Recenzje gier

Trine 5: A Clockwork Conspiracy – baśniowa przygoda, na której seria powinna się skończyć

Patryk Koncewicz
Trine 5: A Clockwork Conspiracy – baśniowa przygoda, na której seria powinna się skończyć
2

Trine powraca w niemalże niezmienionej formie – to wciąż fantastyczna platformówka do kanapowej kooperacji, ale brak znaczących innowacji powoli zaczyna nudzić.

Z Trine jest trochę jak z powrotem do rodzinnego miasteczka na święta – wiesz, że raczej nic nowego cię tam nie zaskoczy i szybko zaczniesz się nudzić, ale miło jest spotkać znajome twarze, odwiedzając miejscówki z dawnych lat. Już piąty raz przychodzi mi wkraczać do bajkowego świata platformówki od Frozenbyte, czując się tam jak w domu, bo mimo upływu lat gra w zasadzie się nie zmienia. Czy to dobrze? Na to pytanie odpowiemy sobie później, a teraz czas już ruszać w drogę – Zoya, Pontius i Amadeus nie będą wiecznie czekać.

Trine – klasyk pośród kooperacyjnych platformówek

Aż trudno uwierzyć, że od premiery pierwszej odsłony Trine minęło 14 lat! To jeden z nielicznych tytułów, które wspominam ze szczerym rozrzewnieniem, bo w tę kultową platformówkę zagrywałem się jeszcze jako dziecko, a baśniowy świat, osadzony na wręcz książkowych motywach fantasy, idealnie trafiał w moje gusta. I wiecie co jest piękne? Że po latach gra potrafi wzbudzić te same pozytywne emocje, przyciągając gameplayem, który pomimo powtarzalności wciąż – jakimś cudem – daje masę frajdy. Jeśli jednak nigdy nie miałeś do czynienia z serią Trine, to pozwól, że przeprowadzę Cię przy krótki zarys.

Trine to platformówka z elementami zagadek logicznych, która od samego początku serii stawia na kooperację między trójką bohaterów – łuczniczką Zoyą, rycerzem Pontiusem i czarodziejem Amadeusem. Każda z postaci ma swój indywidualny zestaw umiejętności, pozwalający na przechodzenie kolejnych etapów w dowolnym dla gracza stylu. Amadeus może wyczarowywać skrzynie i kładki, zwinna Zoya razi wrogów z dystansu, a Pontius swoją tarczą chroni kompanów przed obrażeniami.

Gracze mogą bawić się solo, przełączając się między postaciami w zależności od potrzeb, lub bawić w lokalnej/sieciowej kooperacji do trzech osób. Twórcy oczywiście przygotowali pewien z góry założony schemat rozwiązywania zagadek i omijania przeszkód, ale w większości przypadków nic nie stoi na przeszkodzie, by „oszukać” grę i wykorzystać rozbudowane mechaniki do realizacji szalonego pomysłu, który – wydawać by się mogło – nie może się udać.

I w zasadzie ten krótki opis mógłby odnosić się do każdej z części, bo Trine cierpi nieco na powtarzalność, jednak paradoksalnie to właśnie ona daje tak przyjemne poczucie nostalgii, jeśli mieliście już styczność z poprzednimi częściami. W Trine 5 ponownie więc wcielimy się w tych samych bohaterów, z niemalże niezmiennym zestawem zdolności – tym razem jednak, zamiast ratować świat, będziemy musieli uratować samych siebie.

Konspiracja lady Sunshine w cudownej oprawie audiowizualnej

Czasem mam wrażenie, że Frozenbyte celowo rozpoczyna każdą część Trine w ten sam sposób. Bohaterów należących do Trójni, czyli ugrupowania chroniącego barwną krainę, poznajemy w okresie rozłąki i przestoju od zagrożeń. Nagle okazuje się jednak, że świat znów spowił się całunem mroku, więc bohaterowie muszą zjednoczyć siły i wkroczyć do akcji. Odbieram to jako puszczenie oczka do fanów serii i coś w rodzaju wewnętrznego żartu, bo choć recenzenci tę powtarzalność ciągle zarzucają w publikacjach, to twórcy i tak zawzięcie trzymają się schematu.

W Trine 5 nie jest inaczej. Jak jednak wspomniałem – bohaterowie będą musieli tym razem zadbać o własne interesy, bo podstępna lady Sunshine w tytułowej konspiracji szykuje na nich pułapkę, by raz na zawsze pozbyć się herosów i przejąć władzę nad królestwem. I tak oto Amadeus, Zoya oraz Pontius zostają kolejny raz rzuceni w wir przygód, zagadek i niebezpieczeństw

Nowa część Trine zachwyca jak zwykle przepiękną oprawą audiowizualną. Przemierzane lokacje zachęcają kolorami i grą świateł, a wisienką na tym baśniowym torcie jest klimatyczna ścieżka dźwiękowa, nadająca rozgrywce dynamiki. Jestem pod wrażeniem tego, jak developerzy konsekwentnie trzymają się tej oprawy, łącząc znaną już stylistykę z nowymi poziomami, które co prawda wyglądają znajomo, ale za każdym razem mają w sobie garść elementów, nadających głębi.

Łukiem, magią i mieczem

Świat Trine jest po brzegi wypakowany interaktywnymi przedmiotami i mechanizmami – kamienne kule można przetaczać, leżące luzem deski podnosić magią i budować z nich mosty lub niszczyć drewniane zapory. Niektóre z nich wymagają jednak zaangażowania konkretnego bohatera. Pontius z uwagi na swą tuszę może po wyskoku z dużą siłą uderzyć w ziemię, dzięki temu nie tylko rozbije znajdujące się tam przeszkody, ale może też wystrzelić kompanów w powietrze, jeśli ze znalezionych elementów zbudujemy prowizoryczną katapultę.

Zoya zaś może przyczepiać linę do skrzyń i kładek tworzonych przez Amadeusa, tworząc w ten sposób mosty, po których postacie przedostaną się na drugi koniec przepaści. To zaledwie ułamek możliwych kombinacji, ale prowadzący do ważnego wniosku – Trine 5 najlepiej smakuje w kooperacji. Zwłaszcza jeśli towarzysze gry siedzą na jednej kanapie.

W trójce raźniej

Gdy ktoś prosi o polecenie towarzyskiej gry na domówkę, to Trine zawsze znajduje się na liście. Dlaczego? Bo to produkcja, która fantastycznie uczy współpracy. Gracze mają do wyboru dwa tryby lokalne – z dowolną zmianą postaci i bohaterami przypisanymi do konkretnego gracza. Zalecam ten drugi, bo niejako zmusza uczestnika zabawy do dobrego opanowania mechaniki herosa, co w przypadku dobrze wykonanej sekwencji kooperacyjnej daje jeszcze większą satysfakcję.

Oprócz rozwiązywania zagadek logicznych gracze będą musieli zmierzyć się też ze sporadycznymi atakami wrogów. Tym razem nie gobliny ani demony, a mechaniczna armia rycerzy lady Sunshine będzie zagrażać trójce bohaterów. W tym wypadku ponownie trzeba będzie umiejętnie współpracować – Zoya zajmie się atakami z dystansu, Amadeus będzie blokować przeciwników wyczarowanymi przeszkodami, a Pontius weźmie na siebie główną odpowiedzialność za walkę w zwarciu i blokowanie obrażeń.

Po drodze napotkamy także kilku bossów, a starcia z nimi łączą w sobie konieczność rozwiązywania zagadek i jednoczesnego zadawania obrażeń. Umiejętności możemy rozwijać w specjalnym drzewku, ale warto zaznaczyć, że ulepszenia mają charakter stricte ofensywny.

Postacie da się też modyfikować wizualnie, ale kreator jest bardzo uproszczony i pozwala tylko na zmianę koloru i drobnych elementów ekwipunku.

Czas przy Trine 5 mija zaskakująco szybko, a same poziomy przechodzi się dość płynnie – no, chyba że utkniecie na jakiejś logicznej łamigłówce. Wtedy warto zapamiętać, że w Trine najprostsze rozwiązania są najskuteczniejsze. Całość głównego wątku fabularnego nie powinna zaś zając dłużej, niż 12 godzin.

Było miło, ale czas w końcu zakończyć tę przygodę

Trine 5: A Clockwork Conspiracy nie wymyśla koła na nowo – ba, twórcy nawet nie starają się tego robić. To stara i sprawdzona formuła, z tymi samymi bohaterami i praktycznie niezmiennymi mechanikami. Trzeba jednak przyznać, że ta cierpliwość – nawet tak zatwardziałych fanów serii jak ja – może w końcu zacząć dobiegać końca. Z każdą kolejną odsłoną ekscytacja gaśnie, bo choć Trine 5 to przepiękna i zabawna platformówka, to mam wrażenie, że developerzy wycisnęli już z przygód Amadeusa, Zoyi oraz Pontiusa wszystko, co się dało.

Nawet bowiem ulubiona potrawa przestanie w końcu smakować, jeśli nie urozmaicimy jej jakimiś dodatkami, a tych w przypadku piątki zabrakło. To bardzo dobry, ale hermetyczny tytuł – jeśli grałeś w poprzednie części to grałeś też w Trine 5: A Clockwork Conspiracy.

Trine 5: A Clockwork Conspiracy – 6.5/10
plusy
  • Piękna oprawa audiowizualna
  • Ciekawe zagadki logiczne
  • Idealna do kanapowej kooperacji
minusy
  • Gra solo może nużyć
  • Powtarzalność
  • Brak znaczących innowacji

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu