Każdego roku wysyłamy na orbitę coraz więcej satelitów i innych obiektów. Rozwój prywatnego sektora kosmicznego, a zwłaszcza dominacja SpaceX (i co za tym idzie — Starlinka), doprowadził do wzrostu liczby urządzeń nad naszymi głowami. Ale większa liczba satelitów oznacza również wzrost ilości kosmicznych śmieci, które zaczynają stanowić poważne zagrożenie. Nie tylko w kontekście kolizji wysyłanych przez nas statków, ale i... możliwości przeprowadzenia misji.
![Przyszłe misje kosmiczne są zagrożone. Powód jest absurdalny](https://static.antyweb.pl/img/w_1250,h_550/wp-content/uploads/2025/02/tim-mossholder-qjgdslbEn-I-unsplash.jpg)
Kosmiczne śmieci to wszelkie obiekty stworzone przez człowieka, które znajdują się na orbicie, ale nie pełnią już żadnej funkcji. Są to stare satelity, fragmenty rakiet, a nawet odpryski z farb, śrubki i nakrętki. Problem narasta, ponieważ 99% rzeczy, które wystrzeliliśmy z Ziemi, nadal tam jest. Co z tym zrobić? Prowadzone są projekty, które mają na celu "posprzątanie" orbity, ale są one — umówmy się — w powijakach.
Czy kosmiczne śmieci mogą uderzyć w Ziemię?
Wszystko, co fruwa — musi kiedyś spaść. Nawet jeżeli znajduje się na orbicie. Wyniesienie czegokolwiek na owe wyżyny nie oznacza, że zostanie tam na zawsze. Wraz z upływem czasu kosmiczny złom traci prędkość, stopniowo opadając w kierunku atmosfery. Większość z tych obiektów dosłownie się wypali, ale... nie wszystkie. W styczniu tego roku półtonowy fragment z orbity spadł na teren Kenii. Naukowcy zaczynają również obawiać się możliwych kolizji ze statkami kosmicznymi, a nawet powietrznymi.
Zasadniczo, bardzo źle to o nas świadczy. Gdziekolwiek się nie pojawimy, to naśmiecimy. Trudniej chyba o bardziej jednoznaczną laurkę dla naszego gatunku. I na tym (chyba) ów akapit warto zakończyć. Idźmy dalej.
Syndrom Kesslera
Większym zagrożeniem niż spadające obiekty jest scenariusz, którego obawia się coraz więcej ekspertów. Syndrom Kesslera, opisany po raz pierwszy w 1978 roku przez naukowców NASA, przewiduje reakcję łańcuchową kolizji orbitalnych. Gdy satelity i inne obiekty zaczną się ze sobą zderzać (ze względu na ogromny tłok na orbicie), wygenerują coraz więcej odłamków, co zwiększy ryzyko kolejnych kolizji. Wyobraźcie to sobie: nie dość, że wytworzy to niesamowity bałagan na orbicie i utrudnienia w dostępie do wielu usług, to w dodatku... prowadzenie wszelkich misji w kosmosie stanie się zasadniczo niemożliwe bez narażenia się na szczególnie śmiercionośne odłamki.
Bo może się wydawać, że małe fragmenty w kosmosie wcale nie są jakimś niesamowitym zagrożeniem. Tak jednak nie jest - aby coś pozostało na orbicie, musi być naprawdę mocno rozpędzone. A skoro jest rozpędzone, to niesie ze sobą niesamowitą siłę kinetyczną.
Kosmiczne odpady to nie tylko problem dla astronautów i satelitów. Obiekty, które spalają się w atmosferze, uwalniają metale i mikroplastiki, zmieniając skład chemiczny powietrza. Naukowcy podejrzewają, że może to mieć wpływ na odbijanie promieniowania słonecznego, co w długim okresie może nawet zmieniać temperaturę na Ziemi. Skutki tej niezamierzonej "geoinżynierii" mogą być naprawdę opłakane.
Czytaj również: Śmieci z rakiet o mało nie spadły ludziom na głowę. Winni Chińczycy
Co zrobić, żeby na orbicie było czyściej?
Z problemem kosmicznych śmieci mierzy się wiele instytucji i firm. ESA na przykład testuje satelity chwytające złom (czym się strułeś, tym się lecz) specjalnymi sieciami. Inne metody obejmują lasery, które mogłyby delikatnie zmieniać trajektorię śmieci, przyspieszając ich spalenie się w atmosferze. To jednak nie rozwiązuje problemu zmiany składu chemicznego atmosfery. Japonia natomiast wystrzeliła pierwszego drewnianego satelitę, aby sprawdzić, czy biodegradowalne materiały mogłyby ograniczyć rozprzestrzenianie się odpadów w kosmosie.
Tu jednak do głosu powinna dojść polityka. Coraz głośniej mówi się o wprowadzeniu regulacji określających, kto i co może być umieszczane na orbicie. Nietrudno teraz wyobrazić sobie sytuację, że w przyszłości śmieci kosmiczne staną się problemem, który będziemy musieli rozwiązywać wspólnie — wszyscy. Na zgodę w tym kontekście, biorąc pod uwagę obecny kontekst geopolityczny, niestety nie liczę.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu