Gry

Targi czy jarmark? Jak wyglądają polskie imprezy branży gier?

Marcin M. Drews

Dziennikarz, pisarz, nauczyciel akademicki, specja...

Reklama

Tegoroczna Poznań Game Arena podzieliła komentatorów. Jedni zachwycili się bogactwem oferty, inni wytknęli imprezie jarmarczność. Obie strony mają sol...

Tegoroczna Poznań Game Arena podzieliła komentatorów. Jedni zachwycili się bogactwem oferty, inni wytknęli imprezie jarmarczność. Obie strony mają solidne argumenty...

Reklama

Nie będę ukrywał - choć na poprzedniej edycji nie zostawiłem suchej nitki, tegoroczna szczerze mnie ujęła. I choć wciąż jest to wydarzenie gorsze od Pyrkonu, organizatorzy pokazali, że wzięli sobie do serca większość uwag i po prostu wzięli się do roboty.

Targi PGA wspięły się na wyższy poziom. Level 2013 uważamy za wygrany! – Tymi słowy podsumował tegoroczną edycje Targów Gier, Rozrywki i Multimediów POZNAŃ GAME ARENA Łukasz Wołonkiewicz, ich dyrektor. Już na pierwszy rzut oka widać było, że pięć targowych pawilonów tętniło życiem. Dowodzą tego również liczby. - Przez 3 dni trwania PGA odwiedziło nas ponad 41 200 zwiedzających, którzy tłumnie oblegali 380 stanowisk do gier zorganizowanych przez 59 wystawców – powiedział Dariusz Wawrzyniak, wicedyrektor Targów PGA. – Urozmaicony program targów przykuł uwagę również mediów, którzy i w tym roku nas nie zawiedli. Ponad 400 akredytacji wydanych dziennikarzom, blogerom i youtuberom może świadczyć o atrakcyjności wydarzenia i jego medialnym potencjale – dodał. (źródło)

W tym komunikacie czai się pewien lapsus, który stał się głównym argumentem dla przeciwników imprezy. Z pełnym przekonaniem oświadczam, że określanie PGA mianem targów to błąd. Powiem więcej, błąd, którego należy się wystrzegać. Rozumiem, że patronat Międzynarodowych Targów Poznańskich zobowiązuje, ale nawet najlepszy samochód z napędem na cztery koła, skórzaną tapicerką, telewizorem, basenem i ekspresem do kawy, to wciąż samochód, a nie samolot.

Czym jest impreza Poznań Game Arena? To mariaż konwentu, jarmarku, wystawy i konferencji. I jako taka, sprawdziła się wręcz znakomicie. Kto jednak bywał w cywilizowanych krajach, wie, że targi, to miejsce, gdzie robi się biznes. Nie mam zbyt dużego doświadczenia w odwiedzaniu imprez na Zachodzie, ale zdarzyło się, że parę lat temu prowadziłem stoisko na Games Convention w Lipsku. Podstawową zaletą tej imprezy był klarowny podział na business center i entertainment center. Wstęp do tego pierwszego był ograniczony, bowiem tutaj prowadziło się negocjacje, podpisywało umowy, sprzedawało i kupowało (ale nie detalicznie). Strefa entertainment to z kolei jarmark dla wszystkich - graczy, zbieraczy, miłośników gadżetów etc. Z uwagi na obecność business center, Games Convention można było śmiało określić mianem targów.

PGA natomiast to jedno wielkie (jak na Polskę) entertainment center. Czy to źle? Większość z 40 tysięcy obecnych powie, że nie, a ja się do tego zdania przyłączę. Wystarczy mi jeden obrazek - kiedy zobaczyłem tłum dzieci z wymalowanym na twarzy szczęściem, gdy Sos Sosowski dawał autografy i ściskał malutkie grabice, serce mi urosło. Obecność kilkupokoleniowych rodzin (od dziadka po wnuczka) również potwierdza, że na PGA ludzie bawili się dobrze, a nawet świetnie. Bawili - nie handlowali. Bo to był festyn, a nie targi. I w tym kontekście tegoroczna PGA to sukces pełną gębą!

Hejterzy w końcu mnie dopadli... ;)

Do targów natomiast w Polsce jeszcze po prostu nie dorośliśmy. W swoim życiu zawodowym dane mi było reprezentować kilka różnych branż i zawsze tzw. "targi" były po prostu spędem, pokazówką i jarmarkiem, a dla wystawców okazją do tego, by się na zapleczu napić wódki. Taki "Polish style". I choć brzmi to niezbyt zachęcająco, naprawdę nie mam obiekcji co do tego wzorca. Tylko proszę, nie nazywajmy takich imprez targami, bo to semantyczne nadużycie.

Reklama

Na temat Zjazdu Twórców Gier rozpisywać się nie będę, bo znów zostanę posądzony o romanse. Rzeknę więc krótko - było dużo, dobrze i ciekawie. Gratuluję wszystkim organizatorom i wolontariuszom z Tomaszem Kaczmarkiem na czele. Kochani, to był kawał dobrej roboty i szczerze chylę przed Wami czoła!

Wracając do Poznań Game Arena... Nie wiem, czy połączenie kilku imprez "targowych" to przypadek, czy przemyślana decyzja, ale fakt ten okazał się strzałem w dziesiątkę. W śmiesznie małej cenie jednego biletu uczestnicy PGA mogli do woli buszować po... uwaga... targach zabawek, gier planszowych i stoiskach modelarskich! Szczerze powiem, że dzięki takiej logistyce znów mogłem poczuć się jak czterolatek, oglądając przepiękne trasy kolejek PIKO, modele samolotów, samochodów, cuda, wianki! Doskonałe też były europejskie mistrzostwa zabójczo szybkich zdalnie sterowanych aut. Powiem wprost, sam Kubica patrzyłby z zazdrością! A komu było mało, mógł przejechać się... modelem kolejki! Oczywiście, takich grubasów jak ja nie wpuszczano - atrakcja zarezerwowana była tylko dla dzieci.

Reklama

A teraz o minusach, nim oskarżycie mnie o to, że zostałem opłacony przez Międzynarodowe Targi Poznańskie.

Hałas. Jedna z głównych hal PGA okazała się istnym piekłem. Rozumiem potrzebę prezentacji kart dźwiękowych i głośników, ale tego się po prostu wytrzymać nie dało. Mało tego, tak zwana mała scena sąsiadowała z tym źródłem huku, więc odbywające się tam wywiady i prezentacje prowadzono raczej sobie a muzom. Razem z Maćkiem Miąsikiem (One2Tribe), Maćkiem Matusikiem (Flying Wild Hog) i Tomkiem Domańskim (Chip) byliśmy gośćmi panelu "Niezapomniane historie, wspaniali bohaterowie. O roli fabuły w grach" i musieliśmy się wręcz przekrzykiwać, a pytania ze strony publiczności, mimo działającego nagłośnienia, plasowały się poniżej progu słyszalności. Ewidentny błąd logistyczny do uniknięcia podczas przyszłej edycji.

Solidny kop w tyłek należy się też samym Międzynarodowym Targom Poznańskim. No, Panowie, na litość Cthulhu! Mamy drugą dekadę XXI wieku, a na terenie targów nie ma ani jednego bankomatu??? O punktach gastronomicznych z prawdziwego zdarzenia nawet nie wspomnę. Okienko McDonald's okupowane przez setki głodomorów sprawy nie załatwi, wierzcie mi. Z Lipska pamiętam solidną stołówkę, gdzie można było zjeść prawdziwy obiad. Tymczasem gdyby nie stoisko z oscypkami na targach zabawek, umarłbym w sobotę z głodu.

I ostatnia rzecz, której nie będę opisywał dokładnie, a tylko ją zasygnalizuję - doszło do bardzo poważnego błędu organizacyjnego - choć bilet wstępu kosztował 15 zł za osobę, w tej samej cenie można było... wwieźć na PGA nawet dziesięć osób i jeszcze zaparkować na terenie targów. Poważna luka organizacyjna, za którą prawdopodobnie ktoś beknie, choć ci, którzy z niej skorzystali, na pewno pretensji wnosić nie będą...

Sos Sosowski rozdaje autografy

Reklama

Reasumując. Wielka jak na polskie standardy impreza, mnóstwo atrakcji, stoisko Sosa (sic!), multum ciekawych wykładów i prezentacji, strefa retro, darmowe gry od CDP, turnieje, gadżety, hostessy, cosplay, rozrywkowy szał - czegóż chcieć więcej? Może tylko tego, by organizatorzy z większą uwagą przypatrywali się własnym potknięciom i nie przeginali z tym nieszczęsnym jak na Polskę słowem "targi". A kto nie był na PGA, niech żałuje!

Fot. Joanna Dura

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama