Kilka tygodni temu zrobiło się głośno o nowym źródle informacji wykorzystywanym przez Państwową Inspekcje Pracy. Mowa o tzw. czarnych listach pracodaw...
Kilka tygodni temu zrobiło się głośno o nowym źródle informacji wykorzystywanym przez Państwową Inspekcje Pracy. Mowa o tzw. czarnych listach pracodawców tworzonych przez użytkowników Facebooka i w jego strukturach dla konkretnych miast i regionów. Okazuje się, że urzędnicy nie tylko przeglądają te profile - na podstawie postów podejmują nawet działania. Jest jednak pewien haczyk.
Możliwe, że w styczniu lub w lutym natknęliście się na artykuły, które zaczynały się mniej więcej w taki sposób:
Państwowa Inspekcja Pracy śledzi z uwagą tzw. czarne listy pracodawców, tworzone spontanicznie przez internautów. Informacje tam zawarte mogą być podstawą do kontroli przedsiębiorców, którzy łamią prawo. [źródło]
Taka informacja pewnie działa motywująco na pokrzywdzonych pracowników i ludzi, którzy wiedzą, że w jakiejś firmie źle się dzieje, ale jeszcze lepszą zachętą jest wiadomość, że do kontroli faktycznie dochodzi i kończą się one karą dla pracodawcy, jeśli okaże się, że łamał prawo. Z informacji dostępnych w Sieci wynika, że takie przypadki są już odnotowywane. W województwie zachodniopomorskim było ich np. pięć, jedna zakończyła się mandatem. Czy to oznacza, że teraz wszystkie wpisy ze wspomnianych "czarnych list" staną się podstawą inspekcji i zakończą się mandatami. Nie.
Urzędnicy muszą już na wstępie skreślić część postów, bo uwypuklone problemy nie leżą w obszarze ich działania, bo to tylko plotki, bo skarży się osoba, która nie pracuje w danej firmie. Liczy się także to, czy są podane informacje wskazujące na konkretny podmiot (np. nazwa firmy). Pracodawca jest sprawdzany w bazie PIP, trzeba określić, czy to nowa sprawa czy może była już badana przez inspektorów. Dużo zachodu, ale ostatecznie może dojść do kontroli. W pierwszej kolejności badane będą przypadki, które wydają się być oczywistym przykładem łamania prawa. Gdzie wspomniany we wstępie haczyk? Tutaj:
Taki post jest niestety traktowany jednak jako skarga anonimowa. Gwarancją rozpatrzenia skargi przez inspekcję jest jej podpisanie. [źródło]
Inspekcja może się oczywiście zająć konkretnym wpisem nawet jeśli jest anonimowy i sprawdzi zawarte w nim informacje, ale procedura powinna ulec przyspieszeniu, jeżeli ktoś na Facebooku nie będzie się bał podpisać pod zarzutami wysuwanymi pod adresem pracodawcy. Ryzykowne? Dla osób nadal zatrudnionych w danej firmie może to być problem. Dla tych, które odeszły też, jeśli brakuje dowodów na poparcie zarzutów - pracodawca może przecież domagać się na drodze prawnej zadośćuczynienia od autora szkalującego go wpisu. Odradzam zatem bezpodstawne ataki. Dotyczy to również anonimowego oczerniania.
Chociaż czarne listy mają swoje wady i łatwo np. "dokopać" za ich pośrednictwem konkurencji, to dobrze się stało, że powstały, że zostały zauważone przez urzędników i zaczęto o tym mówić. To rzeczywiście może być dodatkowa motywacja dla pracodawców, którzy nie wywiązują się ze swoich obowiązków. Bardzo skuteczna? Raczej nie. Ale pomocna.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu