Produkując The Last of Us, Naughty Dog postawiło sobie poprzeczkę piekielnie wysoko. Założeniem firmy było stworzenie czegoś wyjątkowego w (jakże wyeksploatowanej) tematyce postapokalipsy. Czy studiu odpowiedzialnemu za Uncharted faktycznie się ta sztuka udała?
The Last of Us jest bez wątpienia produktem kompletnym. Jest też zwieńczeniem dotychczasowych poszukiwań Naughty Dog i w pewien sposób zamyka je piękną klamrą. Na jego przykładzie widać również kierunki, w których stronę developerzy podążą zapewne w przyszłości.
Już na początku trzeba jasno zaznaczyć – The Last of Us to nie kolejne, wzbogacone o nowe elementy, Uncharted. To coś innego, a rozbieżności między tym tytułem, a przygodami Drake’a jest naprawdę sporo - począwszy od historii i ogólnej brutalności przedstawionego świata, przez kreację bohaterów, aż po rozwiązania dotyczące rozgrywki. O ile na samych filmikach tego za bardzo nie widać (a przynajmniej ja tego do tej pory nie dostrzegałem), tak po skończeniu przygód Joela i Ellie jestem o tym przekonany.
Historia The Last of Us została osadzona w niedalekiej przyszłości, w świecie nękanym przez epidemię, która wywołuje u ludzi straszliwe mutacje (zarażeni stopniowo zmieniają się w okropne potwory przypominające zombie). Reakcja rządów rozmaitych państw jest w takiej sytuacji bardziej niż przewidywalna – władze tworzą specjalne strefy kwarantanny dla wybranych, a ci poza ich granicami muszą się o siebie sami zatroszczyć. W obrębie wspomnianych stref też nie jest jednak kolorowo - roi się tam od przemocy i nadużyć, zarażeni z miejsca zostają przez wojsko zabijani, panuje też wszechobecna bieda. Wszystko to sprawia, że powstają różne grupy oporu z organizacją zwaną Świetlikami na czele. My wcielamy się w postać Joela - faceta po przejściach , który usiłuje poradzić sobie z przeszłością, a jednocześnie przetrwać w obecnych, ciężkich czasach. Pewnego dnia splot przypadków sprawia, że zostaje on obarczony nietypowym zadaniem – musi doprowadzić do głównej kwatery Świetlików dziewczynkę imieniem Ellie, która jako jedyna osoba na ziemi nie uległa mutacji na skutek zarażenia wirusem. Ellie może bowiem stanowić klucz do wynalezienia szczepionki na zarazę. Tak zaczyna się przygoda, która poprowadzi bohaterów przez niemal pół Ameryki.
Powyższa kreacja świata jest czymś nowym dla Naughty Dog, ale też niezwykle oklepanym w branży gier. Posapokaliptyczne Stany Zjednoczone, groźne mutanty, bandyci czekający na mniej świadome jednostki itp., to tematyka wyeksploatowana na niemal wszystkie możliwe sposoby. Na szczęście, twórcom Uncharted udało się stworzyć grę, w której schematy te nie rażą, a całość choćby w minimalnym stopniu nie nuży.
Fabuła sama w sobie również nie jest odkrywcza. Jest za to straszliwie przewidywalna. Sprawdza się jednak jako wciągająca opowieść z gatunku kina przygodowego. W wirze akcji można więc na ogólną jej prostotę przymknąć oko.
The Last of Us jest też czymś na kształt kina drogi. Miejsce akcji co jakiś czas ulega przeobrażeniu, czy to ze względu na dany teren, czy też pory roku (historia trwa około dwunastu miesięcy). Dlatego przygotujcie się na zdewastowane miasta, w których roi się od zniszczonych budynków mieszkalnych, hoteli, restauracji, szkół i innych przybytków charakterystycznych dla dużych skupisk ludzkich, ale też na małe osiedla pełne niewielkich domków, czy tereny leśne (jest nawet zimowe polowanie na jelenia). Każdą z tych przestrzeni oddano pieczołowicie, widać w nich ogromne przywiązanie do detali i świetną grę świateł. Często nie ma się też wrażenia zamknięcia w małych wąskich korytarzach. Niestety, nie uniknięto przy tym uprzykrzających trochę widoki niedoróbek. Podstawową wadą jest nieustanne dorysowywanie się obiektów (traficie na to zarówno podczas szybszych akcji, jak i podziwiając krajobraz). Niezbyt przekonująco prezentują się też twarze pomniejszych postaci, czy… drzewa. Nie zrozumcie mnie źle – TLoU, to świetnie wyglądający tytuł (jeden ze zdecydowanie najładniejszych w tej generacji), ale jednocześnie obnażający doskonale wiek obecnych konsol. Widać po nim po prostu, że już więcej na PS3 twórcy nie osiągną, a nowe maszynki są bardziej niż pożądane.
A jak prezentuje się w The Last of Us rozgrywka? Ta, podobnie jak setting ,wyróżnia się na tle wcześniejszych produkcji Naughty Dog. Gra została podzielona w zasadzie na trzy segmenty – poszukiwanie właściwej drogi, walkę z żywymi przeciwnikami oraz potyczki z mutantami. Pierwszy z nich nie ma w sobie absolutnie niczego z platformówki, a sprowadza się do przeczesywania pomieszczeń, otwierania rozmaitych drzwi, czy wypatrywania desek i drabin (to ostatnie po jakimś czasie robi się męczące). Ucieczka od skakania zapewne nie wszystkim się spodoba, ale powiedzmy sobie szczerze - dziwnie wyglądałyby tu akrobacje rodem z przygód Drake’a. Walka z żywymi przeciwnikami również odbiega od wzorców narzuconych przez Uncharted. W The Last of Us po prostu roi się od sytuacji, w których bardziej opłaca się ominąć wrogów lub załatwić ich po cichu niż otworzyć ogień.
Wszystko dlatego, że pokłady amunicji są mocno ograniczone. Po broń palną sięgamy więc raczej w ostateczności. Nie znaczy to wcale, że korzystamy z niej rzadko – sytuacji podbramkowych, czy takich w których przeciwnik nas wyśledzi, nie brakuje. Arsenał Joela jest zresztą całkiem pokaźny. Potrafi on naraz nosić przy sobie kilka egzemplarzy broni palnej (od pistoletów, przez karabiny, aż po miotacz ognia), łuk, czy też broń białą (pałki, kije bejsbolowe, metalowe rurki). Warto wspomnieć, że niemal wszystkie narzędzia śmierci można ulepszyć poprzez zbieranie rozrzuconych wszędzie części. Występuje tu także system apteczek, których musimy używać, by odnawiać zdrowie (co zostało przedstawione jako animacja wiązania bandaża).
Trzecim elementem rozgrywki są potyczki z potworami. W tym przypadku zdecydowanie lepiej zdać się na dyskrecję naszych działań. Niektóre wersje potworków potrafią bowiem zabić natychmiastowo, gdy tylko damy się im pochwycić. Maszkary występują w trzech postaciach – szybkich i spostrzegawczych biegaczy, wolniejszych, ale obdarzonych znakomitym słuchem klikaczy i rzadko pojawiającego się mutanta pełniącego rolę bossa.
Czy blisko The Last of Us do gatunku survival horrorów? Raczej nie. Stosunkowo łatwo znaleźć tu rzeczy przydatne w walce, apteczek nigdy nie brakuje, da się też zaliczyć pewne cięższe momenty zwyczajnie biegnąc przed siebie ile sił w nogach. Mimo wszystko, nie jest to tytuł, w którym eksterminacja jest na porządku dziennym i gdzie możemy śmiało wyskoczyć na kilku lepiej uzbrojonych przeciwników.
Najważniejsze jest to, że gameplay całościowo wypada naprawdę dobrze. Uważam też, że odpowiednio wyważono tu wszystkie wspomniane elementy, przez co nie czujemy przesytu od nadmiernego strzelania, czy też skradania się. Szkoda tylko, że zabijanie po cichu jest mocno uproszczone, co momentami wygląda wręcz zabawnie (przykładowo wyczulone na dźwięk potworki potrafią nie usłyszeć tego, jak wbijamy nóź w ich kompana znajdującego się kilka kroków dalej). Zdaję sobie jednak sprawę, że gdyby nie to, zapewne pojawiałaby się momenty frustracji, których w tym wypadku uniknięto.
Oczywiście w grze nie zabrakło też bardziej spektakularnych momentów (takich gdzie walą się ściany, jesteśmy zmuszeni do szybkich ucieczek itp.), ale pod względem rozmachu i natężenia akcji tego typu, The Last of Us musi jednak ustąpić pierwszeństwa dwóm ostatnim wyprawom Drake’a.
Tym, czym mnie osobiście najbardziej ujął omawiany tytuł, jest tempo narracji i brak wyraźnego podziału na poziomy. Dawno nie czułem się przy grze tak, jak gdybym oglądał płynny film akcji. Odczucie filmowości jest tym większe, że w The Last of Us bardzo dobrze pokazano relację między bohaterami, świetnie też rozpisano dialogi. Na przykładzie tej produkcji widać dobitnie, że filmy od gier różni tak naprawdę niewiele.
Kolejną istotną rzeczą są więzi łączące postaci. Tu oczywiście na pierwszy plan wychodzi rodząca się w bólach przyjaźń między Joelem, a Ellie, ale podczas wędrówki spotykamy też innych ludzi, których zachowania nie mniej pieczołowicie oddano. Pod względem emocji nie można The Last of Us nic zarzucić, ale też widziałem już produkcje, które w tym wymiarze sprawdzały się lepiej. Troszkę również przesadzono z brutalnością. Rozumiem, że zabijanie jest częścią przetrwania, ale mam wrażenie, że w niektórych sytuacjach Joel wykańczał ludzi bez istotnej potrzeby. Przesada tyczy się też wulgaryzmów, a co najciekawsze, najczęściej klnie czternastoletnia Ellie.
Przeszedłem The Last of Us po polsku (momentami przełączałem się jedynie na język angielski) i mogę potwierdzić, że polska wersja wypadła bardzo dobrze. Czuć w niej odpowiednie emocje, nie ma źle dobranych głosów postaci, a kwestie na ogół nie trącą sztucznością (poza momentami, w których Anna Cieślik odtwarzająca postać Ellie, zaczyna w troszkę nienaturalny sposób rzucać słowami na „k”, na „ch” i pokrewnymi). Nie uniknięto też drobnych błędów, ale do tego, że czasem ktoś rzuci „chodźcie” zamiast „chodź” zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Z kolei w warstwie audio zabrakło mi jakiegoś wyróżniającego się motywu muzycznego – zwyczajnie żaden nie zapada na dłużej w pamięci.
The Last of Us jest dziełem kompletnym i dość długim jak na dzisiejsze standardy (trwa około 10 godzin). Kumuluje w sobie dobre aspekty z poprzednich gier Naughty Dog, a odrzuca te, które nie pasują do obranej konwencji (np. skakanie). Jest też produkcją poprowadzoną z iście filmowym rozmachem, w której nie brakuje spektakularnych momentów i konkretnych przeżyć. Pod względem wizualnym, jest to też zdecydowanie najwyższa możliwa półka, w tyle zostawiająca jakieś 95% konkurencji. Rozgrywka natomiast jest odpowiednio zbalansowana, nie traci płynności, nie nuży, nie powoduje też frustracji. Czy jest to jednak gra zasługująca na notki 10/10 wystawiane przez wielu recenzentów?
Moim zdaniem nie, zabrakło tu bowiem szczypty doskonałości. Ciężko mi po prostu znaleźć w The Last of Us element, za który będę pamiętał tę produkcję po latach. Największe zaskoczenie graficzne na tej generacji towarzyszyło mi, gdy odpaliłem Uncharted 2, większą dawkę emocji zapewniło choćby The Walking Dead, a fabularnie też bywało lepiej. The Last of Us zapamiętam pewnie za sposób narracji, dzięki któremu miałem wrażenie, że nie istnieją tu oddzielone od siebie poziomy, ale to chyba zbyt mało. Niemniej, każdy posiadacz PlayStation 3 powinien nowego dzieła Naughty Dog spróbować, żeby zobaczyć jak bardzo na przestrzeni ostatnich lat zmieniły się gry, ale też dlatego, że jest to po prostu świetny tytuł.
P.S. The Last of Us zawiera również tryb sieciowy, niestety nie dane było mi go sprawdzić, dlatego ocena dotyczy wyłącznie singla.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu