Recenzja

To nie jest zła gra, dobra niestety też nie. Recenzja Mirror’s Edge Catalyst

Paweł Winiarski
To nie jest zła gra, dobra niestety też nie. Recenzja Mirror’s Edge Catalyst
Reklama

Mirror’s Edge Catalyst zachwycało na zwiastunach. Balon oczekiwań urósł do naprawdę konkretnych rozmiarów i naprawdę ciężko było stworzyć tytuł, z którego fani Faith byliby w pełni zadowoleni. Mam jednak wrażenie, że twórcy w którymś momencie odpuścili, bo przechodząc Catalyst były chwile, kiedy naprawdę się męczyłem i chciałem rzucić padem o ścianę.

To nie będzie pozytywny tekst

Jestem fanem pierwszego Mirror’s Edge. Przeszedłem ten tytuł 4 albo 5 razy, zauroczył mnie zarówno świat gry, jak i główna bohaterka. Prostota, niecodzienne, innowacyjne podejście do FPP i niesamowity klimat - to mnie w grze rozkochało. Zauroczyłem się też pierwszymi zwiastunami Catalyst, bowiem bardzo chciałem zagrać w kolejną odsłonę. I tak, miałem trochę za duże oczekiwania, którym Catalyst nie udało się sprostać - w większości aspektów bowiem to po prostu gorszy tytuł.

Reklama

Gdzie Twój pazur, Faith?

Urocza brunetka nigdy nie była postacią jakoś specjalnie charakterystyczną jeśli chodzi o osobowość. Tajemnicza, zbuntowana - te elementy są również w Catalyst. Faith z 2016 roku jest jednak nijaka, nudna, przewidywalna i straciła gdzieś obecny w debiucie pazur. Ciężko się jej też słuchało, aktorka podkładająca głos zrobiła to chyba od niechcenia. W zasadzie każda inna postać w grze jest ciekawsza i Faith prezentuje się dobrze jedynie w scenach przerywnikowych - jeśli oczywiście wyłączycie dźwięk, widać bowiem że jeśli chodzi o przyłożenie się do grafiki twarzy, twórcy dali radę.

W grze momentami dzieje się wiele, w zasadzie cała opowieść kręci się wokół młodej sprinterki. Tymczasem jej emocje widać raptem kilka razy i nie dlatego, że to opanowana kobieta. Gdzieś zabrakło jej interakcji z historią, gdzieś nie było pomysłu na odpowiednie poprowadzenie jej postaci. Wielka szkoda.

Otwarty świat

Po ograniu bety Mirror's Edge Catalyst obawiałem się, że największym problemem gry będzie otwarty świat, przez który gra straci na dynamice. Tak się nie dzieje, otwartość świata poczujecie tylko w misjach pobocznych, na które producent nie miał pomysłu - w większości przypadków to typowe zlecenia pocztowe, które wymuszają jedynie bezmyślne bieganie po mieście. W misjach fabularnych wystarczy włączyć wzrok sprintera, by czerwony ślad prowadził nas do kolejnego elementu zadania lub postaci, z którą trzeba porozmawiać - oczywiście można grać i bez niego, znajdując alternatywne ścieżki do celu, kompletnie nie czułem jednak takiej potrzeby.

To co denerwuje w Catalyst to konieczność ciągłego pokonywania tych samych tras. Niby pojawia się możliwość szybkiej podróży, ale nie zawsze można z niej skorzystać. Pozostaje więc podążanie za czerwoną podpowiedzią, która praktycznie zawsze prowadzi tymi samymi szlakami. Były momenty, kiedy właśnie przez to wyłączałem grę i kolejne misje odkładałem na następny wieczór.

Za taką walkę to ja dziękuję

W Catalyst zrezygnowano ze strzelania. Może to i dobrze, ten element w ME nie dograł i wyglądał na dodawany na kolanie. Obiecano lepszy system walki, a zaserwowano koszmarek. Fakt, w jedynce nie działało to idealnie, ale czułem frajdę z walki wręcz. Tymczasem w Catalyst miałem walki serdecznie dość, niestety pojawiają się fragmenty, gdzie walczyć trzeba. I nie ma tu większego znaczenia rozwijanie drzewka umiejętności poświęconego starciom z przeciwnikami. W zasadzie nic nie działa tak jak trzeba - dobrze wymierzone kopnięcia nie docierają do celu, dobrze wykonane uniki nie gwarantują bezpieczeństwa, a walka z bardziej ogarniętymi przeciwnikami to istny koszmar - pod koniec gry pojawił się fragment, który musiałem powtarzać 9 razy tylko dlatego, że moja postać blokowała się na barierce, a mimo uniku cios wroga i tak lądował na mojej twarzy. Frajda z wykorzystania elementów otoczenia jest, ale tylko przy pierwszych, pokazowo-samouczkowych fragmentach. Później to po prostu katorga, przez którą ktoś na pewno rzuci grą w kąt. O sztucznej inteligencji przeciwników aż strach wspominać, to totalne głąby biegnące i strzelające "na Jana".

Same drzewka rozwoju też nie są specjalnie potrzebne. Raptem kilka umiejętności przydaje się podczas biegania, prawie żadne podczas walki, a sprzęt i tak pojawi się na nadgarstku, jest to bowiem element fabularny. Chodzi o linkę, dzięki której pokonacie większe odległości. Nie jest tak fajna, jak w Dying Light, ale wprowadza do Mirror’s Edge powiew świeżości. Bardzo żałuję, że można jej używać sporadycznie i tylko w konkretnych fragmentach gry. Przyciąganie za jej pomocą niektórych przedmiotów mogłoby natomiast wylecieć, jest wymuszone i sprawa, że gra wyhamowuje.

Ale biega się świetnie

Były momenty, kiedy byłem Catalyst oczarowany. Pierwsze takie uczucie pojawiło się w miejscu, gdzie kończyła się beta - gra nabrała wtedy rozpędu, fabuła była ciekawa, a zwiedzanie nowych rejonów miasta sprawiało mi wielką frajdę. Bo generalnie biega się świetnie i gdyby nie pojawiające się co jakiś czas problemy z odpowiednim wyczuciem (nie moim, gry) interaktywnych elementów, byłoby idealnie. Fajnie biega się po ścianach, wykonuje dodatkowy skok, amortyzuje upadek fikołkiem, wspina po krawędziach.

Reklama

Nabranie odpowiedniej dynamiki sprawia, że bieganie oczarowuje, wydaje się trochę wolniejsze niż w jedynce, ale sprawia przyjemność. Po skończeniu gry zostałem jeszcze na chwilę w mieście i po prostu biegłem, starając się zachować płynność ruchów - nikt mnie nie gonił, nikt niczego nie chciał, a ja czułem wirtualny wiatr we włosach. I będę wracał do Catalyst nie po to, by zaliczyć nieruszone misje poboczne, ale właśnie dla samego, nieskrępowanego niczym biegania. Do trwającej około 9 godzin historii wracać jednak nie chcę - nie porwała mnie ani opowieść, ani fabularne misje, na które twórcy nie mieli momentami pomysłu. I znów - nie ma dramatu, ale kampania nie wystaje poza tabliczkę z napisem "przeciętna".

Wizualnie nie jest równo

Testowałem wersję na PlayStation 4 i widać, że twórcy nie mieli czasu na jej idealne dopracowanie. Na PC gra wygląda lepiej, konsolowa odsłona to sporadyczne (ale jednak) spadki animacji - co ciekawe, tylko w scenkach przerywnikowych. Widać sztuczki, jak chociażby zastępowanie obiektów teksturami, gdy patrzymy w dół z wysokiego budynku. Jeżdżące po ulicach samochody to kartonowe pudełka stworzone na odczepnego. Na plus natomiast zaliczam kolorystyczne tematy poszczególnych dzielnic, wprowadza to ciekawą, wizualną odmianę. Czasami fajnie gra światło, innym razem oczarowuje biel i prostota konstrukcji. Nie robi to jednak już tak dużego wrażenia jak w pierwszej odsłonie. Muzycznie jest tylko w porządku, szkoda że nie pokuszono się o wpadający w ucho hit, jak miało to miejsce w części pierwszej.

Reklama

Werdykt

To nie jest zła gra, dobra niestety też nie. Mirror’s Edge Catalyst jest średniakiem, przeciętniakiem i produkcją poniżej moich oczekiwań. Irytujące niedociągnięcia, nijaka Faith, niedopracowana opowieść i fatalny system walki. Bałem się o otwarty świat, a to nie on jest najsłabszym elementem gry. Z drugiej strony biegało mi się bardzo fajnie, a urozmaicenie lokacji zaliczam na plus. Fajnie było móc znów wcielić się w sprinterkę, poskakać po dachach i pobiegać po ścianach. Szkoda tylko, że nie przyłożono się do tego tytułu bardziej, widać bowiem, że pewne elementy stworzono „po łebkach”. Pierwsze Mirror’s Edge było prostsze, mniej złożone, prowadziło za rękę i było bardzo krótkie - „dwójka” jest niby większa, a jednak zdecydowanie gorsza. Szkoda, nie jest to rozczarowanie 2016 roku, ale gra poniżej oczekiwań - przynajmniej moich.

Ocena 6/10

Kup Mirror's Edge Catalyst w Avans.pl. Kliknij!

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama