"Dajmy ludziom to czego chcą, kiedy tego chcą, w takiej formie jakiej sobie życzą, w rozsądnej cenie, wtedy zdecydowanie chętniej za to zapłacą, niż b...
To co z tą dystrybucją cyfrową? Nadal jej nie rozumieją?
Pozytywnie zakręcony gadżeciarz, maniak seriali ro...
"Dajmy ludziom to czego chcą, kiedy tego chcą, w takiej formie jakiej sobie życzą, w rozsądnej cenie, wtedy zdecydowanie chętniej za to zapłacą, niż będą chcieli to ukraść." - te słowa najlepiej podsumowują co podczas swojego wystąpienia miał do przekazania Kevin Spacey, gwiazda serialu sieci Netflix - House of Cards. Model udostępniania materiałów w tej usłudze powinien tylko zachęcić resztę rynku do tego samego - dlaczego więc nikt nie decyduje się na zmianę?
Za około 6 miesięcy Netflix powinien zaserwować nam powtórkę z rozrywki - za jednym "zamachem" udostępni widzom drugi sezon, na marginesie dodam że fantastycznego, wręcz genialnego, serialu House of Cards. Pierwsza seria produkcji dostępna jedynie na platformie Netflix spotkała się z ogromnym zainteresowaniem, a przychylnym opiniom nie było końca. Każdy z widzów mógł zdecydować, czy całą historię obejrzy jak kilkugodzinny film (takie przypadki się zdarzały) poświęcając na pobyt przed telewizorem lub komputerem ponad 10 godzin czy rozłoży to w sobie w czasie, delektując się wręcz świetną historią nieco dłużej i dając sobie czas na przeanalizowanie poprzedniego odcinka, by jeszcze bardziej nakręcić się na kolejny epizod. Nic nie stało też na przeszkodzie, by serial obejrzeć na telefonie, tablecie czy innym urządzeniu, gdzie znaleźć można Netflix. W tym tkwi właśnie siła platformy.
Podczas odbywającego się w Edynburgu Międzynarodowego Festiwalu Telewizji swoje wystąpienie miał aktor grający główną postać w "Domku z kart", Franka Underwooda - Kevin Spacey. W swojej przemowie poruszył kilka ważnych kwestii, takich jak chociażby pokładanie nadziei i zaufanie osobom odpowiedzialnym za projekt - to nie zawsze ma miejsce, czego efektem są ogromne ilości pieniędzy i produkcji, które nigdy nie przekraczają progu odcinka pilotażowego. Efektem tego jest potrzeba przedstawienia większości postaci w pierwszym epizodzie, nakreślenie pełnej historii, maksymalne zaciekawienie widza i zakończenie odcinka tzw. "cliff-hangerem", by ten odczuł potrzebę obejrzenia kolejnych. Przez to też, większość seriali zaczyna z wysokiego "C", by przez kolejne odcinki nudzić widza i wylądować na liście anulowanych produkcji po trzech, może pięciu tygodniach. Model Netflix pozwolił autorom serialu House of Cards na skuteczne rozłożenie całej fabuły i poziomu serialu na trzynaście epizodów i chyba nie ma osoby, która by się ze mną nie zgodziła, gdy powiem, że przez ponad 10 godzin serial trzyma równy, wysoki poziom.
Jeżeli oglądasz film na telewizorze, to nie jest on już filmem, ponieważ nie oglądasz go w kinie? Jeżeli oglądasz serial na iPadzie, to nie jest on już serialem?
Spacey zwrócił także uwagę na fakt, że dziś młodsi widzą nie dostrzegają różnicy między telewizją, a materiałami online - obejrzenie Avatara na iPadzie i filmów na YouTube na ekranie telewizora to normalność. Trudno się z tym nie zgodzić - ze względu na wygodę, ale i brak czasu, coraz częściej pochłaniamy multimedia wpatrzeni w ekrany smartfonów, tabletów i komputerów. Osobiście należę do grona osób, które zdecydowanie bardziej wolą zasiąść przed telewizorem i obejrzeć bez przerywania film czy kolejny odcinek serialu w jak najlepszej jakości, lecz i mi zdarza się czasem sięgnąć po tablet w różnych sytuacjach, nie ukrywajmy, ze zwykłego lenistwa. Jeżeli tam dostępne są materiały jakich oczekuję, to jestem także skłonny za nie zapłacić. Nie ma nawet najmniejszego sensu próbować porównywać wydatków, jakie trzeba by ponieść, by bez większych ograniczeń móc obejrzeć czy posłuchać czegokolwiek kupując płyty DVD/Blu-Ray oraz muzyczne kompakty/pliki mp3. Takie usługi jak Netflix czy Spotify pozwalają na komfortowe, ale i będące w zasięgu większości użytkowników Internetu, konsumowanie treści. Niestety, nie wszyscy zdają się to rozumieć, dlatego nadal nie wszędzie i nie wszystko jest w zasięgu jednego czy dwóch klików. A rozwój ten z całą pewnością nie ustanie, wystarczy spojrzeć na młodszych od siebie, którzy niemal każdą wolną chwilę spędzają zapatrzeni w jeden z ekranów, którymi dysponują. Jeżeli ogromna liczba ludzi czegoś chce i jest gotowa za to zapłacić, to co stoi na przeszkodzie, by im to zaoferować?
Nie wykraczając poza granice naszego kraju wystarczy spojrzeć na popularność "nieoficjalnych serwisów VOD". Niewłaściwym byłoby założenie, że 100% użytkowników tych serwisów z dnia na dzień zrezygnowałoby z darmowych treści i jeżeli byłoby to możliwe, to wolałoby uiścić miesięczną, bądź jednorazową opłatę, by móc spokojnie , w jak najlepszej jakości i na dowolnym urządzeniu obejrzeć przygody ulubionych bohaterów. Celowałbym raczej w wartość około ⅕ z nich, ale to i tak więcej niż "0" drodzy dystrybutorzy, prawda?
Nie chcę też być traktowany w taki sposób, jak robi to tvn player - "wszystko, wszędzie i za darmo". Jestem zmuszany do oglądania kilku reklam przed rozpoczęciem odtwarzania, a w trakcie zdarzy się jedna, bądź dwie przerwy na kolejne kilka minut "materiałów marketingowych". Czym to się różni od emisji odcinka w telewizji? Owszem, mogę kliknąć "play" kiedy i gdzie chcę, ale chyba nie o takie "on demand" do końca chodzi? Wystarczyłoby wprowadzić jeden rodzaj subskrypcji usuwający reklamy, a z pewnością częściej i z większą przyjemnością powracałbym do tej usługi.
Musimy zaskakiwać, przełamywać granice i zabierać widzów w zupełnie nowe miejsca.
Czekamy!
Źródło zdjęcia: HuffingtonPost.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu