Felietony

Ta gra mogła być drugim Counter-Strike. Gdyby tak było, być może liczyłbym teraz miliony

Konrad Kozłowski

Pozytywnie zakręcony gadżeciarz, maniak seriali ro...

Reklama

Kto wie, jak potoczyłaby się moja kariera, gdyby jedna z ulubionych gier wkroczyła na areny esportu? Fenomen obejmujący już cały glob ciągle zdobywa popularność, ale gracze Wolfenstein: Enemy Territory nie mają tam czego szukać. A szkoda.

Gdy przypomnę wam wymagania gry, o której mówię, to część z was może nie uwierzyć, że tego typy maszyny służyły w ogóle kiedyś do grania. Uwaga. Procesor? Pentrium III 600 MHz, do tego 128 MB pamięci RAM i karta graficzna posiadająca 32 MB. Wydajność, z której dziś można się podśmiewać, kiedyś dawała naprawdę sporo frajdy. Oczywiście komputer, który służył mi do rozgrywki, był znacznie lepszy, ale pomimo pojawiania się wielu nowych tytułów FPS lub pochodnych tego gatunku, zawsze uparcie wracam do Wolfa ET.

Reklama

Wolfenstein: Enemy Territory - niedokończona gra stała się hitem

Gry, która debiutowała w 2003 roku, a losy jej powstawania są na tyle zawiłe, że opis wydarzeń z tamtego okresu będzie ciekawą lekturą. Miał być single player - nie pojawił się. To tak naprawdę dodatek Enemy Territory zrobił robotę, a nie sama gra - gdy pozbyto się zombiaków i potworów, a postawiono na dopracowanego multiplayera, wszystko się zmieniło. Nie brakowało mało przychylnych opinii, które najczęściej jako wadę wymieniały monotonność i powtarzalność rozgrywki, ale trzeba przyznać, że to co miało zadziałać, to zadziałało lepiej niż poprawnie. Podział na klasy, system rang, ulepszona obsługa serwerów oraz współpraca z PunkBusterem mający wyeliminować oszustwa (cheating) były istotne, ale clou gry był konflikt aliantów z wojskami Osi - opowiedzenie się po jednej lub drugiej stronie wciągało nas od razu w środek walk.

Początki z grą należą raczej do łatwych - masz po prostu eliminować przeciwników na jednej z kilku map, by reszta drużyny wykonała swoje zadania. Z czasem zrozumie się cele w konkretnych lokalizacjach i zamiast pełnić jedynie rolę czyściciela, można - a nawet należy - pomóc reszcie w zaminowaniu rejonu, powstrzymaniu przejazdu artylerii czy ochronić/zdobyć jak najwięcej kluczowych na mapie punktów. Uwielbiam te klasyczne, podstawowe, udostępnione przez twórców lokacje, ale trudno dzisiaj na nich zagrać. Tworzyły specyficzny klimat, którego nie potrafię się doszukać w wydawanych od lat grach wojennych - trudno mi powiedzieć dlaczego, ale już muzyka w menu gry odpowiednio wprowadza w bojowy nastrój.

Ile starego Wolfa ET w nowym ET Legacy i modach?

By obecnie zagrać w ET, musimy pobrać zmodyfikowaną grę o nazwie ET: Legacy - bez obaw, gra już dawno stała się darmowa, więc nie musimy martwić o licencję. Kompatybilność z Windows 10 gwarantuje pełną swobodę, no i nie jest wymagana Bóg wie jak wydajna maszyna, by móc wrócić do okresu II wojny światowej.

Po kilku dłuższych sesjach, które mam za sobą na przestrzeni ostatnich dni, zacząłem też zastanawiać się nad losem gry, która wydawać by się mogło świetnie wpisuje się w świat esportu. Rywalizacja pomiędzy zespołami mogłaby przecież odbywać się także terenach północnej Afryki i Europy na 6 mapach z kampaniami o nazwach: Gold Rush, Siwa Oasis, and Seawall Battery, Rail Gun, Wurzburg Radar oraz Fuel Dump. W czym problem? Dziś, piętnaście lat od momentu wydania gry, mogę jedynie ubolewać nad stale malejącą popularnością Wolfenstein: Enemy Territory. Dlaczego tytuł nie rozwinął skrzydeł, skoro nadal jest spora grupka graczy, która nie wyobraża sobie weekendu czy wieczora bez powrotu na Oasis? Rozwój gry stanął w miejscu - co prawda oddano w ręce użytkowników kreator map, ale odgórne wsparcie zniknęło. Przecież Wolf ET mógłby być drugim CS-em. Zdaniem kanału ZagrajnikTV, grę zniszczyli sami gracze. Najczęściej plusowany komentarz, z którym się po części  zgadzam temu przeczy, więc prawda leży pewnie gdzieś po środku.

Dlaczego Wolfenstein ET nie odniosło sukcesu takiego jak Counter Strike? Przyczyn może być kilka. Jedną z nich zapewne będzie fakt, że gra nie była tak rozwijana jak chociażby CS 1.6 dla którego łatki wychodziły jeszcze w 2016 roku. Dodatkowo CS jest bardziej taktyczny, z mniejszą dozą dynamiki, dzięki czemu łatwiej go zrozumieć i "ogarnąć". Spadek popularności widać chociażby na przykładzie serii Quake, czy Unreal Tournament które jeszcze niedawno królowały w rozgrywkach sieciowych. Teraz nawet najnowsza odsłona, czyli Quake Champions nie jest najpopularniejsza - mówi mi redakcyjnygo kolega Kamil Świątek, który mocno interesuje się esportem. Niestety nie widzę większych szans na powrót ET na esportowe salony, bo jest ona zwyczajnie przestarzała i nie przystaje do dzisiejszych standardów. Pogłoski o możliwości wydania drugiej części gry, niestety również zamilkły, więc ET pozostanie grą, która skupiać będzie najbardziej zagorzałych fanów, ale o przyciągnięciu nowych można raczej zapomnieć - dodaje, gdy we mnie do końca tliła się nadzieja na powrót Wolf ET na salony.

Mogę zacząć spędzać długie godziny zagrywając się w Wolfenstein: Enemy Territory, ale choćbym osiągnął formę sprzed lat, to celebrytą ani milionerem już nie zostanę. Niby nie o to w tym chodzi, ale trochę szkoda...

Pozostaję mi więc bawić się grą ze znajomymi, jednocześnie tolerując niepotrzebne wstawki z samplami z innych gier czy filmów, a także kiczowatymi grafikami, które zastępują schludne elementy oryginalnej gry. ET Legacy dostępny dla wszystkich nowych platform może mieć swoje wady, ale to najlepsze, co nam pozostało. Pod tymi jaskrawymi grafikami i okrzykami z techno w tle wciąż obecny jest duch jednej z najlepszych, a zdaniem niektórych najlepszej eciówki ostatnich lat .

Reklama

Co ciekawe, niektóre dedykowane grze strony wciąż są aktywne - od czasu do czasu zaglądam na WolfekET podpatrzeć, co nowego słychać w światku ET.

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama