Opowieść o królu, nawet disco-polo, powinna zachwycać. Cóż... niespecjalnie się to udało.
Można byłoby pomyśleć, że kiedy już TVP weźmie się na poważnie za produkcję filmów, będziemy mieli okazję zobaczyć produkcje o Piłsudskim, Papieżu czy Popiełuszce. Tym razem padło jednak na Zenona Martyniuka. Filmy biograficzne o osobach, które wciąż żyją, zawsze budzą we mnie dozę niepewności. Chciałam dać jednak Zenkowi szansę, pójść na film z otwartą głową. Wierzyłam, że produkcja w jakiś sposób wyjaśni jego fenomen, że może przedstawi go w świetle, którego się nie spodziewam. Niestety. Zenek jest tak przewidywalny i prosty jak tylko było to możliwe.
Filmowy Zenek to król disco-polo, Polski i całej galaktyki
Film skupia się na historii Martyniuka w drodze ku wielkiej karierze. Poznajemy go jako uczniaka pełnego marzeń, rozstajemy się w świetle triumfu już po roku 2000. Czytając czy oglądając biografię muzyków zawsze niecierpliwie czekam na proces twórczy. To właśnie muzyka powinna być dla takich osób najważniejsza, prawda? Za wielkimi hitami często stoją bardzo ciekawe historie. Niestety nie poznałam żadnej dotyczącej Akcentu. Właściwie nie poznałam żadnego nowego utworu Zenka. W tle przewija się kilka największych hitów zespołu w aranżacji Daniela Blooma, ale to covery wychodzą tu na pierwszy plan. Muzyczną stronę Martyniuka poznajemy za jego lat młodzieńczych, gdy z kolegami grał po remizach cudze piosenki. Gdy Akcent wreszcie triumfuje i gra własne koncerty, muzyka się kończy. Istotnym puntem w fabule jest koncert w Ostródzie, ale i na nim zbytnio Zenka nie posłuchamy. "Starszy' Zenek to historia o trudach sławy i posiadania rodziny, gdy jest się ciągle w rozjazdach. Nerwy, samotność - znacie to. Do całości dochodzi szczypta nieskazitelności, bo Martyniuk jest po prostu wrażliwcem, ale to dobry chłopak. Nie robi burd, nie zdradza żony, pewnie mówi zawsze dzień dobry sprzątaczkom w hotelu i takie tam.
No właśnie. Co z tym starszym Martyniukiem? Z jakiegoś powodu Zenek jest jedyną postacią, którą gra dwóch aktorów. Cała reszta została po prostu odpowiednio postarzona w momencie przeskoku czasowego. Skąd taki pomysł? Trudno powiedzieć. Niestety nie przypadł mi do gustu. Dużo bardziej w swojej roli podobał mi się Jakub Zając, grający młodszego, niż jego następca - Krzysztof Czeczot. Obaj bardzo starają się być Zenkiem. Dobrze naśladują jego sposób mówienia, poruszania się czy charakterystycznego śpiewania. Może czasem nawet aż za bardzo? W drugiej połowie film stara się być bardzo dramatyczny i poważny, co nie do końca mu przez to wszystko wychodzi.
Nudny i przeerotyzowany paździerz. 365 dni – recenzja
Niezbyt rozumiem też wstawki z teraźniejszości. Główna oś fabularna rozkręca się w latach 80., aby potem przejść do okresu po roku 2000. Każdy przeskok oznaczony jest napisem z odpowiednią datą, nie ma problemu. Tylko po co ta trzecia oś, osadzona w 2020 roku? W jej trakcie bliscy Zenka udzielają wywiadu dla telewizji o tematyce disco-polo. Staja się wszechwiedzącymi narratorami, którzy dopowiadają kilka słów między jedną sceną a drugą, nie wiadomo po co. Żebyśmy się nie pogubili w meandrach historii? Wszystko skonstruowano prosto i jasno, nie ma raczej na to szans.
Produkcja jest wielką laurką dla Zenona Martyniuka. Przepraszam - Zenka Martyniuka. Piosenkarz przedstawiany jest jaki swój chłop. Dobry kolega z podwórka, z którym poszlibyście na potańcówkę. Jest kochany absolutnie przez wszystkich, zawsze chce dobrze, a w ogóle to ma głos niczym Michael Jackson i po prostu jest gwiazdą. Cóż, tak to bywa, gdy robi się film o osobach żyjących. Brakuje tam trochę ciemniejszej strony, pokazania innych problemów Zenka niż fakt, że sława go przytłacza i tęskni za domem. Chciałabym żeby przedstawiono go jako postać wyjątkową, złożoną i nieoczywistą, ale nic z tego. Na niektóre jego wyczyny możemy patrzeć z politowaniem, w część wydarzeń trudno uwierzyć. Musimy przyjąć do wiadomości, że Zenek jest królem, a ludzie, którzy chcieli stanąć mu na drodze są okrutni. No i antyfani disco-polo to paskudni i niegrzeczni ludzie.
Zenek tylko dla fanów Zenka
Zenek w żaden sposób nie zaskakuje. Doceniam, że reżyser i montażyści wychodzili ze skóry, aby historia wydawała nam się jak najciekawsza i przejmująca. Szkoda tyko, że przy niektórych piosenkach rozjechały im się synchrony, ale bądźmy wyrozumiali. Jeżeli lubicie Martyniuka, Limahla oraz muzykę taneczną z lat 80. i 90., to na pewno będziecie się dobrze bawić na filmie. Bardzo szybko o nim zapomnicie, ale seans będzie można zaliczyć do udanych. Jeżeli jednak nie jesteście fanami Akcentu, albo chcieliście dostać film nieoczywisty, albo liczyliście, że dzięki tej produkcji lepiej zrozumiecie fenomen Zenka i docenicie jego sposób myślenia o własnej twórczości... cóż. Po prostu sobie ten film darujcie, szkoda tracić czasu i nerwów. Zenek to przewidywalna laurka z remizową playlistą, która niczego was nie nauczy i nie zmieni waszych poglądów.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu