E-commerce

Za sprawą handlu w Internecie mieliśmy zaoszczędzić. A dajemy się naciągać jak za starych czasów

Maciej Sikorski
Za sprawą handlu w Internecie mieliśmy zaoszczędzić. A dajemy się naciągać jak za starych czasów
Reklama

Chińczycy znowu zadziwili świat. Tak w wielkim skrócie można podsumować to, co wczoraj działo się w ich handlu internetowym. Święto singla przerodziło...

Chińczycy znowu zadziwili świat. Tak w wielkim skrócie można podsumować to, co wczoraj działo się w ich handlu internetowym. Święto singla przerodziło się w święto zakupów i rozlało się na cały świat. Czytając niektóre komentarze klientów przytaczane przez media można było dojść do wniosku, że ludzie tracili rozum i dawali się ponieść konsumpcyjnemu szaleństwu. Dzisiaj pewnie leczą swoistego kaca i zastanawiają się skąd wysupłać pieniądze na życie, skoro wczoraj "popłynęli". Ciekawe, bo przypominam sobie, że e-commerce miał być tym bezpieczniejszym rozwiązaniem, omijaniem sztuczek sprzedawców.

Reklama

Alibaba pobiła zeszłoroczne rekordy sprzedaży i to pobiła z przytupem - niektórzy komentatorzy do dzisiaj mogą przecierać oczy z niedowierzaniem. Pisałem wczoraj, że pierwszy miliard dolarów pękł po kilku minutach, ostatecznie stanęło na 14 mld dolarów. Jeden dzień, jedna firma (rodzina firm). Śledząc wczoraj ten temat czytałem komentarze klientów, którzy cieszyli się z udanych zakupów i jednocześnie płakali nad wyczyszczonym portfelem. Tak intensywnie klikali w ekrany smartfonów i myszki, tak często uderzali w "kupuj", że teraz muszą się zmierzyć z deficytem w domowym budżecie. Inni po prostu wydali część oszczędności albo kupili towary, które na dobrą sprawę nie są im potrzebne. Ciekawie podsumował to Paweł Winiarski w swoim wpisie na Facebooku:

Prawie dałem się porwać szaleństwu dzisiejszych zakupów na AliExpress. Fajne promocje, nie zaprzeczam. Prawie kupiłem RedMi Note 2, który w sumie nie będzie lepszy od mojego HTC One Max (którego mam już dość...). Prawie kupiłem Xiaomi Action Cam, której nie potrzebuję. Prawie kupiłem chińskiego drona, którego też nie potrzebuję. A - i jeszcze słuchawki, których mam już z 10 par. Generalnie wyglądało to tak, jakbym koniecznie chciał coś kupić, bo promocja. Sick!
Te promocje to zło, odbierają zdrowy rozsądek.


Pod tym postem komentarze w podobnym duchu, trafiłem wczoraj na więcej takich wpisów. Ich motywem przewodnim jest hasło "Te promocje to zło, odbierają zdrowy rozsądek." W tym momencie przypomniałem sobie o rzekomej zalecie e-handlu: człowiek może się tu łatwiej kontrolować. Ludzie często podkreślają to przy okazji zakupów spożywczych: wolę kupować w Sieci, bo nie napycham koszyka niepotrzebnymi rzeczami, nie daję się naciągać, nie ulegam pokusom i sztuczkom. Jakim sztuczkom? Pewnie każdy o jakiejś słyszał: zmiana ustawienia regałów, piekarnia w odpowiednim miejscu, szemrane promocje, muzyka i ogrzewanie... Książki na ten temat napisano.

Myśl przewodnia jest taka, że w tradycyjnych, stacjonarnych sklepach próbują nas naciągnąć, "zachęcić" do większych zakupów, a w Sieci można to kontrolować, ryzyko jest mniejsze. Niestety, to ułuda, a wczorajszy dzień to potwierdził. W moim tekście dotyczącym wyprzedaży na AliExpress zwracaliście uwagę, że przecena smartfonu Xiaomi jest pozorna - najpierw ją podniesiono, by w dniu wyprzedaży z impetem obniżyć. Takich zabiegów było pewnie znacznie więcej, ten smartfon i ten typ pogrywania z klientem to czubek góry lodowej.


Ludzie znowu są naciągani, znowu dają się ponieść emocjom. Jeśli nie zadziała motyw z zapachem świeżego pieczywa, to stworzy się nowe narzędzia podkręcające wyniki. E-commerce pod tym względem wcale nie jest lepszy. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że pole do manipulacji jest większe. Naszym oczom ukazuje się suma towarów wsadzonych do koszyka i widzimy z jak dużej kwoty udało się zejść dzięki promocjom. Po oczach uderzają rabaty dotyczące produktów, których nie mieliśmy wcześniej zamiaru kupić, w czasie rzeczywistym proponowane są bonusy, które zachęcają do dalszych zakupów. Człowiek może łatwo przepaść.

Reklama

Wiele osób zachowuje pewnie zimną krew i albo nie kupuje nic przy takich okazjach albo wsadza do koszyka tylko to, co rzeczywiście jest im potrzebne, a przy tym zostało przecenione (naprawdę przecenione). Ale miliony ludzi dają się wciągnąć w grę, która kończy się tak jak wczoraj: brawa dla Alibaby i Jacka Ma, uśmiechy akcjonariuszy, pytania o to, jakie wyniki uda się wykręcić w przyszłym roku i jednocześnie strapione miny klientów, którzy wczoraj dali się złapać na chiński lep. Zresztą, ten ostatni nie musi być chiński - to akurat uniwersalne zjawisko. Chińczycy po prostu zwiększyli skalę.

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama