Gdy w 2020 roku mówiono, że kina czeka zagłada, nikt nie zakładał, że czekają nas takie hiciory jak "Top Gun: Maverick", "Oppenheimer" czy "Barbie". Ale to nie hollywoodzkie produkcje czy kino niezależne mnie najbardziej absorbuje w ostatnim czasie, lecz spektakle teatralne wyświetlane na kinowym ekranie.
Internet otworzył granice i popkultura dociera do milionów par oczu i uszu z prędkością światła. Słuchamy, oglądamy i czytamy, co tylko chcemy, a w dodatku sporą część tych treści otrzymujemy w ramach korzystnego abonamentu. Wersje cyfrowe zdominowały dystrybucję takich dóbr. Mimo to, na regałach w sklepach wciąż nie brakuje klasycznych gazet i czasopism, a półki uginają się pod ciężarem książek. Nie brakuje też chętnych na muzykę na żywo na koncertach czy spektakle teatralne. Te wydarzenia mają prawo mieć miejsce tylko raz - żaden występ nie będzie kalką innego, dlatego uczestnictwo pozwala korzystać z niepowtarzalnych wrażeń. Nie oznacza to jednak, że nie możemy lub nie powinniśmy próbować przenosić tych emocji w inne miejsca na świecie, na ile to tylko możliwe.
Teatr w kinie. Spektakle National Theatre Live
Rejestrowane na wideo koncerty czy spektakle to norma. Część z nich jest wydawana w formie cyfrowej, część wciąż na nośnikach fizycznych, ale skalowanie w dół, to znaczy do rozmiaru ekranu naszego smartfona czy telewizora takich masywnych wydarzeń odbiera część frajdy z przeżywania ich. Nic więc dziwnego, że coraz częściej na ekranach kin możemy oglądać i jedne wydarzenia, i drugie, gdzie rozmiar ekranu i nagłośnienie są zazwyczaj poza zasięgiem możliwości typowego widza. Z obecnością w kinie na tego typu seansach wiąże się także coś innego - współuczestniczenie w danym wydarzeniu, bo choć mamy do czynienia z zapisem, a nie występem na żywo, to reakcje publiczności bywają nie raz bardzo zbliżone. Niektórzy nie mają oporów naprawdę dobrze się bawić na takich wydarzeniach i wcale mnie to nie zaskoczyło.
Doskonale się o tym przekonałem podczas dwóch różnych spektakli w Multikinie: "Hamleta" z Benedictem Cumberbatchem i "Fleabag" z Phoebe Waller-Bridge. Pierwszy z nich trwał niemalże cztery godziny, drugi miał już bardziej klasyczny metraż nie sięgający nawet dwóch godzin. "Hamlet" został więc podzielony na dwie części, pomiędzy którymi zorganizowano przerwę. Otoczka wokół wydarzenia pod wieloma względami przypomina uczestniczenie w klasycznym spektaklu. Na ekranie widoczna jest publiczność z rejestrowanego występu, więc atmosfera i odgłosy pokrywają się w 100%. Widoczny jest też zegar z odliczaniem do wznowienia seansu, co pozwala lepiej wykorzystać przerwę np. na toaletę, rozmowę, przekąskę czy napój. Seans poprzedzony jest klipami promocyjnymi i wprowadzeniem do spektaklu przez realizatora, National Theatre Live, co pozwala też lepiej poznać kulisy realizacji i możliwości, jakie oferuje serwis VOD oraz kanał TV od NTL.
Hamlet i Fleabag - wrażenia po seansie
Biorąc pod uwagę fakt, że spektakl musi być równie angażujący i ciekawy dla widza w kinie, co dla członka publiczności z teatru, reżyseria takiego wydarzenia przypomina klasyczny film. Nie brakuje widoku z wielu kamer, zbliżeń itd., ale nie jest to wykorzystywane do przesady, ponieważ wiele razy zdarzyło się tak, że jedna kamera obejmowała całą scenę i można było samodzielnie śledzić wzrokiem poszczególne postacie. Udźwiękowienie nie zawiodło, choć natrafiłem na 2-3 przypadki w trakcie "Hamleta", gdzie mikrofon nie złapał pełnej wypowiedzi, co udało się uzupełnić w napisach. Odnośnie napisów muszę szczerze uczulić te osoby, które czytają wolniej lub mają problemy z jednoczesnym śledzeniem akcji i czytaniem napisów, że intensywność wypowiedzi jest na tyle duża, że do tak dużego tempa należy się szybko przyzwyczaić. Odbiera to odrobinę frajdę z seansu, ale z drugiej strony nie mielibyśmy nigdy szansy zobaczyć "Hamleta" w Barbican Theatre czy "Fleabag" z londyńskiego West Endu z polską wersją językową.
Na obydwu seansach sale były zapełnione w minimum 70%, jeśli nie 80%. Dokładnych statystyk Multikino nie upublicznia, ale zapytań o specjalne wydarzenia nie brakuje, a gdy sprawdzicie plany w repertuarze na kolejne miesiące, to znajdziecie tam sporo nadchodzących seansów tego typu. To pokazuje, że zainteresowanie jest spore, chętnych nie brakuje i można tylko mieć nadzieję, że rozpiętość tytułów dostępnych w takiej formie do obejrzenia będzie coraz większa. Nic nie zastąpi oczywiście wizyty w prawdziwym teatrze na Wyspach czy USA, ale przeniesiony na ekran kinowy spektakl (z tłumaczeniem) może być świetną okazją do zobaczenia kultowych występów w doskonałych warunkach bez potrzeby dalekich, kosztownych podróży. Może któregoś dnia dostępny będzie także "Hamilton" lub "Harry Potter i Przeklęte Dziecko" w takiej formie?
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu