Przeglądając dziś Facebooka, natknąłem się na ciekawostkę. Parlament Europejski się reklamuje. No dobrze, przyzwyczaiłem się już do tego – uważam że t...
Przeglądając dziś Facebooka, natknąłem się na ciekawostkę. Parlament Europejski się reklamuje. No dobrze, przyzwyczaiłem się już do tego – uważam że to idiotyzm, żeby publiczne organy i instytucje pchały się w social media w takim sensie, że walczą o lajki i zasięgi, ale dalej uważam to za marnotrawstwo. Dzisiaj jednak poznałem nowy poziom bezsensu – Parlament Europejski ma profil na Instagramie i on właśnie jest przedmiotem opłacanej reklamy.
Profil działa już dosyć długo, aczkolwiek nie przyciągnął zbyt wielu obserwujących (niecałe dwa tysiące, przy czym sam kanał izby plenarnej „followuje” tysiąc innych osób), blogerki modowe po miesiącu działalności potrafią zrobić lepsze wyniki. Być może dlatego, a także prawdopodobnie w związku z nadchodzącymi wyborami do Europarnementu, postanowiono rozreklamować ten kanał.
Powiem szczerze, że bardzo mi się to nie podoba. Rozumiem ideę – Instagram jest świetnym medium do budowania ciepłego wizerunku i tworzeniu odpowiedniej atmosfery. Jednocześnie, dzięki nieeksponowaniu komentarzy, pozostaje niemal absolutnie bezpieczny z punktu widzenia oceny ryzyka inwestowania w niego czasu i pieniędzy. Zagadką pozostaje jednak dla mnie, po co nam w takim razie media, skoro każda organizacja czy to krajowa czy wspólnotowa, nagle chce tworzyć swoje kanały komunikacji. Po co dziennikarze rezydujący w Brukseli, Strasburgu, Warszawie, Pradze, Paryżu czy Londynie? Po co blogerzy z ich komentarzami (a przypomnę, ci zajmujący się polityką też istnieją, chociaż nie zarobią na tym 60 tysięcy dolarów miesięcznie, a linie lotnicze nie zaproszą ich, żeby lecieli właśnie ich samolotem)?
Zabrzmi to brzydko, ale informacje dostarczane nam bezpośrednio przez zainteresowanego, nie są i nigdy nie będą, z definicji, wiarygodne. Podobnie nie będzie wiarygodny wizerunek nam „sprzedawany” przez social media.
Jeszcze jedna sprawa. Może jestem idealistą, pewnie część powie, że oszołomem, ale wydaje mi się, że dotowanie z publicznych pieniędzy (bo to przeciez są publiczne pieniądze, nawet jeżeli nie my, w sensie Polacy, jesteśmy ich dysponentami), idei promowanych przez tylko część sceny politycznej, jest niemoralne. Nie sądzę, żeby eurosceptykom przysługiwały podobne budżety na szerzenie swojej propagandy.
Nie wspominając już, że używanie Instagrama do takich celów jest zwyczajnie niepoważne. Jakkolwiek nie trywializuję znaczenia tego serwisu, rozumianego jako rozrywka i rozumiem jego potencjał, to miejsce europosłów nie jest pomiedzy dziubkami, drugimi śniadaniami, a selfies z siłowni.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu