Felietony

Wojna w mediach społecznościowych - między propagandą i dezinformacją a brutalnym realizmem

Tomasz Szwast
Wojna w mediach społecznościowych - między propagandą i dezinformacją a brutalnym realizmem
Reklama

Wojna w mediach społecznościowych, a właściwie dzięki mediom społecznościowym zyskała zupełnie nowy, zdecydowanie bardziej realistyczny obraz niż kiedykolwiek wcześniej. To właśnie relacje zwykłych ludzi stały się tym, co potrafi dogłębnie poruszyć niemal każdego.

Dzień 24 lutego 2021 roku przeszedł do historii jako jedna z najczarniejszych dat w XXI wieku. To właśnie tego dnia Rosja napadła na Ukrainę pod sztandarami demilitaryzacji i denazyfikacji kraju, który w żaden sposób nie prowokował do interwencji zbrojnej. W momencie, gdy powstaje niniejszy materiał, wojna za naszą wschodnią granicą, od której dzieli mnie zaledwie kilkadziesiąt kilometrów, trwa już przeszło dwa miesiące. Co zmieniło się przez ten czas? Przede wszystkim uwierzyliśmy w to, że my, Polacy, potrafimy być naprawdę wspaniałym narodem, kiedy tylko sytuacja tego wymaga. Oprócz udzielenia pomocy humanitarnej, finansowej i militarnej dokonaliśmy czegoś absolutnie bezprecedensowego. Od tamtej tragicznej daty przyjęliśmy niespełna 3 miliony uchodźców, choć w żaden sposób nie byliśmy do tego przygotowani. Przyjmując uciekających przed wojną pod własne dachy i ofiarując im to, co najpotrzebniejsze, w tym żywność, odzież, ale też bliskość i dobre słowo wzorowo zdaliśmy egzamin z człowieczeństwa. Za to, już w tym momencie, wszyscy możemy sobie nawzajem podziękować.

Reklama

W niniejszym materiale chciałbym przyjrzeć się temu, jak wojna relacjonowana jest nie w środkach masowego przekazu, a w mediach społecznościowych. To właśnie tam zarówno potwierdzone informacje, jak i dezinformacja czy propaganda pojawiają się jako pierwsze. To właśnie dzięki social mediom wojna relacjonowana jest tak brutalnie i tak realistycznie, jak jeszcze nigdy dotąd. Oczywiście wiadomo, że agresja Rosji na Ukrainę nie jest jedyną wojną, jaka toczy się na świecie w chwili obecnej. Doskonale pamiętam, kiedy jako jeszcze dziecko oglądałem telewizyjne relacje z Afganistanu czy Iraku, a przecież od tego czasu wiele złego wydarzyło się chociażby w Syrii, nie wspominając już o wciąż niestabilnej sytuacji między Izraelem a Palestyną. Wydarzenia z Ukrainy, dzięki ich bezpośredniej bliskości i możliwości śledzenia ich w mediach społecznościowych to jednak zupełnie inne doświadczenie dla kogoś, kto je obserwuje. Odkąd żyję, jeszcze nigdy wojna nie była tak blisko i to, niestety, dosłownie.


Realizm

Pozwolę sobie zacząć od tego, co szczególnie istotne w relacjach z frontu, których autorami nie są media, a żołnierze i cywile, którzy właśnie znaleźli się w centrum wydarzeń. Jak wspomniałem wcześniej, to dzięki ich materiałom publikowanym  w mediach społecznościowych widzimy wojnę taką, jaka jest naprawdę. Zarówno na Twitterze, jak i TikToku czy Facebooku bez problemu natrafimy na filmy, na których słychać syreny wzywające mieszkańców miast do niezwłocznego udania się do schronu. Czasem kończy się jedynie na strachu. Niestety, w wielu przypadkach następne ujęcia pokazują już zniszczenia powstałe w wyniku nalotów bombowych czy ataków rakietowych, odgłosy wybuchów, kłęby czarnego dymu nieopodal. To właśnie tak widzą wojnę ci, którzy swoje życie wiodą tuż obok, na wyciągnięcie ręki.

Jeszcze bardziej brutalne są relacje żołnierzy, na których obserwujemy działania obrony przeciwlotniczej, bezpośrednie ataki na pojazdy wroga czy zdobyte łupy. Oprócz widowiskowych eksplozji i towarzyszącym im okrzykom radości widzimy też mnóstwo cierpienia ofiar - nie tylko zabitych czy fizycznie rannych, ale też tych, którzy przeżyli traumę stojąc tuż obok tak tragicznych wydarzeń. Jak żyję nie widziałem jeszcze czegoś równie brutalnego, jak ujęcia po ataku na zapełniony bezbronnymi ludźmi dworzec w Kramatorsku. Filmy autorstwa mieszkańców Mariupola czy terenów, z których rosyjska armia wycofała się w wyniku przegrupowania rozrywają serce na pół. Wydawać by się mogło, że ktoś, kto kiedykolwiek zobaczył na własne oczy rzeczywisty obraz wojny będzie robił wszystko, by ta już nigdy więcej nie nastała. Niestety, jak widzimy na własne oczy, nie zawsze działa to właśnie w ten sposób.


Propaganda

Okoliczności wojny udowadniają, że media społecznościowe mogą stać się również skutecznym narzędziem szerzenia propagandy. Jak wiadomo, to, co trafia do społeczeństwa, ale też żołnierzy biorących bezpośredni udział w walkach, ma niebagatelne znaczenie dla utrzymania morale. Niejeden konflikt zbrojny w historii świata udowodnił, że armia o niskim morale walczy zauważalnie gorzej, niż zmotywowana do boju o każdy skrawek ziemi. Podobnie w przypadku społeczeństwa - poparcie dla działań wojennych bądź jego brak zależy od tego, jak będą przedstawiane i co konkretnie trafi do powszechnej wiadomości. Wojna na terytorium Ukrainy udowodniła, że walczące strony muszą zmierzyć się ze sobą również w internecie, a zwłaszcza w social mediach.

Rządowe instytucje Ukrainy i Rosji stają się przedstawiać trwające wydarzenia w taki sposób, by zyskać sobie jak najwięcej popleczników z całego świata. Jednej i drugiej stronie mocno zależy na tym, by zyskać poparcie nie tylko wśród własnych obywateli, ale na całym świecie. Przekonanie opinii publicznej do słuszności działań jednej czy drugiej strony wydaje się być jednym z najważniejszych aspektów wojny, być może decydującym o tym, w jaki sposób ta zostanie zakończona. Okazuje się bowiem, że kolportowane w ten sposób materiały zyskują potężne zasięgi. Chyba każdy, kto stara się obserwować media społecznościowe spotkał się z filmem przedstawiającym niszczenie sprzętu wroga, z charakterystyczną muzyką w tle. Szerokim echem odbiły się również wpisy rosyjskich ambasad, w których próbowano tłumaczyć przyczyny wojny. Naturalnie, obydwie strony wkładają potężny wysiłek w to, by do zainteresowanych trafiał wyłącznie pozytywny przekaz o jednej stronie, a negatywny o drugiej. Cóż, tak właśnie działa wojenna propaganda, która chcąc czy nie chcąc musiała przystosować się do działania w zupełnie nowej erze. Erze social mediów.

Reklama


Dezinformacja

Wróćmy jeszcze na chwilę do daty 24 lutego, czyli pierwszego dnia wojny. Choć w polskiej tradycji ten dzień, w 2022 roku, miał być obchodzony jako tłusty czwartek, były to wyjątkowo gorzkie obchody. Mało kto myślał o tym ile już zjadł pączków czy innych słodkości, pewnie większość wcale nie miała na nie ochoty i ograniczyła się do tego jednego, symbolicznego smakołyka. Polacy z zapartym tchem śledzili informacje w radio, telewizji i internecie chcąc dowiedzieć się, co dzieje się w danym momencie i rozpaczliwie poszukując odpowiedzi na to jedno, najważniejsze wówczas pytanie: czy jesteśmy bezpieczni?

Reklama

Społeczny niepokój to idealny grunt dla szerzenia dezinformacji. Już pierwszego dnia wojny media społecznościowe zostały wręcz zalane doniesieniami o tym, jakoby rzekomo już niedługo miało skończyć się paliwo na stacjach benzynowych. Jak to się skończyło? Przekonał się o tym każdy, kto próbował zatankować tego dnia w godzinach popołudniowych i wieczornych. Na wielu stacjach zabrakło paliwa nie dlatego, że wystąpiły problemy z dostawami, a dlatego, że ludzie pod wpływem dezinformacji zaczęli robić zapasy na wypadek problemów z dostępnością w przyszłości. Niektórzy właściciele stacji paliw postanowili skrzętnie wykorzystać zaistniałą sytuację sztucznie windując ceny, licząc na szybki zysk. A wszystko to tylko i wyłącznie za sprawą dezinformacji.

Kolejne dni przynosiły jeszcze więcej wiadomości wyssanych z palca. O dantejskich scenach, jakie rzekomo miały dziać się w Przemyślu pisało bardzo wielu użytkowników Twittera czy Facebooka. Jak było w rzeczywistości? Zgodnie z oficjalnymi komunikatami policji, poza pojedynczymi incydentami przyjmowanie uchodźców przebiegało spokojnie. Niestety, od tego momentu dezinformacja jeszcze bardziej zyskała na sile. W mediach społecznościowych lawinowo tworzone są zupełnie nowe konta, które kolportują wiadomości mające za zadanie sprawić, by Polacy zaczęli się bać i porzucili wsparcie dla Ukrainy. Zjawisko nasiliło się do tego stopnia, że na terenie całego kraju ogłoszono trzeci stopień alarmowy w cyberprzestrzeni - CHARLIE-CRP a polskie instytucje rządowe rozpoczęły intensywną walkę z fake newsami i dezinformacją.

Wszystko zależy od nas

Choć jak wspomniałem, działania wojenne prowadzone są w wielu miejscach na świecie, to właśnie do sytuacji na Ukrainie podszedłem w szczególny sposób. Z resztą, zapewne jak większość z nas. Bardzo trudno pogodzić się z tym, co się dzieje, zwłaszcza, kiedy nawet podczas leniwego przeglądania social mediów trafiają się obrazy dotąd nie widziane, a stanowiące dowód trwającej masakry. Materiały publikowane przez mieszkańców Ukrainy i walczących tam żołnierzy otwierają oczy na wojnę w zupełnie inny sposób, zdecydowanie głębszy i bliższy, niż wszystko, co widziałem do tej pory.


Jak powinniśmy się zachować w tej sytuacji? Nie będę odkrywczy pisząc, że powinniśmy po prostu pomagać jak tylko możemy. Z resztą, przez ostatnie dwa miesiące doskonale udowodniliśmy, że potrafimy. Możemy również skutecznie przeciwdziałać propagandzie i dezinformacji w mediach społecznościowych. Jak? Najprościej rzecz ujmując poprzez weryfikowanie źródeł i niepowielanie niesprawdzonych informacji. Tylko tyle i aż tyle.

Reklama

 

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama