Wirtualna rzeczywistość nie została przyjęta szczególnie ciepło przez graczy. Nie możemy powiedzieć, że jest to urządzenie elektroniczne, które znajdziemy, w co drugim, czy nawet co trzecim gospodarstwie domowym. Nie zmienia to jednak faktu, że VR pokazał swoją przydatność gdzie indziej.

Gdyby ktoś kilka lat temu zapytał, do czego służy technologia VR, odpowiedź byłaby oczywista – do gier. Przypinamy gogle, chwytamy kontrolery i przenosimy się do świata zombie, wyścigów lub futurystycznych strzelanek. Wirtualna rzeczywistość miała być przyszłością rozrywki. A dziś? Cóż, wygląda na to, że to właśnie rozrywka stała się najmniej zaskakującym zastosowaniem VR.
Wirtualna rzeczywistość jako krowi terapeuta
Wbrew pozorom, świat nie oszalał tylko na punkcie wirtualnych mieczy świetlnych. Same okulary mają sporo wad technologicznych, których przezwyciężenie jest kluczowe dla popularyzacji sprzętu. Przede wszystkim nie każdy może z nich korzystać, gdyż u wielu wywołuje to zawroty głowy. Ponadto ceny zestawów potrafią zwalić z nóg. Po trzecie, jeżeli nie będzie interesujących gier, które przyciągną graczy do VR, to gogle nigdy nie będą sukcesem.
Okazuje się jednak, że headsety VR mogą być ratunkiem nie tylko dla znudzonych graczy, ale także... dla zestresowanych krów. Tak, dobrze czytacie – krów. W Indiach, Rosji czy Turcji coraz popularniejsze stają się eksperymenty polegające na zakładaniu bydłu specjalnie przystosowanych gogli VR. Co w nich widzą? Letnie pastwiska, zielone łąki, przestrzeń i słońce – czyli to, czego brakuje im w zamkniętych, przemysłowych oborach. Efekt? Mniej stresu, więcej mleka, lepsza jakość. Ot, cyfrowa terapia dla krów.
W badaniach prowadzonych w Indiach VR nie tylko poprawił nastrój zwierząt, ale zwiększył produkcję mleka nawet o 30%. Co ciekawe, technologia ta pozwoliła zrezygnować z inwazyjnych metod pobudzania laktacji. Dzięki temu krowy nie tylko dawały więcej mleka, ale były po prostu… zdrowsze.
Co łączy krowy i obrazy Van Gogha?
Oczywiście, rolnictwo to nie jedyna przestrzeń, w której VR zaskakuje. Kultura i edukacja równie chętnie sięgają po tę technologię. W Muzeum d’Orsay w Paryżu odwiedzający mogli dosłownie wejść w świat Van Gogha, spacerować po jego pokoju, poznawać techniki malarskie i chłonąć jego sztukę w sposób, który dotąd wydawał się niemożliwy. Zamiast oglądać obrazy z dystansu, stajemy się ich częścią. To już nie oglądanie wystawy – to uczestnictwo w niej.
VR wchodzi też na salony – dosłownie. Aplikacje do projektowania wnętrz pozwalają spacerować po jeszcze niewybudowanym domu i ustawiać meble bez konieczności ich dźwigania. Marzy Ci się nowy salon? Możesz go zaprojektować w goglach, testując różne układy i kolory ścian. To jak gra w Simsy, tylko że z rzeczywistymi konsekwencjami.
A co z podróżami? Jeśli nie masz pieniędzy na wyprawę do Islandii, możesz ją odbyć... w kapciach. Dzięki aplikacjom VR można przemierzać lodowce, wspinać się na Kilimandżaro, a nawet odwiedzić Marsa. Jasne, to nie to samo co autentyczny zapach fiordu, ale dla wielu osób – zwłaszcza z ograniczoną mobilnością – to jedyna szansa na zobaczenie świata.
Mimo to VR wciąż pozostaje niszowy. Gogle są drogie, technologia nie zawsze wygodna, a zawroty głowy to wciąż realne zagrożenie. Ale czy to powinno nas zniechęcać? Skoro coś działa na krowy, budzi zachwyt w muzeach i pomaga projektować kuchnie – to chyba najwyższy czas przestać myśleć o VR wyłącznie jako o gadżecie dla graczy.
Bo może, zamiast czekać na kolejne cyfrowe uniwersum rodem z "Ready Player One", warto się rozejrzeć – już dziś – za tym, jak technologia wirtualnej rzeczywistości realnie zmienia nasz świat. Czasem w oborze. Czasem w galerii sztuki. A czasem – w naszych własnych czterech ścianach.
Grafika: depositphotos
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu