Gry

Bańka z grami niezależnymi pęka – gracze mogą niedługo mieć dosyć

Kamil Ostrowski
Bańka z grami niezależnymi pęka – gracze mogą niedługo mieć dosyć
Reklama

Niewiele jest trendów w świecie gier wideo, które dają mi równie dużo radości, co gry niezależne. Produkcje tworzone przez zapaleńców, w małych zespoł...

Niewiele jest trendów w świecie gier wideo, które dają mi równie dużo radości, co gry niezależne. Produkcje tworzone przez zapaleńców, w małych zespołach, często niewielkimi środkami, ukrywają nierzadko pokłady grywalności, o których tytuły „AAA” mogą tylko pomarzyć.

Reklama

Pytanie tylko: jak długo jeszcze potrwa ta sielanka? Wszak wszystko co dobre, musi się kiedyś skończyć. Jeff Vogel ze studia Spiderweb Software (hmm... brzmi znajomo...), twierdzi, że koniec złotej ery indyków jest bliżej niż myślimy:

Gry indie były tworzone przez ludzi z pasją, dla ludzie, którzy za nimi przepadali, kochali je. Dzisiaj natomiast dostajemy hałdy średnich, nierozpoznawalnych praktycznie gier, które za grosze kupują ludzie, którzy mają je gdzieś. To nie jest trwały układ.

Trzeba przyznać Vogelowi, że faktycznie – ilość gier niezależnych na rynku zwiększyła się dramatycznie. Może faktycznie jest też tak, że coraz więcej mamy powtórek z rozrywki: wystarczy policzyć klony Minecrafta czy niedawną plagę platformówek 2D. Z tego powodu może się wydawać, że poziom się obniżył. Jednym z argumentów, może pozostać fakt, że jeżeli chodzi o liczby bezwzględne, to w związku ze wzrostem rynku indie w ogóle, zaczęło się pojawiać również więcej tytułów bardzo dobrych. Wydaje mi się jednak, że istota sprawy leży gdzie indziej.

Zaryzykuję stwierdzenie, że mocno rozszerzyliśmy kategorię „indie”. Po części zrobiliśmy to sami, jako konsumenci, nazywając grami z prawdziwego zdarzenia tylko tytuły, które oferują grafikę najwyższej jakości, a tworzeniem ich muszą zajmować się zespoły złożone z setek specjalistów. Sięgając po takie tytuły, zawęziliśmy liczbę deweloperów, którzy mogą walczyć o naszą uwagę. Ci deweloperzy z kolei mieli do wyboru: pójść do pracy u gigantów, zainteresować się rynkiem free-to-play, albo właśnie powalczyć w segmencie niższym - gier do 20 dolarów. Tam wcześniej zapuszczali się tylko nieliczni: fascynaci, niepokorni, niedocenieni geniusze.

Nie sądzę, żeby bańka indie miała pęknąć. Wciąż tworzone są gry niezależne w klasycznym rozumieniu tego słowa: pomysłowe, bezkompromisowe, odważne, oparte na pomyśle w większej mierze, niż na wykonaniu. Niech za przykład posłuży The Castle Doctrine, wypuszczone parę miesięcy temu (przeszło bez większego echa). Z drugiej strony, również więksi gracze mogą znaleźć pieniądze w tym segmencie, a wrażenie wyczerpania i nadmuchania tego rynku wynika z nazywania ich właśnie „indie”.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama