Do sieci trafiły instrukcje pracowników urzędu imigracyjnego, który miałby w swojej pracy wspomagać się pomocą internetowych translatorów.
O tym że życie pisze najlepsze scenariusze przekonaliśmy się już wielokrotnie. Ale niektóre z tych historii brzmią... wręcz niewiarygodnie. Jak ta o amerykańskim urzędzie imigracyjnym, którego pracownicy w swoich instrukcjach mieliby znaleźć taki zapis:
Najskuteczniejszym podejściem do tłumaczenia treści w obcym języku jest skorzystanie z jednej z wielu bezpłatnych usług tłumaczeń świadczonych m.in. przez Google, Yahoo, Bing i inne wyszukiwarki.
We wspomnianym dokumencie znaleźć się miało miejsce nawet dla dokładnych instrukcji, które krok po kroku tłumaczą, jak skorzystać z Google Translate. Narzędzia te miałyby posłużyć do tłumaczenia wpisów w social mediach m.in. uchodźców (jak wiadomo, od niedawna nawet w turystycznych wnioskach wizowych do USA pojawiły się rubryki w których mamy podać namiary na nasze social media). Pomijając już kwestie decydowania o czyimś losie w oparciu o tłumaczenia z darmowych narzędzi tłumaczeniowych, to kiedy dochodzi do tego aspekt językowy: nieformalny styl, slang itd. — w wielu przypadkach wydają się one być kompletnie bezużyteczne.
Zobacz też: Po raz pierwszy zaimponował mi… internetowy tłumacz. Stoi za nim potężny mechanizm
Kiedy w zeszłym roku w chińskiej informacji turystycznej pani komunikowała się ze mną za pomocą smartfonowego tłumacza chińsko-angielskiego myślałem, że to już szczyt. Jak widać — to dopiero początek. Warto jednak zaznaczyć, że nie ma pewności czy instrukcja która trafiła do sieci wciąż jest aktualna — i pracownicy amerykańskiej administracji wciąż działają według tamtejszych zapisów. Mam cichą nadzieję, że nie — i ten etap, jeśli faktycznie kiedykolwiek istniał, już dawno za nimi — a los ludzki nie ginie między słowami. Porażające, przerażające i... mimo mej całej sympatii do nowoczesnych technologii — niedopuszczalne.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu