Nadszedł czas na kolejną odsłonę serii o grach na PS Vita. Jak zwykle serwuję miks nowości i klasyki, w którym — mam nadzieję — każdy odnajdzie coś dla siebie!
Pozwolę sobie ostrzec, że w związku ze specyfiką platformy — na poniższej liście nie uświadczymy pakietu tzw. blockbusterów i gier AAA z miejskich plakatów. Na platformę często decydują się publikować mniejsze studia (indie), ponadto znajdziemy tu spory zestaw portów z innych konsol, a tym często towarzyszą charakterystycznych dla japońskiego rynku tytuły — m.in. visual novel. Mimo wszystko każdorazowo postaram się wymieszać na tyle rozważnie, abyście niezależnie od gustów, w każdym z zestawień każdy mógł znaleźć coś dla siebie!
Epic Mickey 2: Siła dwóch
Uwielbiam dobrze zrobione platformówki, a kiedy w grę wchodzą ikony takie jak Myszka Mickey — nie na siły, która mogłaby je ode mnie odciągnąć. Jestem z tych, którzy dali szansę nawet fatalnej Fantasii na SMD, dlatego kiedy na Wii pojawił się pierwszy Epic Mickey (był tytułem na wyłączność), szybko pomknąłem do sklepu i… zawiedziony problemem z fatalną kamerą dość szybko się poddałem. Kontynuacja jednak obiecywała sporo usprawnień, nowości, a przede wszystkim pojawiła się na platformy gdzie nie musieliśmy już machać ruchowymi kontrolerami. I choć miałem przyjemność zmierzyć się z nią na konsoli stacjonarnej, to właśnie wersja na Vitę skradła me serce. Ale do ideału jej daleko.
Epic Mickey 2: Siła dwóch projektowane było z myślą o sterowaniu ruchami — tutaj mazać pędzlem możemy za pomocą prawej gałki analogowej, albo… własnego palca, wykorzystując w tym celu panel dotykowy konsoli. Zestaw światów, przeplatanych to zagadkami, to eksploracją, robi znakomite wrażenie nie tylko na najmłodszych miłośników disnejowskich bohaterów. Niestety, twórcy niewiele nauczyli się na własnych błędach. Tutaj z pracą kamery również bywa różnie, a do tego tego sztuczna inteligencja odpowiedzialna za działania Oswalda powinna skorzystać z porad korepetytora.
Mimo wszystko Epic Mickey 2: Siła dwóch znalazło się w tym zestawieniu, dlaczego? Bo to gra, która doczekała się świetnej polonizacji. I choć obecnie na rynku jest dużo więcej tytułów tworzonych z myślą o młodszych graczach niż dekadę czy też dwie temu, to brakuje w nich ikon i tego niepowtarzalnego klimatu. A do tego dochodzi jeszcze fenomenalna sprawa, jaką jest… lokalna kooperacja, pozwalająca bawić się z przyjaciółmi na dwóch konsolach jednocześnie!
Broken Sword 5: The Serpent's Curse
George Stobbart i Nicole Collard to dla mnie para idealna. Charyzmatyczni bohaterowie, którzy co rusz pakują się w kłopoty. Tym razem są świadkami kradzieży obrazu oraz morderstwa w jednej z paryskich galerii sztuki. I jak to oni — nie mogą tej historii zostawić w rękach policji, postanawiają przeprowadzić śledztwo samodzielnie. Jak zwykle nie brakuje tam napięcia, nieoczekiwanych zwrotów akcji oraz palety barwnych bohaterów. Zarówno tych których znamy z poprzednich odsłon gry, jak i zupełnie nowych osobowości które zapamiętamy na dłużej!
Broken Sword to klasyczna przygodówka typu wskaż-i-kliknij. Przedstawiciel gatunku, który najlepsze lata ma już dawno za sobą — jednak wciąż potrafi wciągać i zmuszać do myślenia i kombinowania. Nie uświadczymy tam efektownych pościgów czy sekwencji zręcznościowych przez które połamiemy sobie palce — ale nie musimy. Inwentarz bohaterów, cały zastęp linii dialogowych, kombinowanie z przedmiotami i to co zawsze było charakterystyczne dla serii: zew przygody. Przygody, która dodatkowo podszyta jest ciekawie napisanym scenariuszem i znakomitymi odzywkami napotykanych na drodze postaci. Wszystkie te elementy są na miejscu, okraszone cell-shadingowymi animacjami bohaterów i paletą pięknych, ręcznie malowanych, teł. Dodajcie do tego wygodne, dotykowe, sterowanie na Vicie, a już wiecie, że jest to jedna z tych produkcji, w które po prostu chcecie zagrać na przenośnej konsol — bo nie da się ukryć, że jest o wiele wygodniej niż na padzie czy komputerowej myszce!
Superbeat Xonic
PlayStation Portable miało swoje rytmiczne hity w postaci kilku odsłon DJ Max Portable i nieśmiertelnej Hatsune Miku. Tej drugiej ikony na Vicie zabraknąć również nie mogło, ale jeżeli myślicie że konsola jest w tej kwestii gorszą od swojego starszego rodzeństwa, to spokojnie — nic z tych rzeczy. Z odsieczą przybywa jej na ratunek Superbeat Xonic. Tytuł niszowy, którego marketing (przynajmniej na europejskim rynku) właściwie nie istnieje. Mimo wszystko jest to jeden z tych tytułów, z którymi zapoznać się będzie chciał każdy miłośnik wspomnianej wyżej serii gier. Dlaczego? Odpowiedzialne za nią studio Nurijoy tworzy nikt inny, jak byli pracownicy Pentavision. I co tu dużo mówić, wszyscy fani tamtejszego stukania do rytmu poczują się tutaj jak w domu.
Gotowi? Zatem zabieramy się za stukanie i mazanie po ekranie, albo — dla fanów klasyki — rytmiczne wciskanie i przytrzymywanie dłużej klawiszy naszej konsoli. Zasady zabawy są takie same: zdążyć, robić to w punkt, zgarniać punkty, nie pomijać żadnych dźwięków i wygrywać. Superbeat Xonic to zestaw kilkudziesięciu (jest ich ponad pięćdziesiąt!) numerów z najrozmaitszych gatunków (od szeroko pojętej elektroniki, przez R’n’B, a nawet lekki, progresywny, metal), kilka poziomów trudności i granie po klubach rozsianych po całym świecie w trybie „World Tour”, który najprościej mi porównać do klasycznej kampanii. Jak zwykle w grach rytmicznych walczymy o punkty i oceny, a dzięki synchronizacji ze światową listą wyników — możemy łatwo porównać nasze osiągnięcia z graczami na całym świecie.
Jak zwykle ekipa wykonała kawał znakomitej roboty serwując nam efektowne wizualizacje, choć są one dość monotematyczne. Po dłuższym czasie z grą frunące w moim kierunku dźwięki widzę nawet po zamknięciu oczu — ale wydaje mi się, że to element nieodłączny tego rodzaju grom. Czuję się również zobowiązany ostrzec was, że jak to zwykle bywa z azjatyckimi rytmicznymi tytułami, tutaj również znalazło się sporo charakterystycznej dla tamtego rynku muzyki.
Yomawari: Night Alone
Nie ma lepszego momentu na mrożącą krew w żyłach historię, niż długie jesienne wieczory. I pomijając już sezonowe święta i uroczystości, to po prostu ta aura idealnie współgra z klimatem grozy. Za oknem ściemnia się w mgnieniu oka; liście lecą z drzew, a jesienna chlapa nie zachęca do specjalnie dużej aktywności. Dlatego też Yomawari: Night Alone to propozycja idealna na ten czas.
Gra opowiada historię młodej dziewczynki, która wyrusza na pozornie niegroźny spacer ze swoim pupilem, małym pieskiem imieniem Poro. Tak się jednak składa, że zwierzę to nieokrzesane i... znika nam z zasięgu wzroku. Wracając do domu spotykamy naszą siostrę, która pomaga nam w poszukiwaniach. Zamykamy oczy, a gdy po jakimś czasie je otwieramy, świat zmienia się nie do poznania. Uliczki wypełnione są potworami znanymi z miejskich legend, zrobiło się przerażająco i niebezpiecznie, a my rozpoczynamy swoją przygodę wyłącznie ze znalezioną nieopodal latarką, która pomoże nam rozświetlić drogę i — przy odpowiednio szybkiej reakcji — uciec potworom.
Jest ciemno, mrocznie i tajemniczo. A naszym najbliższym kompanem jest latarka, którą możemy oświetlić rzeczy i zobaczyć takimi, jakimi faktycznie są. Nie zawsze uda się jednak za jej pomocą odgonić nawiedzające nas zjawy, dlatego każdy krok będziemy musieli stawiać nader ostrożnie. Szybko będziemy mogli skorzystać z dobrodziejstwa kamieni i łopaty, która pomoże nam zakopać trochę skarbów na przekupstwa. Mechanika oparta na ostrożnym zwiedzaniu zmienionego miasta idealnie współgra z systemem monitoringu serca, które to natychmiast podpowie nam, kiedy za rogiem będzie czaić się niebezpieczeństwo.
Od razu jednak ostrzegam, że nie jest to gra dal miłośników wartkiej akcji i efektownych wybuchów. To jedna z tych produkcji, w których dla każdego kroku przyda się odrobina strategii i planu ucieczki. Obserwacja otoczenia, akcji i miejsc po których poruszają się zjawy to rzecz powszednia. A skradanie i chowanie w krzakach dość szybko musi wejść nam w nawyk, jeżeli chcemy odnaleźć najbliższych i odkryć tajemnicę, o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi.
Yomawari: Night Alone nie jest grą idealną. Jest tytułem który bardzo wolno się rozkręca, ma swoje wady, ale mimo wszystko jest solidnym reprezentantem survival horrorów. Gatunku, którego mamy w ostatnich latach coraz mniej — przynajmniej w wydaniu z najwyższej półki...
Zobacz też:
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu