Z pewnością nie jestem największym wzorem, jeżeli chcemy pomówić o normalności wśród graczy. Należę do tych, którzy potrafią kupić sprzęt tylko po to, by zapoznać się z jedną grą wideo. Jeżeli chodzi o starsze produkcje, to ceny takich zabaw potrafią być naprawdę wysokie. I tutaj ze zbawieniem przychodzą nam usługi, które pozwalają za stosunkowo niewielkie kwoty nabyć klasyki i cieszyć się nimi na współczesnych sprzętach. Tą której chciałbym dzisiaj poświęcić chwilę jest Virtual Console. Funkcjonująca i ciesząca się dobrą sławą forma ich dystrybucji zmienia się, pojawia się na kolejnych platformach. Dziś chciałbym napisać kilka słów o tym, dlaczego warto poświęcić jej chwilę!
Kiedy w 2006 roku Nintendo przedstawiło VC dla Wii miałem dość mieszane uczucia. Kwoty które przyszło nam zapłacić za gry dla ich klasycznych konsol nie powalały (tu warto też zaznaczyć, że dekadę temu retro nie było specjalnie popularne wśród graczy, a ceny nie były sztucznie windowane — co obecnie jest na porządku dziennym), zaś sterowanie Wiilotem (przypominam: Classic Controller nie był częścią zestawu z konsolą) nie należało do specjalnie komfortowych. Mimo wszystko targani nostalgią gracze dali się skusić — startowe tytuły to czysta elita hitów (NES: Donkey Kong, The Legend of Zelda, Mario Bros, Wario's Woods, SNES: Donkey Kong Country, F-Zero, N64: Super Mario 64), a później było jeszcze lepiej — w kolejnych miesiącach dołączyły do nich produkcje takie jak Gradius, Galaga, Kirby's Adventure, Mega Man, Super Metroid, Super Street Fighter II czy Chrono Trigger. Co ważne — konsole wielkiego N nie były tam wyjątkiem — równolegle z nimi zadebiutowały gry z Segi Mega Drive, TurboGrafx/TurboGrafx-CD, a niedługo później przybyły także hity z Segi Master System, Neo Geo, Commodore 64 oraz rozmaitych automatów. Było w czym wybierać, a jeśli ktoś miał pod ręką zestaw różnorodnych kontrolerów, to mógł już wtedy bez najmniejszego problemu komfortowo cieszyć się klasyką w domowym zaciszu bez plątaniny kabli i całej szafy niezbędnych akcesoriów. Podobnej usługi nie mogło też zabraknąć na Wii U, następcy egzotycznej konsoli z kontrolerem ruchowym. W porównaniu do poprzednika tamtejsza biblioteka zasilona została także o przenośne produkcje z GameBoya Advance oraz Nintendo DS — a umożliwił to głównie nietypowy, wyposażony w panel dotykowy, pad. Przy starcie konsoli obiecano nam także wzbogacenie wirtualnej biblioteki o tytuły z GameCube’a — biorąc jednak pod uwagę to, że oficjalnie mówi się już o następcy Wii U, zakładam że takowych nie doczekamy. Na otarcie łez w cyfrowej dystrybucji pojawiło się kilka produkcji z Wii — co cieszy tym bardziej, że część z nich w nośnikowych wydaniach jest już piekielnie droga. Nie są one jednak częścią oferty Virtual Console. Ostatnia konsola Ninny posiada bowiem pełne wsparcie dla Wii — nie ma tu zatem mowy o jakiejkolwiek wirtualnej emulacji.
Ale co może być lepszego od kultowych gier we własnym domu? Zabranie ich na wynos! I tutaj do akcji wszedł 3DS, który w kilka miesięcy po swoim rynkowym debiucie — w czerwcu 2011 roku — zaproponował nam Virtual Console w nieco innym wydaniu. Na pierwszy ogień poszły gry z GameBoya oraz GameBoya Color, później dołączyły do nich także tytuły z Nintendo Entertainment System oraz Segi Game Gear — a po ostatnim dużym Nintendo Direct także Super Nintendo Entertainment System. Uwaga! te bowiem dostępne są wyłącznie dla posiadaczy odświeżonej wersji konsoli — New Nintendo 3DS. Dodatkowo ci, którzy nabyli konsole w pierwszych miesiącach jej życia, jako ambasadorowie systemu zostali nagrodzeni zestawem kilku gier z GameBoya Advance — tych jednak nabyć w wirtualnym sklepiku nie można.
Przez te wszystkie lata miałem przyjemność zapoznać się z mniejszą lub większą częścią biblioteki Virtual Console związaną z różnymi konsolami. I choć na Wii U możemy sięgnąć po współczesne edycje szalonych wyścigów z Mario, to właśnie Super Mario Kart (wydane oryginalnie w 1992 roku na SNESa) jest pozycją, przy której spędziłem najwięcej czasu z odwiedzającymi mnie przyjaciółmi. Mario Kart 64 i cała reszta biblioteki N64 najlepiej smakują po latach na urządzeniach z kontrolerem, który nie doprowadza mnie do szewskiej pasji. Spora część z tych wirtualnych wydań, wycenianych w przedziale cenowym 30-50 PLN tytułów, w oryginalnej formie jest znacznie droższa — do tego dochodzi jeszcze problem z dostępnością, a także zakup odpowiednich konsol i akcesoriów. No dobrze, ale jak to wypada w praktyce?
Dla ludzi którzy wcześniej grywali na emulatorach — może być zbyt biednie. Nie będzie tutaj opcji aktywacji kodów, zabrakło też zestawu slotów dla quick save’ów — czyli, krótko mówiąc — opcji zapisania gry i odtworzenia jej w dowolnym momencie. Nie ma przyspieszania rozgrywki, ani innych ułatwień. Twórcy robią wszystko, by doświadczenie było jak najbardziej zbliżone do oryginału — choć to różni się w zależności od konsoli na której włączamy wirtualną konsolę, a także sprzętu do którego wracamy. 3DS oraz Wii U pozwalają zapisać grę w dowolnym momencie by móc ją wyłączyć i przejść do menu głównego — ale to tyle… niewiele ma to wspólnego z szybkimi zapisami z których korzystają miłośnicy emulatorów zasilanych romami.
Nie miałem przyjemności sprawdzić całej biblioteki klasyków na każdą z konsol — grałem dużo, gram często, a jako że ostatnio lwią część mojego czasu który mogę poświęcić na elektroniczną rozrywkę poświęcam 3DSowi, to szczególnie bliski jest mi temat tamtejszej emulacji SNESa. Idealnie sprawdziły się na tej konsoli zarówno platformówki (Super Mario World, obie odsłony Donkey Kong Country), jak i The Legend of Zelda: A Link to the Past. Metroid Prime nigdy jeszcze nie był tak przystępny, zaś Super Punch Out dostarczył mi równie dużo wrażeń co przed laty. Sporo emocji zapewnił mi także Earthbound — doskonała gra z którą miałem przyjemność zapoznać się na VC na Wii U, a także spędzić chwilę na 3DSie — tu: amerykańskim. Niestety, to pierwszy — i jak dotychczas jedyny — raz, kiedy dwukrotnie miałem problem z bugami — losowym wyłączaniem się gry, a także odczytaniem save’a.
Ale obok tego wszystkiego usługa VC jest niezwykła z jeszcze jednego powodu. Nostalgia, wygoda — to wszystko ważne, nawet bardzo, jednak Nintendo co jakiś czas serwuje nam niespodzianki takie jak… oficjalne, anglojęzyczne, wydanie gry 26 lat (!) po jej premierze. Mowa tutaj o Mother, 8bitowym RPG, które pierwotnie ukazało się w 1989 roku. Co ciekawe — ta produkcja nie jest wyjątkiem, trzecia część Mother która również nigdy nie ukazała się na Zachodzie, ma w najbliższych tygodniach zasilić bibliotekę Wirtualnej Konsoli Nintendo. Z komercyjnego punktu widzenia to rzecz błaha. Jednak podobne akcje to niewielkie cegiełki, które pozwalają zbudować magię i powrócić do tego co było kiedyś — bez zbędnych formalności, akcesoriów i zakupów na internetowych aukcjach za grube setki dolarów. Ciekawym przykładem są także rocznicowe wydania Pokemonów — Red, Blue oraz Yellow. Te 20-letnie hity z GameBoya pojawiły się na konsolach 3DS w lutym, jednak ich twórcy poszli o krok dalej niż tylko emulując trzy klasyczne RPG z zestawem stworków do złapania. Jak powszechnie wiadomo jednym z największych asów w rękawie zabawy jest wymiana wirtualnych bohaterów z przyjaciółmi — jak tego dokonać na współczesnym sprzęcie, gdzie nawet nie ma możliwości podłączyć kabelków które służyły w tym celu na konsolach GameBoy? Implementując kod odpowiedzialny za usługę sieciową, by robić to przez internet, oczywiście! Rozwiązanie proste, rzekłbym nawet że idealne w swojej prostocie i jak najbardziej naturalne, wiele rzeczy mogło jednak pójść nie tak. Choć internet dość szybko zbadał sprawę i rozkładając całość na czynniki pierwsze orzekł jednoznacznie: działa w oparciu o emulację. Nic to jednak nie znaczy w obliczu tego, że to… po prostu działa — i to sprawnie, a także bez najmniejszych problemów.
Mieszkając w Polsce spora część historii gier przeszła nam… bokiem. Kiedy świat zagrywał się na 16-bitowych konsolach Segi i Nintendo, u nas dominowały domowe komputery. A kiedy ten robił już krok ku tytułom 3D w domowym zaciszu, nasz rynek zalały klony 8-bitowej konsoli Nintendo. Dla wielu z nas trudno tutaj mówić o nostalgii, a często jest to po prostu poznawanie klasyki. W formie wygodnej, dostosowanej tak bardzo jak tylko się da do platform na których będą ogrywane, jednocześnie dbając o to, by zachować jak najwięcej z oryginalnego doświadczenia. Dlatego sam chciałbym Was zachęcić do growej archeologii, sięgnięcia po tytuły mniejsze, starsze, niekoniecznie urzekające wyglądem jak blockbustery na współczesnych platformach — nadrabiające jednak czym innym. Gwarantuję wam, że jeżeli dacie tamtym światom szansę, wciągną was równie mocno!
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu