Felietony

Taylor Swift ucieka ze Spotify. Trudno o większą hipokryzję

Paweł Winiarski

Pierwszy komputer, Atari 65 XE, dostał pod choinkę...

Reklama

Jedna z najpopularniejszych światowych piosenkarek, która zarówno w pudełku jak i cyfrowej dystrybucji sprzedaje miliony płyt, przy okazji zapełniając...

Jedna z najpopularniejszych światowych piosenkarek, która zarówno w pudełku jak i cyfrowej dystrybucji sprzedaje miliony płyt, przy okazji zapełniając na koncertach pełne hale, postanowiła wycofać swoje utwory ze Spotify. Twierdzi, że proponowane przez serwis stawki są za małe.

Reklama

O tym, czy Taylor Swift tworzy muzykę ambitną i wartościową rozmawiać nie będziemy. Podobnie jak o gustach – w mój na przykład połączenie country i popu nie trafia nawet w najmniejszym stopniu. Ale zdaję sobie sprawę z fascynacji panną Swift jako artystką, a także kobietą. Jej popularność, również w sieci, jest imponująca. Tym bardziej dziwi mnie jej decyzja o wycofaniu się z serwisów udostępniających muzykę w abonamencie.

Po pierwsze. Wyjaśnijmy sobie jedno. Za każdym tak popularnym artystą stoi wytwórnia, nastawiona tylko i wyłącznie na zysk. Przy okazji wytwórnia ta podpisuje dziesiątki umów licencyjnych, których jedynym celem jest zysk. Promocja artysty, którego wytwórnia reprezentuje nie ma na celu rewolucjonizowania muzyki i krzewienia misji dostarczania dźwięków w imię rozwoju kultury. Jest nastawiona na zysk. Pojawiły się trudności w dograniu stawek za miliony odtworzeń utworów Taylor na linii wytwórnia-Spotify, współpraca została zerwana. W usta Swift wsadzono więc ułożoną wcześniej wypowiedź, choć PR-owo to mały strzał w kolano. Naprawdę ktoś sądzi, że niedostępność albumów/utworów w serwisach streamingujących dźwięki wpłynie na wyniki sprzedaży? Przejdźmy więc do punktu nr 2.

Po drugie. W dużej mierze bazuję na własnym doświadczeniu, podpatrując zachowania otaczających mnie osób. Jeśli ktoś chce kupić płytę – w pudełku lub cyfrze – jej dostępność w serwisach pokroju Spotify nie ma większego znaczenia. Powodu zakupu mogą być różne. Jeden lubi trzymać srebrny krążek w pudełku na półce. Czasem zbierając całą dyskografię ulubionego artysty, czasem stawiając obok innych ulubionych płyt. Inny zakupi krążek tylko i wyłącznie dlatego, że jego samochodowe radio nie obsługuje plików mp3. Są też impulsywne zakupy, takie wrzucanie krążka do koszyka bez większego zastanowienia.


Podobnie ma się sprawa z wersjami cyfrowymi. Jeśli ktoś robi to regularnie, sięgnie po cyfrową wersję płyty, na którą czekał. Albo zbierze dyskografię. A może na przykład kupi tylko kilka ulubionych utworów. Ale kupi, bo kupuje muzykę. Nad piratami rozwodzić się nie będę, bo to zupełnie inna kategoria – ale tu również dostępność nielegalnych plików w sieci nie ma wpływu na sprzedaż – o czym wspominałem przy okazji tekstu o Budce Suflera.

Nie dziwię się podejściu - „ale po co kupować płyty?” Wybierzcie sobie jakikolwiek utwór popularnego artysty i wpiszcie jego tytuł na YouTube. Jest, najczęściej powielony kilkadziesiąt razy, do tego w 5 różnych wersjach i trzech zapisach z koncertów – od wycinków z oficjalnych DVD przez totalną amatorkę kręconą komórką. Ktoś się zastanawia nad legalnością takich treści? Praktycznie nikt – skoro jest na YouTube, a YouTube jest legalne (oraz serwis nie usunął filmu), w świadomości widzów/słuchaczy wszystko jest w porządku. Ustawiają jakość HD i słuchają. A, że w serwisie pojawiają się całe krążki w formie playlist lub jednego długiego pliku, mają jeszcze łatwiej. Zarzucicie słabą jakość. Owszem, nie ma szału, ale przeciętny słuchacz, który nie inwestuje w super sprzęt do odsłuchu muzyki (czyli jednak większość słuchaczy) nie zwróci na to uwagi. Jakość z YouTube będzie wystarczająca. Umówmy się – raczej mało kto słucha utworów Taylor Swift na sprzęcie audio wartości kilkunastu tysięcy złotych

Po trzecie. Jakim trzeba być hipokrytą, by odcinać się od jakiejkolwiek aktywności w sieci, skoro to portale plotkarskie, facebooki i jujuby zbudowały markę Swift. Wspominałem już o tym, że Spotify to nie miejsce na zarabianie pieniędzy, ale na promocję muzyki. Promocję, która owszem – może zaowocować zakupem albumu – ale nakręca przede wszystkim obecność tłumów na koncertach i budowanie popularności nazwy/nazwiska. To tak samo bezsensowny krok jak wycofanie się z emisji utworów w stacjach radiowych, bo przecież radio nie da artyście milionów za to, że ludzie słuchają ich w swoich odbiornikach. Sam siedzę mocno w podziemnej muzyce i miło wspominam czasy przegrywania kaset, czy sprowadzania albumów z innych krajów – bo w Polsce nie były dostępne. Ma to swój urok, ale nie w przypadku gwiazd, które pchały się w każde możliwe miejsce, niezależnie od tego czy było ono związane tylko i wyłącznie z muzyką.

Reklama


Po czwarte. Branża muzyczna się zmienia i tylko ślepy tego nie dostrzeże. Teraz na topie są serwisy streamingujące muzykę i słuchanie utworów na YouTube. Machiny nie da się zatrzymać i niezależnie od statusu trzeba się do niej dostosować, by nie tracić na popularności. Nie wiem jak na podobnej decyzji wyszedł Paul McCarney i Radiohead, ale dopóki wszyscy jednogłośnie nie zastrajkują i nie uciekną z Deezerów i Spotify’ów nie widzę szansy na zmianę panujących trendów. Warto też pamiętać, że Metallik, Madonn i Rolling Stonesów jest na świecie tylko garstka, a masa artystów jest popularna tylko przez jakiś czas. Po kilku latach ustępuje miejsca innym gwiazdom światowych formatów, które akurat weszły na falę popularności lub ich wytwórnie dobrze przyłożyły się do promocji. I wtedy Taylor Swift wyda krążek, którego nikt nie będzie chciał kupić, choć sam album zdeklasuje poprzednie wydawnictwa o 5 długości. Dlaczego? Bo Taylor odcinała się od promocji, w tym swego czasu od Spotify.

Reklama

Po piąte. Nie jest tajemnicą, że to nie artysta zarabia najwięcej na sprzedaży płyt. Największe pieniądze dla muzyka to koncerty, a także wszelkiej maści okołomuzyczna działalność. Chodzi o reklamy, perfumy, bieliznę i tym podobne. Na sprzedaży płyt najwięcej zarabia wytwórnia i to jej zależy na podnoszeniu wyników sprzedaży krążka.

Jak zwykle na tego typu akcjach najbardziej stracą słuchacze. Bo oto znika im jedna z form dostępu do utworów lubianego artysty. Tyle tylko, że nikt nie będzie ronił łez tygodniami, bo po 10 sekundach wyłączy aplikację Spotify, włączy przeglądarkę i wpisze adres YouTube. W najgorszym wypadku adres Zatoki Piratów i za 3 minuty będzie miał album na dysku. Albo pożyczy krążek od znajomego, który kolekcjonuje albumy na fizycznych nośnikach i po prostu go sobie przegra, czy to na dysk, czy na płytę. Niby każdy doskonale wie, że ideały muzyków znikają w chwili wyjścia z podziemia a branża muzyczna to ogromny, zakręcony biznes, w którym chodzi tylko i wyłącznie o pieniądze. Ale jednak niesmak pozostanie. Bo muzyk jawnie mówi, że zarabia na swojej muzyce za mało, po czym pokazuje się w luksusowym aucie i butach za kosmiczne pieniądze.

Obrazki: 1,2.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama