Gry

Recenzja Watch Dogs – marketing nie zraził hakera

Paweł Borawski
Recenzja Watch Dogs – marketing nie zraził hakera
21

Był zachwyt, było rozczarowanie. Ostatecznie jest dobry sandbox, daleki od początkowych wyobrażeń, ale jednak grywalny. Tylko czy jakiekolwiek ocenianie ma sens? Przez lata recenzowania gier naprawdę rzadko zdarzało mi się mieć wątpliwości co do tego, co chcę przekazać na temat danego tytułu. Naj...

Był zachwyt, było rozczarowanie. Ostatecznie jest dobry sandbox, daleki od początkowych wyobrażeń, ale jednak grywalny. Tylko czy jakiekolwiek ocenianie ma sens?

Przez lata recenzowania gier naprawdę rzadko zdarzało mi się mieć wątpliwości co do tego, co chcę przekazać na temat danego tytułu. Najczęściej bywało tak z produkcjami MMO, dla których zwyczajnie nie ma właściwego terminu do oceny. Watch Dogs to jednak wyjątkowy przypadek.

Musicie bowiem wiedzieć, że Ubisoft (i mówimy tu o ogólnoświatowym podejściu wydawcy) założył sobie, że ;pierwsze recenzje gry mogły pojawić się dopiero w dniu premiery. Zważywszy na rozmaite kontrowersje, przede wszystkim te związane z szalonym dysonansem między prezentacją z E3 2012 a dalszymi gameplayami, był to z punktu widzenia wydawcy uzasadniony krok - każdy rozsądny szef za wszelką cenę unikałby wszystkiego, co obniżyłoby słupki związane z preorderami i sprzedażą.

Teraz wiemy już, że gra jest rekordem sprzedażowym, a nowa marka sprawdziła się znakomicie. Jak na ironię, Ubisoft został “zhakowany” przez sklepy, które wpuściły tytuł w obrót nieco przed 27 maja. Dzięki temu zobaczyliśmy, jak tragiczne bywają różnice w zestawieniu z pierwotną wizją. Czy wpłynęło to na zainteresowanie kupnem Watch Dogs? Jak już ustaliliśmy, nie.

Oczywiście zadałbym pytanie, czy puszczanie recenzji w dniu premiery miało sens, ale byłoby to pytanie retoryczne. Dla większości serwisów istotne są “kliki”, niezdecydowani zdążyli już zobaczyć wielominutowe klipy na YouTube i ostatecznie zdecydować się, lub nie, na spacer do sklepu. Problemy z Uplay jakoś nie powstrzymały napływu ocen 8-9 na 10, bo i w dniu upłynięcia embargo mało który dziennikarz mógł się o nich przekonać. Ja sam, grając na PlayStation 4, dopiero po właściwej premierze zacząłem widywać nieco długi ekran wczytywania danych z serwera.

Pomijając tę pewną gorycz branżową, mój problem z Watch Dogs wynika z faktu, iż sam przez kilkanaście godzin obcowałem z grą dobrą. Ale tylko dobrą, nie przełomową. Inną od tego, czego z początku wszyscy się spodziewaliśmy. Z grą, która momentami dawała mi mniej frajdy niż Red Dead Redemption, czy Saints Row IV. Gdybym miał opisać Watch Dogs jednym słowem, byłby to dysonans. Nie kryję, że do gry podszedłem z czystą kartą, bez uprzedzeń i ze świadomością, że natrafię na coś “odrobinę” innego niż było to zapowiadane. Mało tego, w pewnym momencie wizja hakowania Chicago znów zaczęła do mnie przemawiać.

Dysonans...

Zaczęło się od wyłączenia elektryczności na stadionie.

Wiecie, jeszcze w prologu główny bohater, chcąc jedynie minąć kilku policjantów, robi zamieszanie tak duże, że podobnej akcji nie zobaczycie w ciągu kilkunastu kolejnych misji fabularnych. Po kilku godzinach będziecie opuszczać wózki widłowe i wysadzać kanalizacje, gdy w Waszą stronę będzie zmierzać kilkunastu oprychów gotowych wsadzić Wam kulkę między oczy. Ale uniknięcie policjantów na początku wymaga wyłączenia oświetlenia całego stadionu. Dysonans.

Kilka godzin później spędzonych na zgłębianiu wątku fabularnego. Aiden Pearce, protagonista Watch Dogs, obserwuje wirtualne miasto na dziesiątkach ekranów. W teorii ma możliwość zhakowania całej infrastruktury Chicago. Czy wywoła wojnę gangów? Może pozwoli grupce dilerów pomylić trasę i wpaść w zasadzkę bez strat po stronie policji? Może uratuje kilkanaście potencjalnych ofiar gwałtu? Nie, mściciel, który chce rozprawić się z osobami odpowiedzialnymi za śmierć jego sześcioletniej siostrzenicy, a jednocześnie bardzo uzdolniony haker, zmieni światło z zielonego na czerwone, sprawiając, że samotny ojciec trójki dzieci wbije się w radiowóz, byle tylko Aiden mógł uciec przed pościgiem. Dysonans.

W jednej z misji Pearce bardzo wyraźnie deklaruje, że nie zabije człowieka, który wcześniej go widział. Nawet pomimo faktu, iż ten jest oprychem i niejedno ma na sumieniu. Aiden użyje swoich cyberzdolności i zastraszy mężczyznę, tak że ten nigdy nie piśnie słowa, inaczej kilkumiesięczny pobyt w więzieniu zamieni się w dożywocie. Zabójstwo uniknięte. Główny bohater wychodzi z więzienia i zostaje nakryty przez całe zastępy policji. Radiowozy lecą w powietrze, ciała upadają, a w wynikającym z tego pościgu giną kolejne osoby. Dysonans.

Mógłbym to słowo powtarzać raz po raz, ale nie o to chodzi. Grając w Watch Dogs szybko uświadamiamy sobie, że ktoś faktycznie chciał zrobić grę o hakerze, ale wizja uległa zderzeniu z koniecznością ulokowania tego w konwencji sandboksa. Wspomniane Saints Row IV, Red Dead Redemption, nawet sztandarowa produkcja Rockstara wykorzystują to jako swój atut. Wyjście poza prawo nie bije tam tak po oczach. Tutaj powoduje wątpliwości.

Amnezja gracza...

Tym bardziej, że medal ma drugą stronę - gdy już przymkniemy oko na fakt, że zdolny haker wybija zastępy służb bezpieczeństwa, okaże się, że raz po raz będziemy się, tak zwyczajnie, dobrze bawić. Rozwinięcie drzewka umiejętności związanych z możliwościami naszego smartfona sprawi, że po krótkim czasie będziemy otwierać bramy, wysadzać studzienki, rozstawiać kolczatki i zmieniać organizację ruchu.

Gdy zacznie się totalna rozwałka, faktycznie będziemy mogli kombinować, jak uzyskać najbardziej destrukcyjny efekt. “Hakowalne” Chicago pozwoli nam brać udział w wyścigach, eliminować siedziby gangów, kraść pieniądze z kont przypadkowych obywateli (jak to wspomina jedna z recenzji na Steamie, “ukradłeś 200 dolarów choremu na raka, 10/10”), a nawet zameldować się i zostać burmistrzem w kluczowych punktach widokowych. Są także gry z poziomu smartfona narzucające na świat dodatkową warstwę - tam szaleństwa są uzasadnione.

Jest pomysł, jest marka, która ostatecznie nie spełniła wszystkich pokładanych w niej oczekiwań, ale mimo wszystko sprzedała się wzorowo. Mamy więc grunt pod przyszłe działania. Patrząc na Ubisoft, możemy to porównać do pierwszego Assassin’s Creed. Co z wykreowanym światem i możliwościami zrobiła kontynuacja, wiemy wszyscy doskonale.

Wracając po raz ostatni do dysonansu - nie rozumiem zupełnie ocen 9/10 dla gry, która w scenach za dnia wygląda jak Grand Theft Auto V na poprzedniej generacji, a nocą tylko momentami konkuruje np. z wizualiami inFamous: Second Son. Jednocześnie daleki jestem od jakichkolwiek przesadnie zaniżonych not. 7/10, jeżeli traktowalibyśmy dziesięciostopniową skalę w sposób zdroworozsądkowy, byłoby najwłaściwsze. Ale spokojnie mogę założyć, że każdy, kto miał kupić Watch Dogs, już to zrobił, podczas gdy inni udali się obejrzeć let’s play na YouTube. A ja z czystym sumieniem mogę zrobić jeszcze kilka misji i zabić czas czekając na coś prawdziwie przełomowego. Jeszcze kilka takich akcji i wydawcy stracą zaufanie graczy.

Chciałbym w to wierzyć...

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu