Wrzesień 2022 roku. Centrum kontroli lotów w Turynie wysyła sygnał w kosmos. Cel: sonda DART, pędząca w stronę planetoidy Dimorphos. Kilka sekund później z sondy odczepia się LICIACube – niewielki satelita włoskiej agencji kosmicznej, wielkości pudełka po butach. Był on naocznym świadkiem pierwszej w historii próby zmiany orbity ciała niebieskiego. Dziś mamy okazję to podziwiać w pełnej krasie.

DART nie miał szans wrócić. Został zaprogramowany, by roztrzaskać się o powierzchnię Dimorphosa. LICIACube przeleciał obok, fotografując to, co po zderzeniu uniosło się w przestrzeń. W efekcie kontrolowanego incydentu ponad 16 milionów kilogramów pyłu i skał oderwało się od planetoidy. To mniej niż pół procenta jej masy, ale trzydzieści tysięcy razy więcej niż ważyła sama sonda. Szczątki działały jak dodatkowy silnik, nadając Dimorphosowi większy pęd niż sama kolizja.
"Efekt silnika rakietowego"
Analizy pokazały, że orbitę Dimorphosa skrócono aż o 33 minuty. To wynik nieporównywalny z początkowymi przewidywaniami. I dowód, że luźno związane grawitacją asteroidy tego typu mogą być bardziej podatne na modyfikację trajektorii, niż zakładano. To dobra wiadomość – większość potencjalnie niebezpiecznych obiektów w pobliżu Ziemi ma podobną strukturę.
Najważniejsze dane nie pochodziły z teleskopów, lecz z niewielkiego satelity, który miał zaledwie minutę na wykonanie misji życia. Lecąc 15 tysięcy mil na godzinę, miał za zadanie wykonywać ujęcie co trzy sekundy. Najbliższe – z odległości 85 kilometrów. Analizy pokazały, że w pióropuszu po uderzeniu dominowały ziarna wielkości milimetra, znacznie cięższe niż typowy pył kosmiczny. A niemal połowa masy chmury była ukryta w gęstym, nieprzezroczystym jądrze, widocznym tylko w modelach.
Planeta jak laboratorium
Dlaczego akurat Dimorphos? Bo krąży wokół większego Didymosa: niemal jak Księżyc wokół Ziemi. To pozwoliło astronomom zmierzyć zmiany w jego orbicie – i sprawdzić, czy uderzenie faktycznie zadziała. Wynik był jednoznaczny. Zmiana orbity o ponad pół godziny to sukces, który trudno przecenić. To także lekcja, że obrona planetarna jest możliwa. I wcale nie trzeba używać do tego celu ładunków jądrowych. Nie będzie to jedyny tego typu test i miejmy nadzieję, że nie będziemy musieli robić niczego takiego w przyszłości "na wczoraj", gdy coś zbliży się do Ziemi.
Czytaj również: Misja DART się udała, ale… mamy problem. Nie wszystko poszło świetnie
Niestety, asteroidy zbudowane z gęstych, monolitycznych bloków mogą zareagować inaczej. Może się okazać, że pojawi się i taka, która będzie mniej podatna na zmianę jej trajektorii. Na szczęście DART to dopiero początek. Ochrona Ziemi wymaga jeszcze wielu testów i takowe już są w planach.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu