Tydzień rozpoczął się dla korporacji Tesla całkiem nieźle, media przekazywały doniesienia o produkcji "budżetowego" pojazdu firmy, Model 3 stał się faktem. W kolejnych dniach nie było jednak tak kolorowo, pojawiło się kilka informacji, które rozczarowały/zdenerwowały akcjonariuszy, analitycy też nie byli nimi zachwyceni. W efekcie kurs akcji korporacji z Kalifornii mocno spadł. Na znaczeniu zyskało pytanie: krótka korekta czy pęknięcie bańki?
Tesla nie jest już najdroższym amerykańskim producentem samochodów, nie przewodzi stawce pod względem kapitalizacji. Nadal wyprzedza Forda, ale ustąpiła już GM. Dla niektórych obecna wycena i tak będzie dużym zaskoczeniem, może nawet stwierdzą, że tak wysoki kurs trudno wytłumaczyć bieżącą sytuacją korporacji, jej dotychczasowymi osiągnięciami. Mamy jednak do czynienia z giełdą, ta rządzi się swoimi prawami. Dlatego w ciągu zaledwie kilkunastu dni akcje potaniały o przeszło 20%.
Kilka dni temu pisałem, że pod koniec tygodnia z taśmy produkcyjnej zjedzie pierwsza Tesla Model 3. Pojawiła się mała euforia: korporacja wkracza w nowy etap rozwoju, zaczyna działać na skalę masową. Niedługo później firma podała wyniki dostaw aut w drugim kwartale bieżącego roku i... przyszedł zimny prysznic. Mowa była o ponad 22 tys. aut. To więcej, niż w analogicznym okresie roku 2016, ale za mało, by realizować nakreślone wcześniej cele. Korporacja znalazła wytłumaczenie dla tej sytuacji, wskazała na problemy z akumulatorami, lecz nie wszystkich to przekonuje: zawsze znajdzie się jakaś wymówka, a korporacja chce przecież w niedalekiej przyszłości produkować setki tysięcy aut rocznie.
Kolejna kiepska informacja dotyczyła konkurencji. Pojawiły się plotki dotyczące BMW, które za parę miesięcy może pokazać rywala dla tańszej Tesli. Volvo poszło kilka kroków dalej, zamiast pogłosek mieliśmy jasną deklarację: przechodzimy na silniki elektryczne i hybrydy. Co prawda upłynie trochę czasu, nim nastąpi pełna transformacja, ale starcie z nowymi-starymi graczami w tym segmencie wydaje się nieuniknione. Pojawia się przy tym pytanie o pozycję Tesli np. na rynku norweskim, na którym dzisiaj sprzedaje sporo aut: czy Skandynawowie nadal tak ochoczo będą wybierać amerykanki pojazd, gdy za miedzą produkowane będą solidne elektryki? To jednak nie wyczerpuje tematu.
Tesla przez lata przekonywała, że jej samochody są bardzo bezpieczne, gwarantują na tym polu najwyższa jakość. Tymczasem testy przeprowadzone przez The Insurance Institute Highway Safety (IIHS) nie wskazały na korporację jako na lidera zestawienia, zabrakło najwyższej oceny. Tłumaczono to problemami z pasem bezpieczeństwa. Co na to Tesla? Nie zgodziła się z tą opinią, wyniki testów uznała za subiektywne i przywołała testy National Highway Traffic Safety Administration, czyli rządowej agencji, w których wypadła znacznie lepiej i uzyskała wyższą notę.
Obserwujemy początek większych problemów? Opinie będą pewnie podzielone. Nie ulega wątpliwości, że kurs akcji Tesli został wcześniej napompowany zbyt mocno i to bez wyraźnych podstaw. Sprawę zdawał sobie z tego sam Elon Musk. Nie można zatem wykluczać, że akcje będą nadal tanieć - kto miał zarobić, już to zrobił. Jednocześnie nie należy jednak ulegać panice, producent nie zaczął się sypać. Wypada poczekać na wyniki produkcji Modelu 3, sprawdzić, czy korporacja jest w stanie spełnić swoje obietnice. Gorsze wyniki jednego testu klientów pewnie nie odwiodą od zakupu (tu szybciej może zadziałać czas oczekiwania na samochód), a konkurencja musi pokazać swoją alternatywę dla pojazdów amerykańskiego producenta, by można mówić o jakimś współzawodnictwie. Na razie jest dobrze, po prostu schodzi powietrze z przesadnie napompowanego balonika...
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu