trafia na prowincję, gdzie między włóczeniem się od wsi do wsi, leczy ich mieszkańców jako miejscowy znachor.
Za zabawę w lekarza bez uprawnień można nawet dziś narobić sobie biedy, a co dopiero w przedwojennej Polsce, gdzie miejskie elity próbowały pracą u podstaw wyciągać wieś z zacofania. Sęk w tym, że znachorzy cieszyli się większy zaufaniem społecznym, niż medycy po szkołach, bo nie tylko ich skuteczność bywała większa, ale także i cena za usługi nie wymagała postawienia pod zastaw połowy majątku. Rafał Wilczur – teraz już jako Antoni Kosiba – szybko zyskuje więc popularność i renomę, a z uwagi na to, że leczy za darmo, to do jego prowizorycznej przychodni w młynie ustawiają się kolejki. I tu pozwolicie, że daruje sobie dalsze zatapianie się w szczegóły tej historii, bo stratą czasu byłoby streszczanie jej po raz kolejny – skupię się na trudzie, jaki ekipa Netfliksa pod batutą Michała Gazdy włożyła w próbę odświeżenia jej w taki sposób, by stała się zjadliwa dla dzisiejszego widza.
Idylliczny obraz polskiej wsi i przedwojennej Warszawy
Znachor to opowieść balansująca na granicy dwóch światów – kulturalnej stolicy 30-milionowego państwa, pełnej kontrastów, skrajności i warstw społecznych, oraz wsi – wyalienowanej, odciętej od wielkomiejskich problemów, ale borykającej się ze swoimi własnymi schorzeniami, wynikającymi z biedy i technologicznej przepaści. Warszawa w filmie Gazdy pełna jest podziałów – rezydencje wyśmienitych mieszkańców miasta mieszają się tu brudnymi kamienicami, których podwórza niewiele różnią się od Radoliszek, czyli niewielkiej miejscowości, w której Antoni Kosiba widzie żywot znachora.
Krótka, ale treściwa wizyta w stolicy to prawdziwa podróż w czasie, przygotowana przez scenografów z godną uznania pieczołowitością. Zachwycają tu nie tylko budynki, ale także stroje mieszkańców i dbałość o wielokulturowe przedstawienie metropolii – bo w istocie takim miastem była przed wojną Warszawa.
Warto zaznaczyć, że scenarzyści wzorowali się na filmie w początku lat 80 bardzo wyraźnie. Zazwyczaj w przypadku odświeżania ekranizacji – zwłaszcza tak odległych – twórcy dają sobie miejsce do swobodnych interpretacji i dorzucania własnych smaczków. Tym razem jednak Netflix skrupulatnie realizuje tę samą historię, udoskonalając ją o lepsze wrażenia wizualne. Te stają się zaś jeszcze bardziej okazałe dla oka, gdy akcja przenosi się do Radoliszek. Tam, dzięki świetnym kadrom, ukazuje się idylliczny obraz polskiej wsi. Piękny, choć wydawać by się mogło, że nieco przekoloryzowany.
Życie na wsi nosi tu niby znamiona ciężkiej pracy na roli, ale odniosłem wrażenie, że Netfliks trochę przesadził z beztroską jej mieszkańców. Fakt – film zwraca uwagę na brak dostępu do podstawowej opieki medycznej, na wykluczenie komunikacyjne, na skłonność mieszkańców prowincji do wiary w gusła. Sęk w tym, że wieś to nie tylko hulanki i swawole, ale też cała masa trudności, które Znachor przestawia nieco po macoszemu, skupiając się bardziej na lekkości ducha członków niewielkich społeczności lokalnych. Tu warto wyróżnić rolę świetnej i klimatycznej ścieżki dźwiękowej, nad którą pieczę sprawował Paweł Lucewicz – jeśli lubicie słowiańskie brzmienia rodem z Wiedźmina, to Wasze serca zabiją podczas seansu Znachora szybciej.
Śmiech, łzy i ukłon w stronę klasyki
Skoro już o wyróżnieniach mowa, to nie mógłbym pominąć tutaj pochylenia się nad odtwórcą głównej roli Rafała Wilczura/Antoniego Kosiby. Jeśli kiedykolwiek mieliście przyjemność oglądanie ekranizacji Hoffmana, to zapewne doskonale kojarzycie markotną, ale pocieszną postać, graną przez Jerzego Bińczyckiego. Znachor w jego wersji jest raczej posępny i oszczędny w emocjach, ale na swój sposób ciepły. Leszek Lichota w Znachorze Netfliksa wspiął się na wyżyny, by charakter postaci odwzorować niemalże w skali 1:1. Aktor tworzy na ekranie świetne duo z Anną Szymańczyk, czyli filmową Zośką – partnerką znachora, którą Kosiba poznaje bliżej podczas pracy w młynie. Ich perypetie i wzajemne docieranie się to niewątpliwie najmocniejszy filar komediowy netfliksowiksowej adaptacji.
Pozostając w temacie komedii, nie sposób nie przytoczyć udziału Artura Barcisia. Aktor powraca do świata Znachora – tym razem jednak nie jako Wasylko (tak jak miało to miejsce w filmie z lat 80.), a w roli komicznego kamerdynera Państwa Czyńskich. Nie pojawia się co prawda na ekranie zbyt często, ale gdy już to robi, to generuje na ustach widza niekontrolowany uśmiech i stanowi przyjemny ukłon w stronę klasyki. Nie myślcie jednak, że Znachor to tylko żarty i zabawa. Film Michała Gazdy to bądź co bądź ekranizacja powieści dramatycznej i te znamiona dramatu są tutaj jak najbardziej widoczne. Wyciskaczem łez nazwać tego nie można, ale w produkcji znalazło się miejsce na kilka mocnych i wzruszających scen, bowiem jakby nie patrzeć, jest to opowieść o trudnej relacji ojca z córką, o społecznych nierównościach, o bezinteresownej potrzebie niesienia pomocy i w końcu o zwykłej ludzkiej życzliwości, którą na co dzień tak łatwo zgubić.
Znachor Netfliksa okazał się sporym zaskoczeniem. Połączenie najpopularniejszej platformy streamingowej i polskich produkcji kończy się zazwyczaj ciężkim w odbiorze przeciętniakiem, ale na szczęście nie tym razem. Film miałem okazję oglądać przedpremierowo w Teatrze Narodowym i niech o jego jakości poświadczą gromkie, kilkuminutowe brawa, którymi publiczność nagrodziła starania całej ekipy odpowiedzialnej za współczesną odsłonę perypetii Rafała Wilczura. To nie tylko lekki humor i łzy wzruszenia, ale także świetna muzyka, piękne kadry i w końcu godna uznania dbałość o szczegóły – jeśli opowiadać od nowa kultową historię, to właśnie w ten sposób.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu