Spotify

To już 6 lat ze Spotify. Co na tak, co na nie i dlaczego wciąż płacę?

Paweł Winiarski

Pierwszy komputer, Atari 65 XE, dostał pod choinkę...

1

Wielokrotnie na łamach Antyweb pisałem, że nie wyobrażam sobie życia bez Spotify. Nie żebym nie dostrzegał wad streamingu czy tej konkretnie usługi, ale moje muzyczne życie zmieniło się nie do poznania.

W maju 2013 roku po raz pierwszy kupiłem abonament Spotify

Od tego czasu minęło 6 lat i uzależniłem się od usługi tak mocno, że nie wyobrażam sobie już swojej codzienności bez niej. Granica między miłością a nienawiścią jest bardzo cienka i były momenty kiedy chciałem rzucić to w diabły, usunąć kartę i nigdy więcej nie wracać. Ostatecznie jednak nigdy nie zdecydowałem się na ten krok.

Dlaczego? Bo jestem leniwy. Narippowałem się w życiu tyle płyt, że sam już ich nie zliczę. To była jedyna opcja by zabierać muzykę na spacer czy w podróż - discman poszedł do szuflady, w kieszeni zagrzał miejsce Creative MuVo. Dziś wciąż rippuję niektóre albumy niedostępne w streamingu i wrzucam je jako pliki lokalne do odtwarzacza Spotify. Tak bardzo się do niego przyzwyczaiłem, że chcę mieć całą muzykę w jednym miejscu i porzuciłem wszelkie dodatkowe playery. Dla mnie Spotify to w tej chwili podstawowe źródło muzyki i aplikacja, która zarówno na komputerze, jak i na smartfonie, uruchamiana jest najczęściej.

Co lubię w Spotify?

  • ciągle powiększającą się bibliotekę

Kiedy zaczynałem swoją przygodę z serwisem sprawa wyglądała gorzej. Wielu płyt i wykonawców próżno było szukać w którejkolwiek usłudze. Były momenty kiedy nie mogłem znaleźć niczego, co chciałem przesłuchać - chodziło zarówno o nowości, jak i starsze albumy. Dziś częściej coś znajduję niż nie znajduję, choć oczywiście wciąż nie jest idealnie. Mam jednak często możliwość zapoznania się z kompletną dyskografią oraz przesłuchania nowej płyty w dzień jej premiery.

  • fajny odtwarzacz

Trudno powiedzieć by Spotify było idealnym odtwarzaczem i niektóre rzeczy mnie w nim wkurzają. Jednak w większości przypadków działa dobrze, jest czytelny i intuicyjny, ma podstawowe opcje których szukam. Mówię zarówno od aplikacji na mobile, jak i tej przeznaczonej dla Windowsa i MacOS.

  • tryb offline

Teraz korzystam już z niego sporadycznie, bowiem właśnie ze względu na Spotify i Netfliksa zdecydowałem się na miesięczny pakiet 30 GB danych w smartfonie. Prawie niczego już nie synchronizuję ze sprzętem, choć bywają wyjątki. Jednym z nich są wyjazdy zagraniczne, gdzie wcześniej przygotowuję sobie odpowiednie playlisty lub zapisuję konkretne albumy, by potem przesłuchać je w podróży. Później pobieram i pyk - mam wszystko na telefonie, mogę słuchać nie martwiąc się danymi w roamingu, które niestety nie są już tak przyjemne jak wcześniej.

  • rekomendacje serwisu

Ostatnio w swoim Radarze premier między takimi metalowymi kapelami, jak Vltimas (polecam!), October Tide, Dawn of Demise czy Bleeding Utopia znalazłem...Comę i Karrambę, tydzień temu Sławomira. W dwóch pierwszych przypadkach może i z raz włączyłem jakiś utwór, z tym artystą disco polo to jednak grube przegięcie. Algorytm dobierania treści do Radaru premier czy generalnie jakiekolwiek polecenia serwisu nie są idealne, ale wielokrotnie podpowiedziały świetne, nieznane mi wcześniej kapele lub albumy. Korzystam z Radaru co poniedziałek, potem robię playlisty z utworami, które mnie zainteresowały i czekam na te płyty.

Co mnie wkurza w Spotify?

W dużej mierze niedociągnięcia w tematach wymienionych wyżej. Z biblioteki potrafi znikać zawartość, co najczęściej widać na utworzonych wcześniej playlistach - po prostu niektóre kawałki są "wyszarzone" i nie ma ich już w usłudze. Wynika to oczywiście z licencji, jednak potrafi czasem zirytować.

O ile do aplikacji na Windowsa i macOS trudno się przyczepić, to mobilny odtwarzacz lubi mieć humory. Zdarza mu się na przykład nie odtwarzać płyt, nie widzieć nowych playlist, choć kilka minut wcześniej zostały dodane na komputerze i dawno powinny być zsynchronizowane na wszystkich urządzeniach. Do tego ciągle zmieniające się zasady dotyczące playlist. Kiedyś wystarczyło wybrać album, kliknąć dodaj do playlisty, potem nowa playlista i aplikacja sama kopiowała nazwę wykonawcę i tytuł płyty. Teraz chce żebym wpisywał ją ręcznie - uwierzcie mi, przy niektórych metalowych kapelach niezrobienie błędu w nazwie zespołu graniczy z cudem. To jakiś smutny żart, szczególnie, że w appce na Windowsie nie muszę pisać sam. Ostatnio znów zmieniło się też sortowanie list, czasem kompletnie się w tym gubię, szczególnie że niektóre fuckupy potrafią zniknąć, a później pojawić się ponownie i nie mam nad tym kontroli. Fatalny jest też tryb samochodowy - rozumiem koncept, duże przyciski, ale wygląda to naprawdę kiepsko.

A teraz, dosłownie na dniach, zmienił się wygląd podczas odtwarzania utworu. Dotychczas prezentował się tak:

A dziś tak:

Niby drobiazg, ale jakoś niespecjalnie podoba mi się wyrównanie do lewej, zdecydowanie bardziej pasowała mi symetria i umieszczenie tekstu na środku.

Tryb offline też potrafi szwankować - zdarzało się wielokrotnie, że chwilę przed wyjściem do taksówki jadącej na lotnisko przypomniało mi się, że chcę jeszcze coś pobrać. Robię więc wszystko tak jak zawsze, ale utwory się nie ściągają. Restartuję, nic tego nie zmienia. Nagle proces uruchamia się gdy mam już klucze w drzwiach.

Bardzo lubię Spotify Connect i możliwość przełączania się między różnymi urządzeniami na których jestem zalogowany, ale to też potrafi działać jak chce. Czasem wszystko jest super, czasem jednak znika na przykład połączenie ze smartfonem podłączonym do kina domowego - nie wiem czy to nie wina samego urządzenia, które w pewnym momencie wygasza usługę, ale zdarza się to też na drugim komputerze, więc jednak sam system, któremu zdarza się zgubić.

No i tak lubiany przeze mnie Radar premier, w którym często ląduję takie padaki, do których sam nigdy nie starałbym się dotrzeć. Dlaczego algorytm uznał, że ten akurat utwór może mnie zainteresować skoro nigdy nie słuchałem takiego rodzaju muzyki? Nie wiem i chyba nie chcę wiedzieć.

Artyści nie zarabiają na Spotify. I co z tego?

Kiedy czytam wypowiedź muzyka, który płacze w mediach, że Spotify płaci za odtworzenia jego utworów grosze - jest mi niedobrze. Jestem daleki od idealizowania sztuki i odcinania jej od pieniędzy, ale mam mdłości widząc, że artyście zależy wyłącznie kasie. Szczególnie, że często to nie artyści, nie muzycy, a produkty stworzone przez wytwórnię. Produkty, które rozbijają się drogimi samochodami, biorą drogie narkotyki, mieszkają w wielkich willach i gdyby tylko pojawia się ciekawy kontrakt reklamowy, lecą do firmy z wywieszonym językiem. I nie ma znaczenia czy to szminka, buty, majtki czy rolki. Ci sami artyści, którzy zarabiają ogromne pieniądze na koncertach, gdzie fani wypełniają stadiony. Ale chcą więcej i nie mogą przeboleć, że zmienił się rynek muzyczny - co więcej, kompletnie nie dostrzegają jak wiele daje im streaming i promocja ich muzyki na skalę wcześniej niewyobrażalną.

Większość muzyków, których szanuję, mówi w wywiadach wprost - chcesz nas wesprzeć, kup fizyczną płytę, przyjdź na koncert, kup koszulkę. Dla nich internet to kolejny sposób na propagowanie swojej muzycznej wizji i docieranie do nowych odbiorców. Pisałem niedawno o szwedzkim youtuberze (Ola Englund), który nagrał i wydał wreszcie swój debiutancki album. CD dotarło do mnie ponad tydzień po premierze (mimo zamówienia przedpremierowego) - no cóż, tak to ufać międzynarodowym przesyłkom. Krążek przesłuchałem już kilkanaście (jeśli nie kilkadziesiąt) razy na Spotify, wcześniej pojedyncze utwory wrzucone przez autora na YouTube, a i tak wydałem pieniądze by nabyć jego płytę w formie fizycznej. Bo chcę go wesprzeć. Moim zdaniem fani wykonawcy czy zespołu, którzy nie chcą płacić za muzykę i tak znajdą wymówkę, by za niego nie zapłacić - niezależnie od tego czy krążek będzie dostępny na Spotify czy nie. Skorzystają z YouTube albo ściągną mp3 - nie pójdą do sklepu po płytę. Najwyższy czas to zrozumieć.

Rynek muzyczny rośnie, streaming odpowiedzialny jest już za prawie 50% światowych dochodów. Ja natomiast nie chcę już pamiętać jak to było kiedy nie miałem łatwego dostępu do przeogromnej biblioteki płyt i utworów. Najzwyklejszy abonament Spotify kosztuje 19,99 zł, a można płacić mniej decydując się na konto Premium dla rodziny. Nie jestem osobą, która będzie próbować Wam udowadniać, czy to dużo czy mało. Moim zdaniem to śmieszne pieniądze patrząc na to jaki dostęp do muzyki daje. To koszt jednej, maksymalnie dwóch kaset (w promocji) z 1999 czy 2000 roku.

Gdyby ktoś dziś wyłączył wszystkie usługi streamingowe, chyba nie potrafiłbym się odnaleźć - a przecież przez tyle lat doskonale sobie bez streamingu radziłem. Mam więc nadzieję, że streaming z każdym kolejnym rokiem będzie rósł w siłę. A jeśli muzyk nie potrafi się dostosować, to może pora zmienić branżę i zacząć sprzedawać ogórki na bazarze.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu