Ciekawe wieści dotarły dzisiaj na rynek z Google (i nie mam tu na myśli rozwodu Sergey’a Brina). Firmę opuszcza po ponad pięciu latach pracy jeden z j...
Top menedżer Google w Xiaomi, czyli o Androidzie, Chinach i zmianach na rynku
Ciekawe wieści dotarły dzisiaj na rynek z Google (i nie mam tu na myśli rozwodu Sergey’a Brina). Firmę opuszcza po ponad pięciu latach pracy jeden z jej top menedżerów – Hugo Barra. Równie ciekawa co samo odejście, a może nawet ciekawsza, jest informacja na temat przyszłego miejsca pacy Barry. Będzie nim chiński producent smartfonów (ale nie tylko) - firma Xiaomi. Dla gracza z Państwa Środka jest to spory "bonus", dla ich nowego pracownika pewnie też. A co z Google?
Kim jest Barra? Jeżeli oglądaliście w ostatnich latach prezentacje Google, to powinniście kojarzyć tę postać. Kilka tygodni temu prezentował on nowy tablet giganta z Mountain View i pewnie niewiele osób przewidywało wówczas, że niedługo opuści on firmę, w której pracował nad rozwojem Androida i pełnił stosunkowo ważną rolę. Ciekawe, czy zdawał sobie z tego sprawę sam Barra? Na to pytanie odpowiedzi raczej nie uzyskamy (chyba, że ktoś będzie drążył temat lub któraś ze stron okaże się bardziej wylewna), więc lepiej skupić się na jego nowym zajęciu, czyli "wiceprezesowaniu".
Top menedżer przechodzi do firmy, która na globalnym rynku kojarzona jest jedynie przez osoby z branży lub ludzi zainteresowanych tym sektorem. To lokalny gracz chiński działający w biznesie od zaledwie kilku wiosen. Jak się jednak okazuje, działający z sukcesem. Xiaomi uznawane jest za jedną z najciekawszych chińskich firm. Jej CEO porównywany jest do Steve’a Jobsa, a ich sprzedaż dynamicznie rośnie. W przeszłości udawało im się sprzedać spore partie smartfonów w bardzo krótkim czasie (mowa nawet o kilkudziesięciu sekundach), co szybko przełożyło się na wzrost zainteresowania producentem, a także szybki wzrost jego wartości. Firma zapowiada, iż za kilka lat ich roczne przychody będą wynosiły kilkanaście miliardów dolarów. Mają na to spore szanse, więc niewiele osób dziwi fakt, iż wartość Xiaomi zaczyna być wyceniana na grube miliardy dolarów.
Sukces handlowy nie wziął się z przysłowiowego kosmosu: Xiaomi sprzedaje w celowo ograniczanym nakładzie bardzo wydajny sprzęt w jeszcze lepszej cenie. W zestawieniu cena/jakość trudno chyba znaleźć lepszą propozycję, co oczywiście napędza zainteresowanie Xiaomi. Sęk w tym, że popyt nakręcany jest przede wszystkim w Chinach (co oczywiście powinno cieszyć decydentów firmy, ponieważ mówimy o niezwykle chłonnym i perspektywicznym rynku). Poza granicami Państwa Środka również wspomina się o producencie, ale póki co raczej w ramach ciekawostki. To ma się zmienić.
Xiaomi chce wyjść poza granice Chin i stać się graczem globalnym. Pomóc ma w tym wspomniany już Hugo Barra. Można stwierdzić, że wybór trafiony – padło na pracownika korporacji o globalnym zasięgu i olbrzymich wpływach. Korporacja z Mountain View przyczyniła się bardzo poważnie do rozpoczęcia i rozpowszechnienia boomu na sprzęt mobilny. Wiodącą rolę odegrał tu Android, a Barra znajdował się w centrum tych przemian i zapewne sporo wyniósł z pięcioletniej lekcji. Nie dziwi zatem, że decydenci Xiaomi chcą mu powierzyć zadanie uczynienia z ich firmy gracza o zasięgu międzynarodowym.
Chińska korporacja powinna zyskać na tym transferze. Sam Barra prawdopodobnie też zyska – wynagrodzenie na nowym stanowisku zapewne do niskich nie należy, a w przypadku sukcesu Xiaomi stanie się on jedną z twarzy potężnej korporacji. Jeżeli natomiast projekt się nie powiedzie (w co trudno dzisiaj uwierzyć), to pewnie znajdzie zatrudnienie w innej firmie – zdobyte do tej pory doświadczenie, wiedza, znajomości oraz informacje czynią z niego "łakomy kąsek". Najciekawszą kwestią jest to, w jakiej atmosferze Barra pożegnał byłego pracodawcę?
Zarówno ze strony Google, jak i od Hugo Barry płyną zapewnienia, że współpraca była fantastyczna, że szkoda, że kontakty będą kontynuowane, bo Barra pozostaje przecież w środowisku zielonego robota (Xiaomi tworzy smartfony z Androidem). Jeżeli faktycznie tak jest, to korzystają na tym wszystkie strony – łącznie z Google, które umieściło „swojego człowieka” w dobrze zapowiadajacym się biznesie i może go wspierać, ponieważ będzie w tym miało interes. Jaki? Chociażby stworzenie przeciwwagi dla Samsunga. Zbyt silna pozycja koreańskiego producenta na rynku mobilnym może być szkodliwa dla Google i w Mountain View zapewne zdają sobie z tego sprawę. Warto zatem zyskać mocną kartę, którą w przyszłości będzie można (ewentualnie) przypomnieć Koreańczykom, że w sojuszu trzeba się szanować…
To wariant optymistyczny dla Google. Jest też opcja pesymistyczna. Być może Barra nie rozstał się ze swoim pracodawcą w tak miłej atmosferze i mimo obustronnych zapewnień wcale nie jest tak kolorowo? To oczywiście spekulacje, ale trudno nie zadawać sobie takich pytań przy transferach tego typu. Jeżeli zatem Barra przestanie otrzymywać (i wysyłać) kartki świąteczne od koleżanek i kolegów z Google, to będzie można mówić o małym zgrzycie. Czy ta sytuacja w jakiś sposób zaszkodzi firmie? Mało prawdopodobne – Barra pewnie zdaje sobie sprawę z tego, że nie może się afiszować ze swoją wiedzą na temat poczynań i planów Google, a samo Xiaomi też nie będzie chciało psuć stosunków z "dostawcą Androida". Warto jednak pamiętać, że areną całego spektaklu są Chiny, a dzisiaj rano wspominałem, że władze w Pekinie bardzo chcą uniezależnienia ich firm od Google. Człowiek taki jak Barra mógłby się okazać wielkim atutem, gdyby ktoś postanowił, że Xiaomi popracuje nie tylko nad smartfonami, czy nakładkami na Androida, ale też nad systemem operacyjnym…
Czy jest to możliwe? O dążeniu chińskich firm do ogrywania większej roli na rynku globalnym wiadomo nie od dzisiaj. Jednak zarówno decydenci Lenovo, Huawei czy Xiaomi, jak i władze w Pekinie zdają sobie sprawę z tego, że podbicie rynku i bycie uzależnionym od innej korporacji jest złudnym sukcesem. W takim scenariuszu supremacja korporacji z Państwa Środka byłaby mirażem. Lenovo rozdające karty na rynku komputerów i uzależnione od Microsoftu, producenci sprzętu mobilnego dostarczający na rynek globalny setki milionów produktów z własnym logo i… Androidem na pokładzie. Taka wizja musi irytować.
Przyznam szczerze, iż trochę dziwi mnie to, że chińskie władze tak dużo mówią o uzależnieniu od zachodnich korporacji, ale jednocześnie niewiele się w tej materii zmienia. Próby usamodzielnienia podejmowane przez niektórych graczy z tego rynku (wystarczy wspomnieć o projekcie Aliyun) albo nie porywają albo są z góry skazane na niepowodzenie. Tymczasem kooperacja kilku chińskich firm (przy wsparciu władz – nawet cichym) mogłaby szybko przynieść spodziewane rezultaty. Chińczycy podążają jednak okrężną drogą, czego przejawem jest funkcjonujący w plotkach początek współpracy z HTC.
Czy do stworzenia nowego systemu, przeznaczonego (przynajmniej początkowo) wyłącznie na rynek chiński faktycznie potrzebna jest korporacja z Tajwanu? Co ciekawe, do współpracy nad Aliyun, Alibaba zaprosiła inna tajwańską firmę: Acera. Jasne, że Acer oraz HTC mają lepszą renomę niż większość chińskich producentów (pewnie jest to właściwe nawet dla rodzimego rynku), ale postępów chińskich firm nie można deprecjonować. Przecież w krótkim czasie mogą one powtórzyć sukces Samsunga i diametralnie zmienić swój wizerunek w oczach klientów. Pytanie pozostaje zatem aktualne: skąd ta niemoc w próbach uniezależnienia się?
Na koniec wrócę do postaci Hugo Barry i zadania, jakie jest przed nim stawiane. Czy to piekielnie trudne wyzwanie? Łatwo z pewnością nie będzie i cały zespół czeka sporo pracy, by najpierw umocnić pozycję Xiaomi w Chinach, potem oswoić z nią globalny rynek, a ostatecznie przejść do ofensywy i postraszyć konkurencję. Plan jest jednak wykonalny i jako klienci powinniśmy dopingować poczynaniom Xiaomi. Nie jest tajemnicą, że większa konkurencja zazwyczaj pozytywnie wpływa na rozwój rynku.
Źródła informacji: plus.google.com, theverge.com
Źródło grafiki: talkandroid.com
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu