Dolina Krzemowa wielu osobom kojarzy się pewnie jako bastion ostrej wersji kapitalizmu: biznes musi zarabiać, by się utrzymać na powierzchni. Nie ma miejsca na dotacje, wsparcie, ulgi, interes ma się sam bronić. Rzeczywistość wygląda trochę inaczej, a sztandarowym przykładem Uber. Korporacja, która traci gigantyczne pieniądze i to bez większych szans na szybką zmianę sytuacji. Póki co wykorzystywane są miliardy dolarów od inwestorów. Ale co będzie potem?
Uber przez wielu odbierany jest jako gracz, który wkroczył na rynek niczym bohater pewnej anegdoty: ubrany cało na biało. Pokazał starym korporacjom taksówkarskim, jak się robi interesy, pozwolił zarabiać każdemu, kto ma samochód i chęci, uszczęśliwił klientów niższymi cenami, a nierzadko też lepszym standardem usługi. Sęk w tym, że taksówkarze zareagowali na te zmiany, czasem zbyt agresywnie i przesadnie, w sukurs przyszły im także zastępy polityków oraz urzędników. Od kilku lat obserwujemy, jak w kolejnych krajach Uber zmaga się obostrzeniami, "polowaniami" na kierowców, którzy używają aplikacji czy nawet z jej banowaniem. Możliwe jednak, że najważniejsze rzeczy dzieją się w tle.
Zastawialiście się kiedyś, ile firma zarabia na wspomnianej aplikacji? Podejrzewam, że część osób zna odpowiedź: Uber nie zarabia, o czym już pisaliśmy. Jest jednak różnica między "nie zarabia", a traci gigantyczne pieniądze. Bo tak należy podsumować funkcjonowanie tego biznesu. Jeśli wierzyć informacjom, jakie trafiły do mediów, ostatnie cztery kwartały przyniosły firmie blisko 1,4 mld dolarów przychodu. Gdy spojrzy się do tabeli, widać wyraźnie, że z każdym kwartałem wyniki rosną. Kłopot w tym, że straty sięgnęły w tym czasie... ponad 2 mld dolarów i też są coraz większe. Ponoć w ciągu siedmiu lat funkcjonowania Uber stracił już 4 mld dolarów.
To olbrzymia suma, nawet jak na standardy Doliny Krzemowej. Wiele firm przynosi tam straty, korzysta długo ze wsparcia inwestorów, ale przypadek Ubera trudno do czegoś porównać - stał się skalą dla samego siebie. Firma pozyskała w kolejnych rundach finansowania kilkanaście miliardów dolarów, z pewnością ma jeszcze środki, które może wydać na funkcjonowanie według obecnego modelu, lecz powraca pytanie: co dalej? Pasażerowie Ubera płacą ponoć niewiele ponad 40% rzeczywistych kosztów podróży, aby utrzymać przy sobie kierowców, firma musi im dopłacać z własnej kieszeni. Cięcie tych kosztów oznaczałoby konieczność gwałtownego podniesienia cen. I Uber przestałby być taki atrakcyjny.
Optymistyczny wariant zakłada, że... firma po protu wykosi konkurencję. Stanie się monopolistą i będzie mogła dyktować ceny. Ten scenariusz zawiera jednak dziury: czy wystarczy pieniędzy na funkcjonowanie do czasu aż inne firmy padną? I czy w przyszłości nie pojawi się ktoś, kto będzie wywierał podobną presję na Ubera? Ostatecznie trzeba też odpowiedzieć na pytanie, czy ludzie będą jeździć Uberem, jeśli ceny pójdą ostro w górę? Tu pojawia się drugi wątek: autonomiczne samochody.
Nie jest tajemnicą, że firma nad nimi pracuje i bardzo jej zależy na sukcesie w tej materii. Jeśli wyeliminuje się kierowców z biznesu, to wyeliminuje się największy koszt. Ludzie współpracujący teraz z firmą nie są celem - to jedynie środek do jego osiągnięcia. Znowu jednak pojawia się pytanie o to, czy firma dotrwa do momentu, w którym na dużą skalę będzie mogła wprowadzić autonomiczne taksówki? Przecież to może jeszcze potrać dobrych kilka lat. Nie ma przy tym pewności, że biznes będzie się wtedy spinał. Konkurencja nie śpi i też myśli o tym rynku: działa Lyft, działa Tesla, działają Chińczycy, chociaż z tymi ostatnimi Uber postanowił zawiązać swego rodzaju sojusz.
Na krótszą metę rozwiązaniem może być oczywisćie IPO - Uber wejdzie na giełdę i zgarnie solidne środki na dalsze funkcjonowanie. Przecież firma wyceniana jest teraz na dziesiątki miliardów dolarów. Twitter też nie zarabiał, a kasę pozyskał. Sęk w tym, że stał się też przestrogą, bo nadal nie pokazano, że na na tym serwisie można zarabiać.
O stratach Ubera i modelu, w jakim funkcjonuje, powinni pamiętać przede wszystkim jego zagorzali fani, którzy śmieją się z protestujących taksówkarzy i twierdzą, że rynek w końcu weryfikuje, że jeśli korporacje taxi chcą odzyskać klientów, muszą to zrobić w uczciwej walce, a nie prosząc o pomoc polityków. Ale czy ta walka rzeczywiście jest uczciwa? Ile korporacji taksówkarskich może sobie pozwolić na takie straty i to przez lata? Ile firm z tego biznesu ma na kontach miliardy zagwarantowane przez inwestorów? To nie tak, że Uber może taniej, bo ma aplikację, na nowo wymyślił interes przewozowy. Ma aplikację, ale reszta coraz bardziej upodabnia się do starego rozwiązania. A taksówkarze też mają już aplikacje. I pewnie liczą na to, że Uberowi jednak skończy się kasa. Wtedy rynek zweryfikuje ile wart był ten biznes...
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu