Felietony

Wszyscy jesteśmy beta testerami

Filip Żyro
Wszyscy jesteśmy beta testerami
Reklama

Odnoszę niejasne wrażenie, że w ciągu kilku lat słowo beta zmieniło znaczenie. Kiedyś bycie beta testerem było swego rodzaju wyróżnieniem, oznaczało, ...

Odnoszę niejasne wrażenie, że w ciągu kilku lat słowo beta zmieniło znaczenie. Kiedyś bycie beta testerem było swego rodzaju wyróżnieniem, oznaczało, że w zamian za dostęp do programu, uczestniczmy w jego procesie tworzenia, pomagając wyeliminować błędy w finalnej wersji. Ostatnio nijak definicja ta nie przystaje do rzeczywistości.

Reklama

Jednak, nie chcąc mijać się z prawdą postanowiłem zajrzeć do słownika, a raczej jego wersji 2.0 czyli Wikipedii. Choć zazwyczaj korzystam z anglojęzycznej wersji (hasła są znacznie bardziej rozbudowane) to w tym wypadku wystarczy mały cytat z polskiego wydania. Czytamy tam „Beta tester – to osoba, która przed wydaniem oprogramowania komputerowego testuje jego jakość, wydajność oraz stabilność na wersji beta. Pomaga producentom oprogramowania poprzez składanie raportów z testowania.”. I tak drapię się po głowie i zastanawiam i nijak nie mogę dopasować tej definicji do współczesnych realiów.

Mam wrażenie, że dzisiaj napis beta umieszczony gdzieś w okolicach oficjalnej nazwy naszego produktu jest najzwyczajniej na świecie furtką awaryjną dla producenta, która zostaje uchylona na wypadek ewentualnych niedociągnięć. Wystarczy szybki przegląd używanych przez nas programów, a okaże się, że wśród nich na pewno jest kilka z dopiskiem beta. Tak się składa, że ja na przykład od kilku dni gram w nowe dzieło Blizzarda – Hearthstone. Mimo, że gra została dosłownie kilka dni temu udostępniona do publicznej bety, nie przeszkadza to pobierać opłat za tę niezwykle wciągającą produkcję. Ale halo!? To jak w końcu jest? Testujemy grę na wczesnym jej etapie, aby masowy odbiorca dostał produkt dopracowany z najwyższej półki, czy odcinamy kupony od gry, która jeszcze nie jest ukończona? Wiem, że nikt nie każe mi płacić za poszczególne opcje, ale jednak...

Podobnie zresztą jest z innymi grami, które niejednokrotnie wypuszczane są w pośpiechu, aby zdążyć na ogłaszaną datę premiery, albo tak, aby jej sprzedaż załapała się we wcześniejszym okresie rozliczeniowym. A potem to my musimy ściągać półtoragigowy patch zanim będziemy mogli cieszyć się rozgrywką. Może to nie jest jakiś duży problem, ale jednak... dostajemy produkt niegotowy.

Ostatnia kategoria to programy, przy których beta figuruje przez kilka lat. Jakie są powody, dla których napis beta pojawia się przy ładowaniu ekranu czy jest upchnięty gdzieś w rogu, to też wiedzą tylko deweloperzy konkretnej firmy. Wszyscy znamy takie programy, za którymi napis beta ciągnie się latami. Mi do głowy przyszła „Candy Crush Saga”. Niestety nie wiem dokładnie kiedy wyszła z fazy beta, jednak przez dobre kila lat w niej była.

Odnoszę niejasne wrażenie, że producenci i programiści używają nazwy beta, jak swoistej tarczy, za którą mogą się schować, gdy tylko ktoś postawi zarzut, że produkt jest niedopracowany. Niestety takie podejście zostawia miejsce na niedopracowania. Połowa biedy, gdy rzeczywiście po otrzymaniu przez nas produktu z nazwą beta, wystarczy jeden patch, jedna poprawka i już dalej wszystko jest w porządku. Znacznie gorzej, gdy łatanie dziur ciągnie się w nieskończoność, a wydawca udaje, że ma czyste sumienie, bo przecież uczestniczmy w becie.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama