Na rynku sieciowych strzelanin wciąż jest miejsce na nowe tytuły. Nie każdy ma szansę na ogromny sukces, ale z odpowiednim pomysłem, wykonaniem i promocją da się zdeklasować nawet najpopularniejszych. Jednym z debiutantów jest Valorant, czyli taktyczna strzelanka od twórców League of Legends.
Mogłoby się wydawać, że na rynku battle royale karty są już oddane i Fortnite wespół z PlayerUnknowns'a Battlegrounds na pewno nie oddadzą tronu. A potem wjeżdża Apex Legends i Call of Duty Warzone, gdzie ten drugi tytuł może się już pochwalić 50 milionami graczy. Na rynku taktycznych strzelanek jest trochę luźniej i Counter Strike: Global Offensive raczej nie zamierza oddać korony. A nawet jeśli ktoś będzie chciał ją przejąć, to ma trudny orzech do zgryzienia, bo obok samej gry, idealnie wręcz dostosowanej do e-sportu, jest jeszcze ogromna rzesza fanów. Czy ktoś ma szanse? Tak, twórcy League of Legends, którzy wypuścili właśnie do zamkniętej bety swoją sieciową strzelankę taktyczną Valorant.
Valorant to nieślubne dziecko CS:GO i Overwatch
Wiem, że to ogromne uproszczenie, ale kiedy ktoś mnie pyta o Valorant, najłatwiej jest mi odpowiedzieć, że to CS:GO z bohaterami i umiejętnościami podobnymi do tych znanych z Overwatch. Zasady rozgrywki są bowiem bardzo zbliżone do tych z produkcji Valve - przeciwko sobie stają dwie pięcioosobowe drużyny, z których jedna ma za zadanie podłożyć bombę (spike) w wyznaczonym miejscu, a druga do tego nie dopuścić. O zwycięstwie lub przegranej decyduje wygranie 13 rund, a przy wyrównanej walce cały mecz potrafi trwać i 45-50 minut. Są fazy z pistoletami, jest sklep, w którym kupuje się dość klasyczne bronie, pancerz oraz wybiera doładowanie umiejętności poszczególnych championów.
Pierwsze, co mnie zaskoczyło, to dynamika rozgrywki. Przyzwyczajony do szaleńczego tempa, skoków i ślizgów w Warzone musiałem chwilę pograć by przestawić się na dość statyczny Valorant, w którym postacie wydawały mi się poruszać w smole. Musiałem też na nowo zrozumieć co to znaczy celowanie i z pokorą przyjąć kulki od przeciwników, którzy wyćwiczeni w CS:GO doskonale wiedzieli jak umieścić je w najczulszych hitpointach mojej postaci. Strzelanie na tak zwaną "pałę" na nic się tu zda, a kiedy wróg opanował już umiejętności swojej postaci i doskonale wie kiedy oraz jak je rzucić, byłem bezsilny i padałem przy pierwszym starciu. Kluczowa jest też znajomość mapy, najlepszych punktów do osadzenia oraz drużynowa komunikacja - bez tego nie ma nawet co podchodzić do Valorant. Co do samych umiejętności, nie są one tak spektakularne jak w Overwatch i widać, że Riot starał się dać im walor strategiczny, ale widowiskowy jak u Blizzarda. Są radary pokazujące przeciwników, kałuże w których wróg będzie spowolniony czy sztuczne ściany blokujące przejście. Nie zastąpią one celnego oka i szybkiego palca na spuście, ale potrafią sporo namieszać w szeregach przeciwnej drużyny.
Riot w League of Legends udowodnił, że potrafi stworzyć bohaterów, których pokochają gracze i jestem bardzo ciekawy czy uda im się to również w Valorant. Skąd obawy? Póki co przechodzę wokół championów obojętnie, żaden nie został mi w pamięci i obawiam się, że to może być problem tej produkcji. Bo to skórki i dodatki będą napędzać wewnętrzny sklep gry i ostatecznie pozwalać Riot zarobić na tej produkcji. Myślę jednak, że przy doświadczeniu Riot, ekipa wie co robi i to tylko moje odczucia, a po premierze w sieci pojawią się cosplay'e, grafiki i tapety z bohaterami gry.
Valorant sprawia też wrażenie gry tworzonej z myślą o e-sporcie. Bazą jest tu świetny CS:GO, zapewne również transmisja turniejów będzie mieć podobny charakter, a że rozgrywka wydaje się tożsama, to i pewnie będzie się ją podobnie oglądać. Póki co Riot nie ma prawa narzekać na zainteresowanie produkcją, Valorant bije rekordy popularności na Twitchu jest więc więcej niż pewne, że po otwarciu gry dla wszystkich, rzucą się na nią miliony. Obstawiam też ogromną promocję u streamerów i youtuberów, Riot ma to na pewno zaplanowane na ogromną skalę.
Graficznie jest bez rewelacji, mocno bajkowo-komiksowo - bez dopieszczonych tekstur, ale wszystko wpisuję się w taką "overwatchową" koncepcję. Valorant wygląda dobrze i co ważniejsze - działa dobrze nawet na słabszych komputerach. A to pozwoli oczywiście wejść do gry większej grupie chętnych. Sprytnie.
Valorant jest grą przede wszystkim dla dwóch grup - pierwsza to fani CS:GO, którzy szukają czegoś nowego, zmienionego względem ich ulubionej produkcji. Druga, to osoby, które odbiły się od strzelanki Valve, ale podobają im się same zasady tych rozgrywek. Jeśli jednak ktoś najlepiej czuje się w Call of Duty: Warzone, Apex Legends czy Fortnite, to nie jest produkcja dla niego. Za wolna, zbyt taktyczna i pozycyjna. Nigdy nie ukrywałem, że CS:GO nie wciągnął mnie na tyle bym spędził przy nim kilkaset godzin, a mam wrażenie że jeśli znajdę odpowiednią ekipę, to Valorant może to zrobić. Potrzebuje jeszcze szlifów, ale jak na zamkniętą betę, Riot Games wykonało kawał świetnej roboty. Jest więcej niż pewne, że CS:GO może czuć się zagrożone.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu