Gry

XCOM: Enemy Within - recenzja

Paweł Borawski
XCOM: Enemy Within - recenzja
0

Firaxis Games dostarcza dobry dodatek w swoim stylu - tyle i tylko tyle mogłoby wystarczyć za recenzję rozszerzenia ubiegłorocznego XCOM: Enemy Unknown. Enemy Within nie jest nową kampanią. Jest za to “nakładką” na oryginalną historię, która zostaje zmodyfikowana, urozmaicona, ale nie całkowicie...

Firaxis Games dostarcza dobry dodatek w swoim stylu - tyle i tylko tyle mogłoby wystarczyć za recenzję rozszerzenia ubiegłorocznego XCOM: Enemy Unknown.

Enemy Within nie jest nową kampanią. Jest za to “nakładką” na oryginalną historię, która zostaje zmodyfikowana, urozmaicona, ale nie całkowicie odświeżona. Jak łatwo się domyślić, niesie to za sobą dawkę nowości, ale i spodziewane problemy... czy po prostu wątpliwości.

O rozszerzeniu pisaliśmy już dwukrotnie - na początku swoje wrażenia na temat rozgrywki przedstawił Paweł Kozierkiewicz, potem poznaliście moje spojrzenie na wersję preview. Chociażby z racji tego nie chciałbym, żeby niniejsza recenzja była tekstem wtórnym. Mógłbym w tym miejscu przejść do sedna tematu, zacząć omawiać poszczególne zmiany, ale… no właśnie.

Zadanie tej recenzji ma być podstawowe: określić, czy dany produkt warto kupić. Od dłuższego czasu jestem szczęściarzem, bowiem nie mam obowiązku wystawiania oceny cyfrowej. Dość rzadko podlegam zobligowaniu, by wydać werdykt za pomocą trzystopniowej skali niezgrani.pl. Czy więc XCOM: Enemy Within to produkcja warta kupna, podlegająca zasadzie “poczekaj na przecenę” czy też zbędna w naszej kolekcji?

Złośliwa odpowiedź to: zależy.

Jeżeli nie podobał się Wam oryginalny XCOM: Enemy Unknown, naprawdę nie wiem, co jeszcze tu robicie, brnąc w tekst, który nie ma na celu zmienienia Waszej opinii. Jeżeli chcecie poznać detale zmian w tej całkiem udanej (moim zdaniem) strategii - znów, nie tego powinno się oczekiwać po recenzji. Odsyłam ponownie do wspomnianych hands-onów czy, jeszcze lepiej, materiałów wideo, w tym tych przygotowanych przez samych twórców.

Dodatek Enemy Within zmieni Wasze postrzeganie współczesnego pola walki z kosmitami. “Podstawka” przyzwyczaiła mnie do jednego: ostrożności. Ciężko mi zliczyć, jak często decydowałem się na postawienie mojego żołnierza w trybie “overwatch”, byle tylko nie wybiegł zbyt daleko, tym samym dając się zranić wrednym obcym.

Teraz jest inaczej - jakby to powiedział Walter White z serialu Breaking Bad, “I am the one who knocks!”.

Bo Enemy Within szybko przyzwyczai Was do zachowań do tej pory - nomen omen - obcych. Celniejsze oko sprawi, że chętniej wystawicie snajpera na dach, nawet jeśli wiązać się to będzie ze zwiększonym zagrożeniem wobec jego osoby. Posiadacza strzelby bardziej ochoczo rzucicie na pierwszą linię, nawet bez przerzedzania obcych, wiedząc, że w przypadku zranienia łatwiej uzupełni swoje punkty zdrowia.

W pewnym momencie powiecie “chrzanić to” i wybiegniecie mechem przed kilka Sectoidów, wiedząc, że zamknięty w żelazie człowiek i tak nie jest w stanie się ukryć, a skoro tak, niech przynajmniej rozgrzeje lufę miniguna do czerwoności.

Jeżeli już zdecydujecie się na spotkanie z Enemy Within, otrzymacie rozgrzeszenie. To argument dla wszystkich “guilty pleasures” związanych z ubiegłoroczną strategią. Grałem w jej wersję prasową, kupiłem po premierze, a jedynie chroniczny brak czasu powstrzymał mnie od ogrania kopii z PlayStation Plus.

Teraz znów mogłem przepaść na wiele godzin i nawet jeśli mówimy o “nakładce”, nie czułem wtórności. Nowych map i misji jest tu naprawdę sporo, ale nawet jeśli trafi się Wam powtórka z rozrywki, sposób prowadzenia walki z pewnością umili takie wspominki. Zresztą polowanie na meld, nowy surowiec potrzebny do modyfikowania żołnierzy, wymusza na nas szybkie “uważam albo ryzykuję, ale zdobywam”. Często kosztem wojaka, który towarzyszył Wam przez ostatnie trzydzieści godzin rozgrywki.

Czytałem w jednym z materiałów na temat XCOM: Enemy Within, że jego autor poczuł dziwne ukłucie, gdy musiał zebrać z pola bitwy resztki zniszczonego mecha, a po pochowaniu jego “kierowcy” osadzić tam inną osobę. Wspomniany dziennikarz szybko przemalował maszynę, zmienił całkowicie jej otoczkę, a i tak nie mógł pozbyć się wrażenia, że doznał faktycznej straty. Bo cokolwiek by mówić o odrodzonym XCOM-ie, gra wciąż potrafi budzić w nas prawdziwe emocje.

Och, emocje, wybory. Pamiętam, jak w czasie podstawowej kampanii moi żołnierze musieli zabić swojego kompana, bo ten atakował ich “oczarowany” przez obcego. Zabicie człowieka bolało, tym bardziej, że był to “swój”. Tutaj ludzi padnie więcej, a to za sprawą frakcji EXALT. Jakby inwazja nie-tylko-zielonych ludków nie była wystarczająca, to jeszcze trafiły się kanalie gotowe zrobić wszystko, by przeszkodzić projektowi XCOM. Wraz z postępami w rozgrywce otrzymamy wskazówki, gdzie może znajdować się baza EXALT. Tę można zaatakować już po trzech poszlakach, ale błędny wybór, cóż, na pewno nie ułatwi nam funkcjonowania przy coraz to kolejnych krajach odchodzących z Rady.

Powyższą recenzję dedykuję wszystkim, którzy jak ja spędzili w XCOM: Enemy Unknown długie wieczory, nocki, poranki i dnie po nich. Jeżeli syndrom “jeszcze jednej misji” jest w Was silny, nie wahajcie się - Enemy Within to udane rozszerzenie.

Jeżeli mieliście wątpliwości co do podstawowej gry, naprawdę nie wiem jak tu dobrnęliście. Ale miło mi.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu