Internet to takie cudowne miejsce, gdzie możemy stworzyć od zera, zupełnie nowe „ja”. Sposób prezentacji siebie ewaluował na przestrzeni lat. Niegdyś ...
Internet to takie cudowne miejsce, gdzie możemy stworzyć od zera, zupełnie nowe „ja”. Sposób prezentacji siebie ewaluował na przestrzeni lat. Niegdyś medium dostępne dla elitarnej, wąskiej grupy społeczeństwa, zdemokratyzowało się na naszych oczach. Niesie to za sobą oczywiście zarówno dobre, jak i złe skutki. Nic nie jest białe lub czarne. Świat, w którym przyszło nam żyć, przybiera różne odcienie szarości. Upowszechnienie dostępu do sieci spowodowało nie tylko rewolucję w dostępie do treści, wiedzy, w sposobie komunikowania się, ale także w sposobie, w jaki siebie prezentujemy i gdzie szukamy własnej wartości.
Avatar, czyli moje sieciowe ja
Gdy zaczynałem swoją przygodę z internetem, wbrew temu, co mogą myśleć niektórzy, nie istniał Facebook, Twitter ani Google+. Życie społecznościowe w tamtych czasach toczyło się na czatach, IRC-u, czy forach dyskusyjnych. To właśnie te ostatnie kradły mój cenny, wolny czas. Jak u każdego nastolatka zainteresowania można było podzielić na proste 3 grupy tematyczne: sport, gry wideo, muzyka. No dobra nie zapominajmy jeszcze o dziewczynach ;). Tym samym mamy 4 kwestie, które skutecznie odciągały młodego człowieka od nauki i domowych obowiązków.
Sport wolałem uprawiać sam, ganiając z kolegami za piłką po okolicznych boiskach. W gry wideo, jak PES na PSX-ie po prostu się grało lub czytało się na ich temat w niezapomnianym PSX Extreme. Muzykę chłonęło się ze wszystkich dostępnych źródeł. Znajomi, media, internet, koncerty, czy wreszcie płytoteka rodziców. Dla osoby, która pokochała szeroko pojęty rock z różnymi domieszkami, płyty rodziców takich zespołów jak Deep Purple, Pink Floyd, Led Zeppelin, czy Black Sabbath to była świętość. Tym samym swoje internetowe kroki pokierowałem najpierw na forum poświęcone Deep Purple, a następnie wiele lat spędziłem i z mniejszą częstotliwością nadal zaglądam na forum poświęcone Guns N’ Roses. Oczywiście istniały serwisy społecznościowe jak Grono, czy Fotka.pl, jednak moje społecznościowe życie skupiało się na forach dyskusyjnych. To były piękne czasy.
Internet to cudowne miejsce, gdzie (choć obecnie w znacznie mniejszym stopniu niż kiedyś) liczy się słowo i to, co do przekazania ma drugi człowiek.
Czasy, w których większość użytkowników skrywała się za swoimi avatarami. Ludzie dużo bardziej niechętnie, niż ma to miejsce dzisiaj, ujawniali swoją tożsamość. Każdy przecież posługiwał się avatarem i nickiem, za którym skrywał się przez długi czas. Z jednej strony pozwalało to wyrównać szanse. Internet to cudowne miejsce, gdzie (choć obecnie w znacznie mniejszym stopniu niż kiedyś) liczy się słowo i to, co do przekazania ma drugi człowiek. Nie ważne, czy jesteś wysportowanym szatynem o wzroście 180 cm, czy niskim pryszczatym licealistą. Jeśli masz coś mądrego do powiedzenia, masz przynajmniej szanse być oceniony przez pryzmat tego, co myślisz i jakimi rzeczami dzielisz się z innymi. Z drugiej strony, sieć to idealne miejsce, gdzie można z dużo większą łatwością, niż w kontaktach tradycyjnych, manipulować swoim wizerunkiem. W sieci możemy go stworzyć zupełnie od podstaw, co więcej nie jeden, czy dwa, a nawet jeśli mamy taką potrzebę i czas to możemy stworzyć kilka wersji własnego alter ego.
Nie inaczej było na forach internetowych. Ludzie mozolnie budowali swój wizerunek, nie tylko przez to, co pisali i w jaki sposób wyrażali swoje zdanie, ale również przez to, co lub kogo mieli w avatarze, jaki nick przybrali lub co znajduje się w ich sygnaturce. Nie przypominam sobie, by ktokolwiek posługiwał się na forach swoim imieniem i nazwiskiem, tak jak to teraz większość z nas czyni w sieciach społecznościowych. Budowany przez długi czas wizerunek, w niektórych przypadkach skrajnie odbiegał od tego, jakie usposobienie miała na co dzień dana osoba w kontaktach twarzą w twarz. Powiecie - fora internetowe, kto to pamięta? Przecież to nieistotny fragment internetu. Takie osoby się mylą, byłem świadkiem powstawania wielu przyjaźni, grup bardzo bliskich znajomych, a nawet par, które w ten sposób się poznały, a niektóre nawet znalazły się potem przed ołtarzem. Oczywiście tylko część użytkowników była skłonna porzucić swoje internetowe ja, swój avatar, a relacje przełożyć również na tradycyjne spotkania przy kawie, piwie, czy pizzy. Dla jednych przekroczenie bariery zdjęcia symbolicznej maski – avatara nie było i nadal nie jest możliwe. Dla innych to była i jest naturalna konsekwencja tak zawieranych relacji.
Kult „like’ów”. Magia pozytywnego przekazu
Internet w ostatnim czasie bardzo się zmienił. Fora dyskusyjne straciły na znaczeniu. Pojawił się Facebook oraz inne portale społecznościowe, skutecznie przyciągające uwagę internautów i wymagające od nich posługiwania się imieniem i nazwiskiem, a nie pseudonimem. Zarówno w przypadku Facebooka i Google+ jest to wymóg regulaminowy. Jednak, jak można się domyślić, nie wszyscy się nim posługują.
Instagram nie wprowadzi także złamanego serduszka, by dać znajomemu do zrozumienia, że kolejne zdjęcie obiadu jest do niczego, a kot koleżanki nas tyle obchodzi, co zeszłoroczny śnieg, a to, czego chcemy oglądać to jej uśmiech i zalotne spojrzenie.
Serwisy społecznościowe to cudowne miejsca, niemalże krainy mlekiem i miodem płynące. Facebook, Instagram, Google+, czy inne społecznościowe przybytki to miejsca, gdzie nasze ego jest przyjemnie łechtane w nieznany wcześniej sposób. Chyba jedynym znanym mi miejscem, gdzie możemy wyrazić swoją dezaprobatę jest YouTube, gdzie możemy dany film zarówno ocenić jako taki, który nam się podoba jak i taki, który nie przypadł nam do gustu. Już chyba nikt nie wierzy, że na Facebooku pojawi się kciuk skierowany w dół, którym możemy ocenić wszelkie treści publikowane w serwisie. Google+ nie wprowadzi minusa, jakkolwiek by chciało, bo taki ruch od strony psychologicznej jest strzałem w stopę. Instagram nie wprowadzi także złamanego serduszka, by dać znajomemu do zrozumienia, że kolejne zdjęcie obiadu jest do niczego, a kot koleżanki nas tyle obchodzi, co zeszłoroczny śnieg, a to, czego chcemy oglądać to jej uśmiech i zalotne spojrzenie.
Dlaczego tak się dzieje? Jesteśmy próżni, to na pewno. Po drugie, twórcy portali społecznościowych chcą uzależniać od siebie użytkowników. Jak tego najprościej dokonać? Nie ma nic bardziej prostego i skutecznego, jak wytworzenie poczucia, że Facebook to miejsce, gdzie spotyka nas tyle dobra i miłych rzeczy, że chcemy do niego wracać w każdej wolnej chwili. W dodatku nie mamy go dosyć, siedząc 8 godzinę z rzędu. Pozytywny przekaz i dowartościowanie naszej osoby uzależnia. Jakkolwiek byśmy się przed tym bronili i zaprzeczali, każdy lubi usłyszeć miłe słowo o sobie. Sieci społecznościowe bardzo to ułatwiają. Łatwość dania lajka, plusa, czy polubienia zdjęcia w Instagramie jest bajecznie prosta.
Wyrażenie negatywnej opinii jest możliwe tylko w jeden sposób. Dodając swój komentarz, ale to wymaga sporo zachodu w porównaniu do jednego kliknięcia, niosącego pozytywny przekaz. Prosta strategia ze strony twórców usług. Przecież klient będzie chciał przebywać w miejscu, w którym dobrze się czuje i jest dowartościowywany. O użytkownika warto dbać, bo to realny pieniądz. Koło się zamyka, media społecznościowe to targowisko próżności.
Selfie, czyli ostatecznie wyszliśmy z ery avatarów
Selfie weszło już nie tylko do zjawisk kulturowych, związanych ze zmianami, jakie dokonują się za sprawą upowszechnienia internetu, urządzeń mobilnych i aplikacji, ale jak dobrze wiemy, znajduje się już w słonikach. Selfie robią wszyscy, od nastolatek, przez sportowców, gwiazdy muzyki, na politykach kończąc. Coraz więcej firm wykorzystuje również ten trend w swoich kampaniach reklamowych. Nie ma się co dziwić tak wielkiej popularności autoportretów, wykonywanych przy pomocy telefonu, czy tableta. Selfie to autoportret wykonany bez większej refleksji odnośnie okoliczności, w jakich jest wykonywany, kompozycji zdjęcia oraz kilku innych elementów, o których nie zapomniałby chociażby wprawiony fan fotografii. Internet tak nas dowartościował i ułatwił nam dzielenie się własnymi zdjęciami, że nie dziwi fakt, iż miliony, jeśli nie miliardy osób, wykonało sobie choć raz takie zdjęcie. Każdy pragnie miłych słów na swój temat, a z tymi zazwyczaj wiąże się selfie.
Żyjemy w kulturze obrazkowej, chociaż to słowo pisane było siłą napędową internetu. Następują nieubłagane zmiany, w dodatku pozytywne wzmocnienie tego, co robimy poprzez przycisk „Lubię to!”, stało się jedną z najprostszych i jednocześnie jedną z najbardziej pożądanych form komunikacji. Wrzucając zdjęcie nie zastanawiamy się, ile osób, widząc je, nie polubiło go, a skupiamy się na osobach, które to zrobiły. Moc pozytywnego myślenia. Niech znajomi nie piszą do nas, że fajne zdjęcie wrzuciliśmy, ale niech dadzą tego lajka, który zobaczy cały świat. Zwariowane? Wiele osób w ten sposób myśli i działa.
(...) pozytywne wzmocnienie tego, co robimy poprzez przycisk „Lubię to!”, stało się jedną z najprostszych i jednocześnie jedną z najbardziej pożądanych form komunikacji.
Nie powinno zatem nikogo dziwić, że obok komunikatorów, najwięcej emocji wśród aplikacji mobilnych budzą te, pozwalające wykonywać sobie Selfie. Pierwszy przykład z brzegu. Mobile World Congress – miano najbardziej innowacyjnej aplikacji zyskuje CamMe, o której więcej napiszę w osobnym tekście. Jak widać, trend selfie jest nie do zatrzymania, co więcej - powstaje wiele biznesów w oparciu o ten trend i przy okazji dobrze prosperuje, a w aplikacjach mobilnych możemy wręcz przebierać. Co będzie kolejnym krokiem? Zdjęcia ze zwierzętami, uzupełniającymi tradycyjne selfie, później przyjdzie czas na niemowlaki? Co nas dalej czeka, boję się myśleć.
Zaskakujące, jak internet zmienił nasze przyzwyczajenia oraz postrzeganie siebie przez ostatnie lata. Dzielimy się ze światem dosłownie najdrobniejszymi szczegółami z życia, obnażamy często również nasze słabości w wielu przypadkach tylko dlatego, iż potrzebujemy dowartościowania. W ostatnich latach nic tak dobrze nie wpływa na nas, jak poczciwe lajki, a gdy łączą się z selfie, wielu z nas osiąga pełnię szczęścia.
Tylko, czy aby na pewno możemy powiedzieć, iż wiemy, co to szczęście i że jesteśmy szczęśliwi? Nie jestem o tym przekonany.
photo credit: Thomas Leuthard via photopin cc
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu