Były Chiny, nadchodzi Rosja, środkowa część Assassin’s Creed Chronicles rzuciła mnie natomiast do Indii. Pozostaje pytanie - czy interesuje Was dwuwymiarowa wersja przygód skrytobójcy? Ja bawiłem się nieźle.
Do zabawy w Assassin’s Creed Chronicles: India nie jest potrzebna znajomość poprzedniej części - z podtytułem China - ale jeśli zaliczyliście tamten tytuł, w kolejnej odsłonie będzie Wam zwyczajnie łatwiej, przede wszystkim jeśli chodzi o sterowanie i oswojenie się z grą. Chronicles to mini-seria ze świata Assassin’s Creed, gdzie zamysł jest ten sam co w dużych odsłonach, jednak zarówno wykonanie, jak i system sterowania zupełnie inne.
Assassin’s Creed Chronicles: India to dwuwymiarowa platformówka, choć tak naprawdę powinienem napisać 2,5 wymiarowa platformówka, bowiem wykorzystanie głębi zwiedzanych miejscówek ma tu często niebagatelne znaczenie. 1841 rok, znany z komiksu Assassin’s Creed: Brahman Arbaaz Mir i narastające napięcie między Imperium Sikhów, a Brytyjską Kompanią Wschodnioindyjską. Fabularnie nie ma rewelacji, rzucających na kolana zwrotów akcji i niesamowitych linii dialogowych, choć podoba mi się, że udało się wpleść w opowieść drobny wątek miłosny.
Nie walcz
Walka jest niestety najsłabszym elementem India i jeśli tylko macie taką możliwość, nie wdawajcie się w szarpaninę. Znany z dużych odsłon blok się nie sprawdza, niezależnie od konfiguracji przeciwników nie mamy stuprocentowych szans na wygraną i tak naprawdę najlepiej jest uciekać, unikając przy okazji kul z karabinów. Oczywiście najlepiej w ogóle nie wdawać się w walkę i najzwyczajniej w świecie jej unikać. Oczywiście nie jest to tak proste, jak mogłoby się wydawać i wielokrotne powtarzanie niektórych fragmentów gry zaczynało mnie czasem irytować. Niby miałem wszystko wymierzone, niby nikt nie powinien mnie zobaczyć, ale jakimś cudem coś szło nie tak. Nie wyobrażam sobie grania w Chronicles: India w trybie NG+ i współczuję wszystkim, którzy się na niego zdecydują.
Arbaaz na szczęśnie nie musi polegać wyłącznie na zakamarkach i czajeniu się w cieniu - w jego ręce oddano kilka fajnych gadżetów. Granaty dymne, które oszałamiają wrogów, strzałki generujące dźwięki, chakram odbijający się po okolicy czy linkę do wspinaczki. Wielokrotnie okazywały się one nieocenione i ratowały mi tyłek w kryzysowych sytuacjach. Choć kiedy moje działania zaalarmowały większą grupę przeciwników, już nie ryzykowałem. Rozpoczynałem zabawę od początku. Niby ganianie się ze strażnikami sprawia czasem frajdę, ale szanse na uspokojenie sytuacji są zbyt małe, by warto to było robić. Aha, uważajcie na zwierzaki - czasem tygrysy spaliły mi akcję.
A jeśli musisz...
Jeśli jednak będziecie musieli stanąć w szranki z przeciwnikami, nie uświadczycie tu finezji czy pieczołowicie przygotowanych starć. Postacie poruszają się trochę niezdarnie, nie do końca wiedzą co robić - a co ciekawe, w tej swojej niewiedzy są całkiem skuteczni i to często gracz traci życie. Szkoda, że nie dopracowano tego elementu, nadałby grze trochę więcej dynamiki. Niby to skradanka, ale więcej akcji by jej nie zaszkodziło.
Zdarzało się, że czasem wariowało sterowanie, choć nie przybierało to poziomu psującego ogólny odbiór gry. Bo - najważniejsze - czas spędzony w Indiach wspominam dobrze. Nie dałem się porwać fabule i nie jestem fanem skradanek, więc niektóre elementy potrafiły mnie zwyczajnie zirytować, ale chciałem poznawać kolejne lokacje, wykorzystywać nowe gadżety i chować się w kolejnych zakamarkach ucząc się zachowania strażników. Gdyby tylko wspomnianych gadżetów było więcej, często lądowałem w sytuacji, gdy bomba dymna byłaby wybawieniem, a tymczasem ekwipunek śmiał mi się w twarz, mówiąc - jestem pusty, jestem pusty.
O tym, czy Indie są ładniejsze od Chin musicie zdecydować już sami. Scenki przerywnikowe bardziej podobały mi się w poprzedniej odsłonie, kolorystyka samej gry lepiej wypadła w Indiach. Generalnie trudno przyczepić się do aspektu graficznego najnowszego Chronicles, lokacje są wielowymiarowe, kolorowe - i choć poszczególne motywy często się powtarzają, nie czułem wizualnego znudzenia grą.
Werdykt
Mógłbym się przyczepić o to, że jest to gra zbyt podobna do Assassin’s Creed Chronicles: China. Ale byłoby to nie fair, w końcu Ubisoft nie ukrywał, że przygotowuje trylogię (Russia pojawi się na rynku w lutym). Trudno też oczekiwać zupełnie nowego podejścia do tematu i przewrócenia do góry nogami zamysłu tej mini-serii. A ten jest naprawdę fajny i pozwala odetchnąć od głównych części serii o asasynach. Na pierwszy rzut oka wydaje się być pozycją lżejszą, by ostatecznie stawiać wyzwanie graczowi, co oczywiście odbieram jako plus.
Assassin’s Creed Chronicles: India to solidna, choć nie pozbawiona wad dwuwymiarowa skradanka. Nie jest łatwą i przyjemną odskocznią od dużych tytułów, potrafi bowiem wkurzyć poziomem trudności i drobnymi wpadkami, które utrudniają zabawę. Bawiłem się jednak w Indiach dobrze i podoba mi się pomysł na „lżejszą” wersję przygód skrytobójców. Nie sądzę, by kolejna odsłona mogła sprawić, by Chronicles stanęło ramię w ramię ze świetnym Mark of The Ninja, ale jeśli lubicie świat Assassin’s Creed i chcecie zobaczyć to uniwersum w trochę inny sposób, nie będziecie Chronicles: India zawiedzeni.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu